W sporze o cukier emocje często górują nad rozsądkiem

Bogusław Stec
opublikowano: 2001-07-16 00:00

W sporze o cukier emocje często górują nad rozsądkiem

Tradycje śląskiego przemysłu cukrowego sięgają początków XIX stulecia. Spośród kilkunastu cukrowni tego regionu najmłodsza — jeśli w ogóle wypada użyć takiego określenia — liczy lat 100, a najstarsza — ponad 150. Wystarczyło niecałe pół wieku gospodarki PRL, by zniweczyć to, co budowano przez dziesiątki lat. Obecnie 60-70 proc. cukrowni jest zdekapitalizowanych, zakłady są niedoinwestowane, a jedynie cztery cukrownie mają w miarę dobrą kondycję finansową.

O potrzebie podniesienia śląskich cukrowni z upadku mówi się od lat. Wszyscy się zgadzają — potrzebne są pieniądze, i to niemałe. Należy spłacić długi i przeznaczyć poważne sumy na dokapitalizowanie cukrowni. Nie oszukujmy się — w Polsce nie ma inwestora, który mógłby zainwestować setki milionów złotych w wyprowadzenie holdingu na prostą. Realny socjalizm pozostawił śląskie cukrownie bez kapitału. Obecnie niełatwo jest pozyskać poważne podmioty, które inwestowałyby w zakłady pozbawione funduszów i nowoczesnych maszyn.

Koncepcja prywatyzacji cukrowni podzieliła rolników, polityków i działaczy związkowych. W obronie pomysłu powołania holdingu Polski Cukier wysuwane są najrozmaitsze argumenty. Wydaje się, że zbyt często padają te emocjonalne, na które w biznesie nie ma miejsca. Mówi się o wspieraniu polskiego kapitału, o obronie cukrowni przed zakusami Niemców, o popieraniu rodzimego rolnictwa. Przedstawiciele branży cukrowniczej nie są wrogami stworzenia silnego, polskiego holdingu, pod jednym warunkiem — że będzie on dysponował środkami finansowymi na inwestycje, spłatę długów i podwyższenie kapitału! Szkopuł w tym, iż za hasłami obrony polskiego przemysłu nie stoi kapitał. Czy państwo ma przejąć znajdujące się w słabej kondycji cukrownie tylko po to, by utrzymywać je przy życiu pieniędzmi z budżetu? Wegetacja jest tylko odwlekaniem ostatecznego upadku.

Europejscy potentaci dobrze wiedzą, że w śląskie cukrownie opłaca się inwestować. 15 listopada 2000 r. jedno z największych francuskich konsorcjów cukrowniczych podpisało z MSP umowę w sprawie kupna śląskich zakładów. Sprawa nie została do dzisiaj sfinalizowana, przede wszystkim ze względu na nieporozumienia administracyjne. Umowa z Francuzami to konkretne pieniądze — na spłatę długów, rozwój i zachowanie miejsc pracy. Wbrew obawom przeciwników prywatyzacji, kapitał nie wypłynie za granicę. Zagraniczny inwestor zobowiązany jest do inwestowania dochodów w Polsce. Jest to tak oczekiwany stymulator rozwoju gospodarczego, dający perspektywę nowych miejsc pracy. Zdają sobie z tego sprawę przedsiębiorcy i zwykli pracownicy.

Jednym z głównych argumentów, podnoszonych przez przeciwników prywatyzacji, jest pogorszenie sytuacji polskich producentów buraka cukrowego. Czy jednak dla przeciwdziałania spadkowi koniunktury konieczne jest utrzymywanie wysokich cen cukru? Zagrożenie Polski, podobnie jak innych krajów europejskich, leży gdzie indziej. Nasz kraj nie limituje produkcji izoglukozy, której na rynek trafia 40 tys. ton rocznie. Tymczasem potęgi gospodarcze UE w trosce o branżę cukrowniczą wyznaczają kontyngenty produkcyjne — na przykład we Francji jest to 27 tys. ton w skali roku. Realnym — a nie wydumanym, jak niemiecki straszak — zagrożeniem jest również możliwość sprowadzania z Ameryki Południowej cukru z trzciny po niskich cenach. Do Europy w każdej chwili może wpłynąć aż 50 mln ton tego produktu.

Może więc — zamiast trwonić czas nad rozważaniami, czy państwowy kapitał jest lepszy od unijnego — warto zająć się przeciwdziałaniem tym groźnym zjawiskom? Czasu nie ma już wiele — tym bardziej iż nasi partnerzy z Unii zdali sobie z tego sprawę w odpowiednim momencie.

Organizator

Puls Biznesu

Autor rankingu

Coface