Zgodnie z obietnicą złożoną przy zatwierdzeniu 3 września 2025 r. samego tekstu umowy Komisja Europejska (KE) zaproponowała 8 października mechanizm ochronny, mający obronić unijnych rolników przed nagłym wzrostem importu zza Atlantyku oraz przed spadkiem cen w UE. Rozporządzenie nakaże KE sporządzanie raportów na temat importu produktów wrażliwych, takich jak wołowina, drób, ryż, miód, jaja, czosnek, etanol i cukier. W razie zbytniego spadku cen towarów z Mercosuru lub nagłego wzrostu importu jakiegoś asortymentu KE będzie musiała wszcząć dochodzenie. Alarm mają podnosić państwa unijne i jeśli okaże się on zasadny, to zapisane w umowie preferencyjne warunki dla importu danego produktu się skończą.
Rolnicy z państw zagrożonych wlaniem się importu we wrażliwych sektorach nie wierzą w żadne polityczno-urzędnicze obietnice. Generalnie nie chcą jakichkolwiek preferencji handlowych dla egzotycznej konkurencji i basta. Protestacyjnemu peletonowi zasadnie przewodzą producenci polscy, ponieważ ze struktury rolnego handlu wychodzi, że to nasz rynek najbardziej odczuje presję Mercosuru. Żadne protesty jednak już nie pomogą, wyznaczony został wstępnie termin, gdy Rada UE legislacyjnie zatwierdzi umowę, a także ochronne rozporządzenie – 3 grudnia. Notabene prezydencja Danii przeprowadzi to głosowanie nie na posiedzeniu ministrów, lecz na poziomie ambasadorów, czyli stałych przedstawicieli państw przy UE. Skutek prawny będzie identyczny, ale zbiórka ambasadorów organizowana bywa raczej w sprawach pilnych, do których ciągnąca się miesiącami umowa UE z Mercosurem na pewno nie należy. Ursuli von der Leyen chodzi jednak o możliwość uroczystego, finalnego podpisania umowy 5 grudnia w Brazylii, stąd nagłe przyspieszenie.
Wynik głosowania 27 państw w Radzie UE będzie oczywistością. Rząd Polski konsekwentnie potwierdza sprzeciw, ale najprawdopodobniej zostanie całkiem osamotniony. Traktatową mniejszość blokującą musiałyby stworzyć co najmniej cztery państwa, zamieszkane przez co najmniej 35 proc. ludności UE. Gdyby do polskiego sprzeciwu dołączyły się rolnicze Francja i Włochy – byłoby już prawie OK, wystarczyłby jeszcze któryś unijny maluch, na przykład Litwa czy nawet Malta. Ochronne rozporządzenie zmieniło jednak podejście prezydenta Emmanuela Macrona i rządu Francji, który obecnie znajduje się w rozsypce, ale umowę z Mercosurem jego ambasador poprze. Podobne stanowisko już od dawna zajmuje włoska premier Giorgia Meloni.
KE traktuje dopięcie umowy z Mercosurem niezwykle prestiżowo. Po merytorycznej i wizerunkowej porażce Ursuli von der Leyen w konfrontacji celnej z Donaldem Trumpem zliberalizowanie handlu UE z Ameryką Południową będzie pierwszym konkretnym osiągnięciem jej gabinetu w pierwszą rocznicę jego działania, KE wystartowała 1 grudnia 2024 r. Dlatego pomyślano także o chytrej procedurze ratyfikacyjnej, kiedyś już przećwiczonej w UE na kompleksowej umowie gospodarczo-handlowej CETA z Kanadą. Weszła ona w życie w 2017 r. jedynie tymczasowo, ale dobrze funkcjonuje i do tej pory nie została podjęta ratyfikacja całościowa. Umowa UE z Mercosurem również ma mieć wygodną dla KE formułę… tymczasową, wymagającą ratyfikowania jedynie przez Parlament Europejski. Wersja całościowa może kiedyś tam zostanie skierowana do ratyfikacji przez parlamenty narodowe wszystkich państw, a może… nigdy. Unijny elementarz traktatowy powinien sobie przyswoić Karol Nawrocki, który w kampanii wyborczej, a nawet już po zaprzysiężeniu populistycznie pokrzykiwał „Zawetuję umowę z Mercosurem!”. Faktycznie, prezydent składa podpis ratyfikacyjny pod umowami międzynarodowymi, z czym może zwlekać bezterminowo. Ale akurat w sprawie umowy z Mercosurem podpisowego dylematu w ogóle nie doczeka.