Wielkie rury najłatwiej narysować na mapie

Jacek Zalewski
opublikowano: 2002-10-08 00:00

Konflikt polityczny na Ukrainie powoduje, że wszelkie nasze kontakty — także gospodarcze — ze wschodnim sąsiadem podszyte są niepewnością, czy rozmówca z tamtej strony na pewno jest właściwym człowiekiem. Piątkowa wizyta Leszka Millera we Lwowie trwała znacznie krócej niż rozważania, czy premier ma w ogóle tam pojechać. II Forum Ekonomiczne, poświęcone współpracy transgranicznej, było wygodnym pretekstem do rozeznania się na miejscu w sytuacji. Ciekawa propozycja zorganizowania w Warszawie spotkania stron ukraińskiego konfliktu może się jeszcze rozmyć — zobaczymy, kto naprawdę przyjedzie.

Dla czytelników „Pulsu Biznesu” najciekawszym punktem rozmów we Lwowie była oczywiście prezentacja legendarnego projektu, noszącego po ukraińsku dumną nazwę Euroazjatycki Korytarz Transportowy Ropy, a po naszemu zwyczajnie zwanego rurociągiem naftowym Odessa–Brody–Płock/Gdańsk. Na widowni zasiedli premierzy Anatolij Kinach i Leszek Miller, w towarzystwie ministra gospodarki Jacka Piechoty. Występował zaś Oleksandr Todijczuk, prezes państwowej Ukrtrans-nafty, którego duchowo wspierał — oraz pilnie łowił każdy gest polskich widzów — Paweł J. Hołownia, prezes jak najbardziej prywatnej spółki Golden Gate.

Różnica w traktowaniu naftociągu przez oba państwa jest aż nadto wyraźna. Dla Ukrainy wielka rura ma znaczenie strategiczne, ponieważ pozwala jej na dywersyfikację źródeł zaopatrzenia w ropę i częściowe uniezależnienie się od Rosji. Pierwotnie projekt ten nie miał jakiegokolwiek związku z koncepcją dalszego przesyłania kaspijskiego paliwa do Polski. Istniejący już odcinek wraz z terminalem w Odessie zbudowany został dla potrzeb ukraińskich. Natomiast nasze zaopatrzenie w ropę naftową zdywersyfikował ponad ćwierć wieku temu tow. Edward Gierek, podejmując odważną decyzję o budowie Portu Północnego i Rafinerii Gdańskiej. Oczywiście trzy źródła są lepsze niż dwa, ale staranie się o to trzecie musi mieć ekonomiczny sens.

Odkrywając same jasne strony rurociągu, prezes Ukrtransnafty umiejętnie omijał wszelkie rafy. A przecież wystarczy zwrócić uwagę na tak drobny fakt, że Ukraina... nie ma własnej ropy i dla kaspijskiej może być tylko państwem tranzytowym, zresztą nie jedynym. Nawet dokładnie nie wiadomo, jaki surowiec wchodziłby w grę — azerski czy może kazachski? I jeszcze jedno trudne pytanie — jakie są realne tamtejsze zasoby? Jeśli zaś chodzi o cenę zakupu na granicy ukraińsko-polskiej, to nie mogłaby ona być wyższa od ceny płaconej na wejściu do naszego kraju rurociągu Przyjaźń — a to wydaje się niemożliwe.

Nasz sceptycyzm wobec użyteczności euroazjatyckiego korytarza naftowego dla Polski jest całkowicie naturalny i uzasadniony. Rząd nie ma zamiaru udzielać żadnemu inwestorowi państwowych gwarancji i ma kapitalne wytłumaczenie dla strony ukraińskiej — przedsięwzięcie ma być komercyjne, trzeba przeprowadzić analizy, znaleźć odbiorców co najmniej na 25 mln ton ropy, etc. W tym stanie rzeczy naftociąg Brody–Płock/Gdańsk czeka zapewne taki sam los, jak podmorski gazociąg z Norwegii — pozostanie linią narysowaną na mapie.