Wielki kryzys jest jak hydra

Marek WierciszewskiMarek Wierciszewski
opublikowano: 2012-05-20 09:30

Przebieg zdarzeń jest niemal identyczny, jak w wielkim kryzysie lat 30. Tak jak wtedy z całego zamieszania zwycięsko wyjdzie Ameryka.

Skoro światowa gospodarka zachowuje się tak jak w latach 30., to przy poszukiwaniu inwestycji na ciężkie czasy warto przyjrzeć się, co wtedy dawało zarobić. Po 70 latach od najsłynniejszego kryzysu na świecie historia zatoczyła koło. Nie ma co prawda kolejek bezrobotnych pod urzędami pracy ani — poza Grecją — właścicieli depozytów ustawiających się pod bankami. Nie dajcie się jednak zwieść. To nie gospodarka ma się lepiej. To rządzącym udało się uniknąć popełnienia tych samych błędów co w latach 30. Zagrożonym upadkiem bankom udzielana jest pomoc. Przykład to linie kredytowe Europejskiego Banku Centralnego czy program przejmowania przez Fed toksycznych aktywów.

Bez paniki, ale…

Rządy pilnują, by instytucje uzupełniały kapitał i sprzedawały aktywa. Tym znajdującym się w najgorszej sytuacji pomagają znaleźć inwestorów. Wszystko po to, aby nie wywołać rynkowej paniki. Pewną ulgę gospodarkom dają też setki miliardów dolarów wpompowanych w rynek przez Fed i inne banki centralne. Inwestorzy nie powinni dać sobie jednak zamydlić oczu.

— Zachowanie gospodarki jest typowe dla depresji — oceniają analitycy Stifel Nicolaus. Na rynkach mamy do czynienia z tym wszystkim, czemu inwestorzy musieli stawić czoła w latach 30. Wystarczy rzut oka na tabele notowań. Hitem inwestycyjnym są obligacje najbezpieczniejszych krajów. To skutek charakterystycznego dla przedłużającejsię dekoniunktury stałego spadku rynkowych stóp procentowych. Od pęknięcia giełdowej bańki znacznie lepiej od akcji zachowują się surowce. Spośród giełdowych spółek najlepiej radzą sobie natomiast te, które produkują i dostarczają produkty zaspokajające podstawowe potrzeby. Podobnie było w latach 30., kiedy w czasie największego kryzysu na plus wyszli tylko posiadacze akcji… producentów zapałek!

Jak dwie krople wody

Co jednak szczególnie uderzające, niemal identyczny jest przebieg zdarzeń. Gorączkę internetową z końca lat 90. można przyrównać do wielkiej hossy lat 20. Obie były wynikiem spekulacji, nakręcanej łatwym i tanim pieniądzem. Obie zakończyły się fatalnie. Nasdaq w dwa lata zniżkował o 78 proc. Dow Jones po krachu z października 1929 r. stracił w trzy lata 88 proc. Tak samo długo w obu przypadkach trwało odbicie. W czasie wielkiego kryzysu skończyło się w 1937 r., teraz — niemal dokładnie 5 lat temu. Obie hossy miały podobne przyczyny. W latach 30. głównym motorem zwyżek były wydatki rządowe. Gdy giełdowe indeksy przestały wreszcie spadać, Dow Jones zyskał w 5 lat 300 proc. Aby po pęknięciu internetowej bańki reanimować amerykańską gospodarkę, Fed mocno ściął stopy procentowe. Tanie kredyty sprawiły, że ludzie zaczęli kupować nieruchomości. Także to, co w obu przypadkach działo się później, było podobne jak dwie krople wody. Dobre czasy minęły, gdy kredyty przestały być łatwo dostępne. To stało się, gdy wybuchł kryzys finansowy. W 2007 r. giełdowe indeksy poszły ostro w dół, ścieżką wytyczoną równo 70 lat wcześniej. Efekt to presja na spadek cen, która do tej pory utrzymuje się w amerykańskiej gospodarce.

— Aby nie wpaść w deflację, USA wprowadziły politykę taniego pieniądza. Jego zalew sprawił jednak, że przegrzewać zaczęły się Chiny i inne rynki wschodzące — czytamy w raporcie. Efekt to napięcia międzynarodowe, które w latach 30. doprowadziły do wybuchu wojny. Teraz jej odpowiednikiem była wojna walutowa. Kiedy Fed zaczął drukować coraz więcej, Chiny musiały dać za wygraną i zgodzić się na umocnienie juana.

Przełom na horyzoncie

Co dalej? Południe Europy zbuntuje się przeciwko narzucającym mu oszczędności Niemcom. Końca dobiega inwestycyjny boom w Chinach. Coraz lepsze perspektywy rysują się natomiast przed USA. Tamtejszy bank centralny ma pole manewru, by reagować na słabe dane z gospodarki.

— Jeszcze przed połową tego roku Fed zdecyduje się na kolejny program łagodzenia polityki pieniężnej — przewidują analitycy Stifel Nicolaus. To powinno pomóc rynkom akcji. W 2013-14 r. główny wskaźnik giełdy na Wall Street powinien zwyżkować do 1600 pkt — prognozują analitycy biura. Hossa jednak prędko nie wróci na rynku surowców. Ich ceny wzrosły od lat 90. trzykrotnie, a to dokładnie tyle, o ile zwiększyła się ilość dolarów w światowym systemie finansowym. Zapotrzebowanie na surowce może wręcz spaść, bo Chiny rozpoczną reformy, a USA będą zmniejszać deficyt w handlu zagranicznym.

— To może zaszkodzić walutom krajów żyjącym z eksportu surowców. Zyska natomiast dolar — wynika z analizy Stifel Nicolaus.