Ostatnie lata przyzwyczaiły publikę kongresową do tego, że w dyskusjach panelowych dotyczących cen lub rynku energii państwowi wytwórcy prądu nie uczestniczą. Tak też było w tym roku na Europejskim Kongresie Gospodarczym w Katowicach. Cztery państwowe grupy — PGE, Tauron, Enea i Energa — kontrolują łącznie niemal 70 proc. krajowego wytwarzania. Mimo to dyskutowano o nich, ale bez nich.
Zagadkowe NABE
Zbliża się przełomowa dla rynku energii operacja — stworzenie Narodowej Agencji Bezpieczeństwa Energetycznego (NABE). 70 elektrowni węglowych wydzielonych z czterech państwowych grup energetycznych zostanie włożonych do jednego podmiotu — NABE. Nowy twór będzie odpowiadał za 60 proc. produkcji prądu w kraju.
— Mało mamy informacji na temat tego, jak ten podmiot będzie funkcjonował — mówi Rafał Gawin, prezes Urzędu Regulacji Energetyki (URE).
Nie mógł liczyć na więcej, ponieważ za tworzenie NABE odpowiada PGE oraz resort aktywów, a ich przedstawicieli nie było.
NABE ma odciążyć grupy energetyczne, które muszą inwestować w energetykę odnawialną, a mając w portfelu węgiel trudno im zdobyć finansowanie. Motywacja grup jest jasna, ale rynek, czyli spółki obrotu, sprzedawcy energii i odbiorcy, a także regulator, widzą niejasności.
— NABE będzie mieć dominującą pozycję na rynku. Czy mamy odpowiednie narzędzia, by przeciwdziałać wykorzystywaniu pozycji przez ten podmiot? — pyta Rafał Gawin.
Szef URE zastanawia się też, w jaki sposób NABE miałaby sprzedawać energię. Scenariuszy rysuje się co najmniej kilka. NABE może być podmiotem wyłączonym z rynku, sprzedającym na rzecz operatora — jak wtedy wycenić jego energię? Byłby to powrót do taryfowania energii, na co współczesna Europa raczej się nie zgodzi. Innym rozwiązaniem może być hybryda — energia byłaby sprzedawana na rynku, ale nie mogłaby kształtować ceny.
Centralizowanie czy rozpraszanie?
— Wiele pytań rodzi cel istnienia NABE. Czy ma jedynie utrzymywać elektrownie, by zapewniać bezpieczeństwo energetyczne, dając innym zarobić i inwestować w zielone źródła? W takim scenariuszu NABE powinna być wyłączona z rynku opartego na modelu ceny krańcowej [cenę energii, jedną dla wszystkich, wyznacza najdroższe źródło — red.]. Nie powinna wtedy osiągać nadmiernych przychodów — uważa Rafał Gawin.
Zdecydowanie krytyczny wobec pomysłu NABE jest Maciej Bando, były prezes URE.
— Centralizacja nie jest dobrym rozwiązaniem. Bezpieczeństwo polega na dywersyfikacji źródeł i ich rozproszeniu — twierdzi Maciej Bando.
Nie ma też pewności, że w przypadku osiągnięcia zysku NABE przeznaczy go na zielone inwestycje.
Oby obligo zostało
Piotr Listwoń z Towarowej Giełdy Energii także podkreśla, że utworzenie NABE zaowocuje koncentracją na rynku energii.
— Naszą rolę widzę w umożliwianiu mniejszym podmiotom dostępu do energii. Dlatego uważam, że obligo giełdowe powinno zostać utrzymane — mówi Piotr Listwoń.
Obligo, czyli obowiązek sprzedaży energii poprzez giełdę, wynosi dziś formalnie 100 proc., choć w rzeczywistości, dzięki wyłączeniu transakcji wewnątrzgrupowych, jest to około 40 proc.
Trzy cechy prądu
Jasne oczekiwania co do NABE i rynku energii ma Aneta Muskała, wiceprezes w International Paper Kwidzyn. Wypowiada się w imieniu przedsiębiorstw energochłonnych — energia powinna być stabilna, w dobrej cenie i w jakiejś perspektywie niskoemisyjna.

— Dziś węgiel jest jeszcze dobrym rozwiązaniem, ale to tymczasowe — mówi Aneta Muskała.
Na razie prąd w Polsce jest produkowany w 70 proc. z węgla, drożeje, a perspektywa stabilności jest zachwiana wojną w Ukrainie, wstrzymaniem przez Gazprom dostaw gazu do Polski, a także embargiem na dostawy węgla z Rosji.
— W branży są obawy. To dla nas niespotykana sytuacja, na dodatek sami nie możemy jej zaradzić. Część naszych zakładów produkuje rzeczy pierwszej potrzeby, np. higieniczne. Czy znów będą kolejki po papier? — zastanawia się Aneta Muskała.
