W telekomunikacji już nie ma przełomów

Marcin Złoch
opublikowano: 2003-03-03 00:00

Rozmowa z Wiesławem Iszkowskim, prezesem Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji

Czy słuszne jest mówienie o ewolucji informatyki i telekomunikacji do teleinformatyki?

— Odpowiednika słowa teleinformatyka nie ma w języku angielskim. Są w nim natomiast pojęcia „communications” oraz „information technology”. Do niedawna dziedziny telekomunikacja i informatyka istniały obok siebie. To były dwa światy. Dopiero stosunkowo niedawno zaczęły się wzajemnie uzupełniać, a obecnie nie mogą już bez siebie istnieć, tym bardziej rozwijać się. Powstała jedna dziedzina — teleinformatyka.

Spodziewa się Pan w najbliższym czasie jakiegoś przełomowego wydarzenia w tej dziedzinie?

— Teleinformatyka stała się dojrzałą gałęzią gospodarki i rewolucje nie są dla niej najlepsze. Powinna rozwijać się stabilnie, z pożytkiem dla swoich użytkowników. Równocześnie musi zapewniać odporność na wirusy i elektroniczne włamania. Użytkownik nie może się bać, że ktoś mu wyzeruje konto czy też ukradnie ważne informacje. Dla mnie przełomowym wydarzeniem będzie pełne rozpoznawanie i generowanie głosu przez systemy informatyczne. A potem automatyczne i sensowne tłumaczenie — najpierw tekstów, a następnie mowy. Jest to szczególnie ważne dla społeczności Unii Europejskiej, w której niedługo będziemy mieli 21 oficjalnych języków — nie licząc dialektów. Możliwość porozumienia się bez tłumacza, korzystając z komórek z tłumaczeniem na bieżąco, byłaby bardzo silnym czynnikiem integrującym nową Europę. Opracowanie takiego systemu jest poważnym zadaniem teleinformatycznym, ale możliwym do wykonania. To może być naprawdę przełomowe wydarzenie. Inne — kolejne produkty teleinformatyczne i elektroniczne gadżety — są tylko nowinkami.

Jak skomentuje Pan odłożenie wprowadzenia standardu UMTS?

— Coraz więcej osób twierdzi, i ja zaczynam się do nich przychylać, że być może UMTS w ogóle nie jest potrzebny.

Dlaczego?

— Powiedzieć to jeszcze dwa, trzy lata temu było niemal herezją — zobaczymy, co będzie za dwa lata... Po pierwsze, nie jest to technologia tak dobra, jak by się mogło wydawać. Duża szybkość transferu jest osiągana tylko bardzo blisko stacji, im dalej, tym to jest trudniejsze. Druga rzecz, to pytanie — czy usługi dodatkowe w UMTS zyskają popularność. Bo ta podstawowa, czyli rozmowa głosowa, będzie tej samej jakości jak w GSM. A największy obecnie problem w telefonii komórkowej GSM, związany z przesyłem danych, jest już rozwiązywany przez GPRS. Równocześnie coraz powszechniejsze stają się lokalne sieci radiowe WLAN, które umożliwiają dostęp do sieci transmisji danych. Ich instalacja staje się ekonomiczna w miejscach przebywania wielu osób potrzebujących dostępu do Internetu — np. na lotniskach lub w centrach handlowo-rozrywkowych.

A więc możemy zapomnieć o UMTS?

— Z UMTS-em może być jak z telefonią satelitarną, wystrzelono dedykowane satelity i nagle się okazało, że nie ma chętnych do ich wykorzystywania, bo za szybko rozwinęły się komórki. Co prawda działa już kilka prototypowych sieci UMTS, a Deutsche Telekom zamierza wkrótce uruchomić sieć dla 85 proc. abonentów Niemiec. Ale przy obecnych trudnościach finansowych operatorów i znaczących kosztach inwestycji w nową technologię UMTS, problemy rozwoju tej sieci będą się mnożyć. Należy bowiem pamiętać, że inwestycje w infrastrukturę GSM jeszcze się nie zwróciły, obecna sieć jest jeszcze sprawna i technicznie niewyeksploatowana. Równocześnie pierwszymi i najlepszymi klientami sieci UMTS muszą być dotychczasowi najlepsi klienci GSM. Przechodząc do UMTS spowodują oni poważną stratę finansową w GSM — przeważnie u tego samego operatora.

Dość dużo kontrowersji wzbudziło przyznanie koncesji operatorom wirtualnym.

— Jeżeli się powiedziało, że mogą istnieć operatorzy, którzy — korzystając z infrastruktury dominującego operatora telefonii stacjonarnej — mają prawo do obsługi połączeń lokalnych (ostatniej mili) oraz dostęp do sieci tranzytowej, to również powinno być to możliwe w telefonii komórkowej. Zakłada się, że w sieciach Europy Zachodniej wirtualni operatorzy mogą obsłużyć około 20 proc. użytkowników komórek. Ale równocześnie operator rzeczywisty sieci komórkowej będzie się bronić przed utratą rynku. Jeżeli operator wirtualny przedstawi mu korzystną również dla niego ofertę, będzie szansa na porozumienie. Żeby tylko regulator nie chciał tutaj stosować przymusu.

Przy tej okazji warto zauważyć, że ceny tych samych usług telekomunikacyjnych jednego operatora nie muszą być identyczne na terenie całego kraju — tak jak różne są ceny energii i benzyny. Przyjęcie takiej zasady umożliwi dynamiczne określanie ceny za rozmowę, zależnie od natężenia ruchu. Ostatecznie największą rentowność będzie miał ten operator, którego sieć będzie wykorzystywana najbardziej efektywnie. Chcący mieć zyski z tego biznesu muszą być bardziej elastyczni niż konkurenci. Mam nadzieję, że wkrótce będzie to normalny, a nie regulowany rynek.

Czy według Pana operatorzy, chcąc sprzedać jeszcze więcej komórek, będą obniżali ceny czy dodawali kolejne usługi?

— W poszukiwaniu klienta najważniejsze jest pytanie, z czego będzie on musiał lub chciał zrezygnować, decydując się na zakup komórki? Dla ułatwienia mu tej decyzji koszt użytkowania telefonu komórkowego musi spadać. Nie ma już możliwości obniżenia ceny samego telefonu i trzeba będzie odchodzić od jego dotowania. Operatorzy mogą próbować odwrócić obecną sytuację i pobierać więcej za aparat, a obniżać koszt rozmowy i oczywiście oferować nowe usługi – byle sensowne i rzeczywiście użyteczne.