Wall Street rzuca GPW kolejne wyzwanie

Waldemar Borowski
opublikowano: 2008-11-21 08:07

Nie ma większego znaczenia, że Warszawa leży daleko od Nowego Jorku. O głębokości i długości bessy decyduje Wall Street, ale Azja pokazała dzisiaj, że można nie ulegać amerykańskiemu defetyzmowi.

Czwartkowa sesja na GPW zepchnęła WIG20 na kolejny, niższy poziom, ale mimo spadku o blisko 6 proc. wydźwięk jej nie był tragiczny. GPW wyraźnie równała szyki z Europą po środowym wyskoku. Bardziej niepokojący był styl końcówki, gdzie byki nie podjęły obrony poprzedniego, najniższego zakończenia notowań. Obroty nie były tak duże, aby  funduszom zabrakło środków, szczególnie po kolejnym transferze do OFE z ZUS-u. To raczej brak wiary w możliwość wspinaczki indeksów na północ, wytwarza taką asekuracyjną postawę ze strony największych graczy.

Polskie fundusze mają trudności z zaakcentowaniem wyraźniejszego popytu bez potwierdzenia zmiany klimatu, przynajmniej średniookresowego, na głównych światowych parkietach. Chyba też większość inwestorów indywidualnych oczekuje zakończenia tych rollercoasterów na Wall Street i 2-3 sesji ze wzrostami, bądź nawet spadkami, rzędu 0,5-1 proc. Jeszcze u niektórych tli się iskierka nadziei, że GPW zbliża się do tych „emerging markets”, które nie są już tak zapatrzone w to co się dzieje w Nowym Jorku i bardziej koncentrują się na wewnętrznej sytuacji gospodarczej. Polskie firmy, w ujęciu całościowym, nie są  mocno uzależnione od eksportu i o ich kondycji decyduje przede wszystkim popyt wewnętrzny. Jeśli więc rząd i RPP zdecydują się na pobudzenie konsumpcji krajowej, to nasza gospodarka może stosunkowo łagodnie znieść obecną recesję.

Po sesji Lotos poinformował o kontrakcie wieloletnim, jaki zawarł ze Statoil Poland, na dostawy do tej firmy paliw o wartości 7 mld zł. Gdyby nie dalszy ciąg przeceny ropy naftowej na NYMEX, ta informacja powinna w znaczący sposób wesprzeć notowania gdańskiej spółki. Tym bardziej, że zbliża się ona do abstrakcyjnej wartości ok. 450 mln dolarów, czyli tyle, ile wynosi wartość dwóch dużych tankowców wypełnionych ropą, przy obecnej cenie ok.50 USD za baryłkę.

W czwartek, czołówki internetowych stron ekonomicznych były poświęcone porozumieniu, jakie osiągnięto w amerykańskim senacie, co do zgody na wsparcie gigantów motoryzacyjnych z Detroit, żądaną przez nie sumą 25 mld dolarów z pieniędzy podatników. To akurat mało kogo zaskoczyło, gdyż trudno było sobie wyobrazić, że rząd i kongres USA dopuszczą, w obecnej sytuacji,  do ich bankructwa i utraty setek tys. miejsc pracy, ale termin tej decyzji nie był znany.

Jednak nawet taka wiadomość nie zrobiła wrażenia na graczach na Wall Street. Także zapowiedź saudyjskiego księcia Alwaleeda bin Talala, że zwiększy zaangażowanie w Citigroup do 5 proc. nie uchroniło tego banku przed ponad 26 proc. przeceną. Stan rynku wygląda, jakby wszystkie hamulce puściły, a indeksy miały zanegować cały okres 20-letnich wzrostów. To bardzo przypomina wejście w fazę paniki, chociaż obroty  tego jeszcze nie potwierdzają. Ostatecznie  Nasdaq 100 osunął się o 4,7 proc., a S&P500 o 6,7 proc.
 Na szczęście dalekowschodnie parkiety tym razem nie wpadły w panikę i nie podążyły drogą wyznaczoną przez inwestorów z USA. Świetnie zachował się koreański Kospi, a także indeksy w Hong Kongu i Indii zanotowały pokaźne wzrosty. W Azji pojawiła się informacja, że chiński sovereign wealth fund może kupić za 10.6 mld USD 49 proc. Alico, spółki zależnej od AIG. To może mieć pozytywny wpływ na przebieg dzisiejszych notowań w Nowym Jorku.

Dynamika zwrotów akcji na giełdach jest obecnie tak duża, że nawet gigantyczna zniżka na Wall Street wcale nie przesądza o porażce byków w Warszawie. Tym bardziej, że amerykańscy inwestorzy już wielokrotnie pokazali ogromną zmienność nastrojów. Ten dzień nie musi oznaczać kolejnego Waterloo na GPW.