Pan Edward Tomaszewski po dwóch porażkach w ubieganiu się o dotację inwestycyjną postanowił podzielić się z czytelnikami „PB” swoimi refleksjami.
Jestem prywatnym przedsiębiorcą. Swoją firmę prowadzę od blisko 30 lat. Z zamiłowania i z zawodu jestem fotografem, ale — jak powszechnie wiadomo — w dzisiejszych czasach nie samą pasją żyje człowiek... Dlatego wraz ze zmieniającymi się potrzebami rynku zmieniał się także mój zakład. Z atelier powstała hurtownia materiałów fotograficznych. (…)
Wraz z wejściem do Unii Europejskiej uzyskałem jako przedsiębiorca prawo do dofinansowania udokumentowanego projektu związanego z moją działalnością. Ubiegałem się o taką pomoc dwukrotnie, zawsze dopełniając wszelkich terminów. Kosztowało mnie to wiele czasu, uwagi i zaangażowania, jednak za każdym razem moje wnioski były odrzucane. Chciałem wyrazić swoją opinię na temat dopłat, które dla mnie okazały się nieosiągalnym marzeniem.
O programach pomocowych mówi się bardzo wiele, natomiast zbyt mało uwagi, według mnie, poświęca się temu, jak absurdalne są niektóre przyczyny odrzucania wniosków i jak trudne jest w związku z tym uzyskanie dofinansowania. Fundusze unijne miały być pomocną dłonią wyciągniętą w kierunku polskiego przedsiębiorcy, tymczasem trzeba mieć mocne nerwy i nie lada szczęście, aby znaleźć się w gronie nielicznych szczęśliwców, którzy przebrną z pozytywnym skutkiem przez stertę papierów do wypełnienia. Formularze zawierają wiele zbędnych pytań, co utrudnia ich poprawne wypełnienie, a przyznawanie punktów jest bardzo subiektywne i częstokroć niesprawiedliwe.
Do dwóch razy sztuka
W grudniu 2004 r. złożyłem wniosek o dofinansowanie nowoczesnej maszyny cyfrowej. Został odrzucony z powodów formalnych. Brakowało w nim załącznika, który mnie nie dotyczył. Innymi słowy, odrzucono go z powodu braku 13 pustych, parafowanych stron. Uważam, że taki powód dyskwalifikacji wniosku jest dalece niezrozumiały, a wręcz absurdalny. Złożyłem wniosek w drugim terminie, tym razem dołączając także puste strony. Ku mojemu zdziwieniu wniosek ten wymagał zgromadzenia dodatkowych informacji, których nie uwzględniał formularz obowiązujący w pierwszym terminie — zapewne dlatego, aby nie było za łatwo. 9 września 2005 r. otrzymałem pisemne powiadomienie o odrzuceniu mojego wniosku. Z 51 punktów kwalifikujących do uzyskania wsparcia zebrałem 46. Z pisma, które otrzymałem, wynika, że właściwie nie przysługuje mi odwołanie od decyzji, gdyż większość moich wątpliwości dotyczących punktacji opiera się na kwestiach, w których nie przysługuje mi odwołanie. Już takie stawianie sprawy — zastrzeganie prawa odwołania w niektórych sprawach — pokazuje, że nie wszystko jest w porządku.
Widzimisię
Pozwolę sobie przytoczyć moją ocenę dokonanej punktacji.
Przede wszystkim sprawa obiektywna, dotycząca punktów za nagrody. Zgodnie z zapisem „1 punkt za jedną nagrodę lub wyróżnienie” powinienem otrzymać 3 punkty, gdyż umieściłem we wniosku ponad 3 nagrody i wyróżnienia o podobnym znaczeniu. Jeżeli jednak uznano, że nagrody te nie stanowią wymaganej wartości, to zapis „1 punkt za nagrodę” w otrzymanym przeze mnie piśmie jest nieprawdziwy. Otrzymałem 1 punkt na 3 możliwe.
Jeśli zaś chodzi o kwestie oceniane subiektywnie, w większości przypadków członkowie oceniający byli w miarę zgodni, jednak w punkcie „innowacyjność” różnice między poszczególnymi ocenami wskazują, że powodzenie wniosku zależało w dużej mierze od tego, na jakiego „jurora” się trafi. Maszyna, o której mowa w moim wniosku, w momencie jego składania była jedną z najlepszych dostępnych na rynku, dziwi więc tak niska ocena w tej kwestii — 3 lub 6 punktów na 10 możliwych, zależnie od oceniającego.
Moja kolejna wątpliwość wynika z podejrzenia, że nie zapoznano się dokładnie z przedstawionym przeze mnie projektem i dotyczy punktu „zastosowanie ITC”. Działalność oparta na urządzeniu, o którego dofinansowanie się ubiegałem, to typowy projekt wykorzystujący techniki informacyjne i komunikacyjne. Dostałem jednak zaledwie połowę z maksymalnej liczby punktów możliwych do uzyskania w tej kwestii, mimo że dodatkowo załączyłem opinię eksperta, która potwierdziła wysoką jakość urządzenia i była dla mnie gwarancją uzyskania wysokiej noty.
Zastanawia mnie także, jakiego cudu musiałbym dokonać, aby uzyskać wyższą ocenę za poprawę BHP w przedsiębiorstwie. Maszyna, którą chciałem kupić, jest bowiem pod tym względem bez zarzutu, a przyznano mi 2 punkty na 5 możliwych.
Strona stronie nierówna
Na zakończenie chciałbym zwrócić uwagę na bardzo istotną sprawę. Od wnioskodawcy wymaga się doświadczenia w wypełnianiu formularzy, w których nie brak absurdów i które jawią się jako istny tor przeszkód. Jakiekolwiek najmniejsze przekroczenie zadanych terminów byłoby nieodwołalnie związane z odrzuceniem wniosku. Tymczasem pismo, zawiadamiające mnie o odrzuceniu mojego projektu, otrzymałem dużo później, niż powinienem — jako usprawiedliwienie podano dużą liczbę wniosków, która uniemożliwia odpowiedź w terminie. Po upływie tak długiego czasu, nawet gdyby odpowiedź była pozytywna, miałbym duży kłopot z zakupem maszyny, gdyż termin promesy na kredyt udzielonej mi przez bank minął przed nadejściem pisma.
Pozostaje rozczarowanie
Nie po raz pierwszy i na pewno nie ostatni program, który miał pomagać, jest jedynie złudną nadzieją dla większości ubiegających się o pomoc. Dotyczy to zapewne głównie średnich i małych przedsiębiorstw, którym coraz trudniej utrzymać się na rynku. Kiedy zacząłem swoją zawodową drogę, na wszystko można było zapracować samemu. Mniej było formalności, nie było dopłat i problemów też jakoś mniej. Skoro jednak nie da się powstrzymać lawiny „papierków”, to może nadejdą kiedyś czasy, kiedy o powodzeniu lub porażce naszych starań będzie przesądzała siła przedstawianych faktów, a nie umiejętność dopełniania formalności, a w wypadku dopłat — umiejętność pisania „ładnych” podań?