ADAM CZYŻEWSKI
główny ekonomista PKN Orlen
Ocena ekspertów instytucji dobrze oddaje obecną sytuację w przemyśle rafineryjnym. Jest on bowiem szczególnie podatny na globalne czynniki ryzyka, które wpływają na strategie i zachowania inwestycyjne firm w dwojaki sposób: poprzez oczekiwania dotyczące popytu oraz możliwe zaburzenia dotyczące podaży i kosztów. Niepewność wobec tych czynników wpływa na wyniki firm, takich jak PKN Orlen, których główne aktywa generujące przychody spółki znajdują się w segmencie rafineryjnym i petrochemicznym. W pespektywie wieloletniej bardziej istotne są jednak dokonane zmiany strukturalne, które spowodowały, że warunki działalności europejskiego przemysłu rafineryjnego i petrochemicznego kształtują się mniej korzystnie, niż się spodziewano przed rokiem i dwoma laty.
Mimo niepewnego jeszcze ożywienia w gospodarce globalnej i słabego popytu ceny ropy naftowej i gazu ziemnego są wysokie i wykazują tendencje wzrostowe. Pomiędzy Europą a Stanami Zjednoczonymi utrzymują się głębokie różnice w cenach tych surowców, a ich źródłem jest ciągły wzrost ich wydobycia ze złóż niekonwencjonalnych. Niższe ceny energii powiększają przewagę konkurencyjną gospodarki USA, która jest szczególnie wysoka w przemyśle naftowym i petrochemicznym. Płynąca stąd presja na marże produktowe i rafineryjne jest, obok malejącego popytu, jednym z głównych powodów trudnej sytuacji europejskich rafinerii.
Po obu stronach Atlantyku maleje popyt na ropę naftową i paliwa, a centrum jego wzrostu przesunęło się na Wschód. Według najnowszych projekcji popyt na produkty rafineryjne w krajach UE w horyzoncie do 2030 r. obniży się o blisko jedną piątą. Towarzyszyć temu będzie wzrost udziału średnich destylatów w popycie na paliwa do 60 proc. w 2030 r. Ten proces będzie znacząco ciążył na sytuacji europejskich rafinerii. Z jednej strony doprowadzi do kolejnych zamknięć, z drugiej — utracony w ten sposób potencjał produkcji destylatów będzie trzeba zastąpić albo zwiększeniem bardzo energochłonnego potencjału w funkcjonujących rafineriach, albo też zwiększyć zależność Unii Europejskiej od importu.
Niebagatelny wpływ na sytuację i perspektywy europejskich rafinerii oraz przemysłu petrochemicznego ma amerykańska rewolucja łupkowa, której rezultatem jest znaczący w skali globalnej wzrost wydobycia ropy naftowej i gazu ziemnego w USA. Od 2007 do 2013 r. produkcja gazu ziemnego w USA wzrosła o 27 proc., a szacunki wydobywalnych zasobów wzrosły ponaddwukrotnie. Wydobycie ropy naftowej (tight oil, ropa należąca do klasy rop lekkich) od 2008 r. wzrosło o 3,3 mln baryłek dziennie, a to jest więcej, niż wynosi produkcja 11 z 12 państw OPEC. Międzynarodowa Agencja Energii prognozuje, że za kilka lat USA staną się największym producentem ropy naftowej na świecie, wyprzedzając Rosję i Arabię Saudyjską.
Dynamicznemu wzrostowi wydobycia ropy naftowej i gazu ziemnego w USA towarzyszy spadek ich cen w stosunku do europejskiego benchmarku, jakim jest ropa Brent oraz gaz rurociągowy. Dzięki nadzwyczajnym zyskom, uzyskiwanym z powodu tańszej ropy (średnio o ponad 10 USD na baryłce) rafinerie amerykańskie tworzą nadzwyczajną presję na globalnym rynku paliw, ciągnącą ich ceny w dół, co stawia w niekorzystnej sytuacji rafinerie europejskie.
Skutkiem nadwyżki mocy produkcyjnych i zbyt wąskich marż, by zmieścić w nich wyższe w Europie koszty funkcjonowania rafinerii, jest spadek wykorzystania potencjału poniżej 75 proc. Mimo że od 2009 r. wyłączono z produkcji lub zamknięto już ponad 20 rafinerii, prognozy zapowiadają dalszy spadek potencjału w ciągu najbliższych 5 lat o 10 proc. Odpowiada to zamknięciu kolejnych 8-10 rafinerii.
Z perspektywy firm naftowych toczy się gra na czas, ponieważ im więcej innych rafinerii zbankrutuje, tym większa szansa na przetrwanie trudnych czasów. Jest o co walczyć, bo ubytek produkcji z zamykanych rafinerii pozwala pozostałym zwiększyć wykorzystanie mocy i obniżać koszty produkcji oraz zapowiada wzrost marż rafineryjnych.