Rosnące rentowności obligacji z południa Europy to znak rozpoznawczy trwającego kryzysu. To, co dzieje się na rynkach śródziemnomorskich, to jednak bardziej wyjątek niż reguła. W tym samym czasie w większej części świata mamy do czynienia ze zjawiskiem dokładnie odwrotnym. Koszt zadłużenia niemal wszędzie spada. I to na łeb na szyję. Niestety, to jeszcze nie powód, by odtrąbić koniec kryzysu.
Peryferyjny czyściec
Grecja i Portugalia wciąż mogą tylko pomarzyć o odzyskaniu dostępu do finansowania z rynków. Rentowności hiszpańskich obligacji 10-letnich ponownie flirtują z ostrzegawczą granicą 7 proc. Jej przekroczenie może być biletem w jedną stronę. Kto raz trafi na garnuszek instytucji międzynarodowych, temu bardzo ciężko odzyskać możliwość sięgania po kapitał z rynków. Z rynkowego czyśćca dotychczas nie mogą wykupić się Włosi. Koszt, po jakim pożycza zadłużony na równowartość 120 proc. PKB rząd w Rzymie, wcale nie chce spadać. To nie napawa optymizmem inwestorów nawet w odległych zakątkach globu.
Dlaczego skoki rentowności na peryferiach strefy euro przyprawiają ich o palpitacje? Obawiają się, że wyprzedaż papierów doprowadzi do takiego wzrostu kosztów finansowania deficytów, że kraje nie będą w stanie obsługiwać zadłużenia. A klapa finansów Włoch czy Hiszpanii to już gotowy przepis na powtórkę z kryzysu finansowego sprzed czterech lat.
Nietrafiona przestroga
Aby wyjść na prostą, Hiszpanie i Włosi będą musieli mocno zacisnąć pasa. To oznacza krew, pot i łzy przez długie lata. Nie może dziwić, że oba narody urosły do rangi żywej przestrogi dla innych nacji. Jeżeli pozostałe kraje nie zabiorą się jak najszybciej do uporządkowania swoich budżetów, czeka je to samo. Teraz jednak jak na dłoni widać, że ten alarm okazał się fałszywy. Jak to możliwe? Zamiast rosnąć, rentowności… spadają na łeb, na szyję! Inwestorzy nie tylko nie stronią od papierów emitowanych przez — może nie tak bardzo jak na południu Europy, ale jednak — mocno zadłużone rządy.
Wręcz wyrywają je sobie z rąk! Najlepszym przykładem jest polski rynek obligacji skarbowych. Tylko w ostatnich dniach rentowności krajowych 10-latek zanurkowały łącznie o 0,3 punktu proc. To oznacza spore zyski dla ich posiadaczy. Im bardziej zniżkują rentowności, tym większym zarobkiemmogą cieszyć się ci, którzy kupili obligacje, gdy jeszcze gwarantowały one wyższe oprocentowanie. Rentowności są najniższe od sześciu lat. To tendencja obserwowana na całym świecie.
Rentowności idą w dół
Tylko w tym tygodniu najniższy w historii był koszt, po jakim na 10 lat pożyczały Francja, Kanada i Wielka Brytania. Z tego grona tylko nad Loarą muszą płacić inwestorom więcej niż 2 proc. rocznie. Blisko do rekordu było obligacjom niemieckim i szwedzkim. Od Berlina i Sztokholmu inwestorzy żądają tylko nieco powyżej 1,2 proc. zwrotów. To i tak dużo w porównaniu ze Szwajcarami i Japończykami. Rentowności tamtejszych 10-latek sięgają odpowiednio nieco powyżej pół proc. i 0,74 proc. Coraz taniej pożyczają nawet Węgrzy. Mimo nieufności rynków wobec znanego z kontrowersyjnych pomysłów premiera Viktora Orbana rentowność zapadających w 2022 r. papierów węgierskich spadła najniżej od września. To może być zapowiedzią, że inwestorzy doszli do wniosku, że w grę nie wchodzą ani wybuch inflacji, ani fala bankructw, przed którymi ostrzegała część ekonomistów. Problemem światowej gospodarki będzie natomiast powolny wzrost, a to wiąże się ze spadkiem tempa wzrostu cen. Niższa inflacja oznacza niższe stopy procentowe banków centralnych, a to może być pierwszą jaskółką dającą nadzieję na rozruszanie giełd i całych gospodarek. Pozostałe wiadomości nie są równie dobre. Dlaczego?
Świat spragniony wzrostu
Jak zauważa amerykański komentator finansowy Joe Weisenthal, niespotykana hossa na rynkach obligacji skarbowych oznacza ni mniej, ni więcej tylko to, że w światowym systemie finansowym jest dużo gotówki, której właściciele nie widzą żadnych korzystnych alternatyw inwestycyjnych. Godzą się ją powierzyć państwowym urzędnikom w zamian za niejednokrotnie zaledwie symboliczne zyski tylko dlatego, że możliwości korzystnego ulokowania jej w projektach wspierających wzrost gospodarczy jest jak na lekarstwo.
— Rekordowo niskie rentowności to przypomnienie, że w obecnym kryzysie chodzi o coś zupełnie odwrotnego, niż to, do czego usiłuje nas przekonać wielu komentatorów ekonomicznych. Rzecz nie w tym, że zadłużone rządy idą prostą drogą do bankructwa, ale w tym, że brak jest dogodnych warunków do wzrostu gospodarczego, a jedynym podmiotem, który może wchłonąć góry gotówki, są rządy — zauważa Joe Weisenthal.