Warto brać, póki tanio Skandal znaczy pieniądze Pewni nieżyjący

Rogacz Piotr
opublikowano: 2000-11-24 00:00

Warto brać, póki tanio

Polski rynek sztuki jest fenomenem. Występują na nim relacje cen między malarstwem dawnym a współczesnym, nie spotykane nigdzie na świecie. Doszło do tego, że kwota przeznaczona na być może okazały, lecz nie genialny obraz jednego z przedstawicieli szkół historycznych może z powodzeniem posłużyć do stworzenia reprezentatywnej kolekcji sztuki współczesnej.

Jak dowodzi praktyka ostatnich lat, możliwe są spektakularne kariery młodych twórców, a także wykreowanie mody na sztukę danego kraju. Osiągnięcia nowojorskich twórców graffiti Jeana-Michela Basquiata i Keitha Haringa, były objawem błyskawicznego wchłonięcia przez rynek nowych zjawisk. Ceny prac tych artystów, nie bez pomocy zaprzyjaźnionego z nimi Andy Warhola, w ciągu sezonu wywindowano z zerowego poziomu do kilkuset tysięcy USD. W końcu lat 90. jedna z prac nieżyjącego Basquiata osiągnęła rekordową cenę 3,3 mln USD. W Europie doskonałym przykładem wypromowania sztuki były działania krytyka Achille Bonito Olivy, który stworzył modę na włoską transawangardę i wpłynął na popularność nurtu ekspresyjnego sztuki na całym świecie.

Skandal znaczy pieniądze

Świadomą strategią rynkową było również wypromowanie w końcu lat 90. przez Charlesa Saatchiego grupy młodych brytyjskich artystów. Stworzył on swoją kolekcję spośród prac twórców, którzy karierę zaczynali od udziału w niezależnych pokazach. Słynące z bezkompromisowości i drastyczności dzieła złożyły się na Sensation. Tę najgłośniejszą wystawę lat 90., która triumfalnie objechała Europę i Stany Zjednoczone, obejrzały miliony widzów, a towarzyszącą jej aurę skandalu z ochotą podchwyciły media. Dyskusje w prasie brytyjskiej i amerykańskiej zapełniały pierwsze strony. Dzieła zyskały po tej operacji kilkunastokrotne przebicie cenowe.

Pewni nieżyjący

Sztuce współczesnej w Polsce daleko jeszcze do dynamiki zachodniego rynku. Za mało na nim świadomych graczy, choć znany jest przypadek kolekcjonera dążącego do przejęcia kilku najważniejszych realizacji ostatnich lat, z kręgu młodej progresywnej sztuki polskiej. Zainteresowanie kolekcjonerów, jeśli wychodzi poza sztukę pierwszej połowy XX wieku, sprowadza się do silnej reprezentacji wielkich nieżyjących: Kantora, Sterna, Lebensteina czy powojennych dokonań kolorystów. To dzieła tych twórców stanowią ozdobę powstających, niejednokrotnie lepiej skonstruowanych niż muzealne, zbiorów. Ten segment rynku ma zagwarantowaną, spokojną przyszłość i rosnącą wartość. Powoli jednak staje się polem silnej konkurencji, a o okazję coraz trudniej.

Tymczasem słabo zagospodarowany, a przy tym bezpieczny pozostaje rynek prac artystów mniej znanych, a mogących pochwalić się dużymi osiągnięciami. Lata 80. i 90. były okresem w polskiej sztuce przełomowym i wygenerowały wiele zjawisk, które na pewno wejdą do kanonu sztuki. Dlatego inwestowanie w artystów ciągle tworzących nie wiąże się z ryzykiem, tym bardziej że ceny najlepszych dzieł są wciąż o rząd niższe od średnich cen prac malarstwa dawnego. Ważnym czynnikiem jest tutaj nie tyle operowanie dużą gotówką, ile znajomość materii i wsparcie profesjonalnego doradztwa. Czasu na inwestycję nie pozostaje jednak za wiele. Pełne otwarcie granic przyniesie napływ kapitału zagranicznego gotowego zaangażować się w zakup polskich dzieł sztuki.

Pocieszającym zjawiskiem wskazującym na rosnącą świadomość, choć czasami wynikającym raczej ze spoglądania na światowe trendy, jest zakładanie kolekcji sztuki współczesnej przez firmy. Na ogół są to jednorazowe zakupy zbioru prac, które potem lądują w biurach zarządu, nie zawsze zresztą wzbudzając entuzjazm pracowników. Znany jest przypadek dyrektora jednego z dużych banków, który kazał zdjąć zdobiące jego gabinet płótno jednego z najlepszych malarzy ostatniej dekady — Jarosława Modzelewskiego, a na jego miejscu powiesił amatorsko namalowany bukiet. Na szczęście powstają również przemyślane kolekcje, do których należą na przykład galerie PBK i Bayer.