Szef Fedu i członkowie FOMC staną wkrótce przed najpoważniejszą decyzją w swoim życiu. Czy podwyższyć stopy procentowe w odpowiedzi na rosnące zagrożenia inflacyjne, nie bacząc na spowalniającą gospodarkę, czy też dopuścić do stagflacji. W ekonomicznym żargonie nazywa się tak połączenie wysokiej inflacji i niskiego wzrostu gospodarczego.
Ben Bernanke podkreślał ostatnio pogarszające się perspektywy wzrostu gospodarczego (dzięki temu spadła cena ropy), ale w większym stopniu obawiał się negatywnego wpływu rosnących cen. Wskaźnik PPI w czerwcu wzrósł najwięcej od 1981 r., a CPI od 1982 r., czyli najwięcej od ostatniej stagflacji w USA. Wtedy doprowadził do niej m.in. gwałtowny wzrost cen ropy naftowej i błędna polityka banku centralnego.
Teraz ceny czarnego złota są bliskie rekordów, a coraz więcej instytucji nie obawia się publikować prognoz zakładających wzrost do 200 dolarów za baryłkę. Dodatkowo rosnąca globalizacja i znaczenie spekulacyjnych funduszy sprawiły, iż wyraźnie wzrosła korelacja cen ropy z notowaniami dolara.
Tymczasem stagflacja w amerykańskiej gospodarce, jeżeli wystąpi, to nie będzie pozytywnym zjawiskiem dla dolara. Słowem, koło się zamyka i już wkrótce oczy świata będą zwrócone na decydentów z Fedu. Niewątpliwie będą musieli oni wybrać mniejsze zło, godząc się na kontrolowaną recesję.