WIELU EXPATÓW CHCIAŁOBY NA STAŁE POZOSTAĆ W POLSCE
Cudzoziemcy narzekają na brak przejrzystości naszego prawa i biurokrację
Nie przeszkadza im to jednak w robieniu kariery
Polska gospodarka nie sprostałaby światowym standardom, gdyby nie cudzoziemscy specjaliści i menedżerowie. Przyjeżdżają do Polski, żeby rozkręcić interesy swoich firm. Zwykle robią swoje i jadą dalej. Ale niektórzy zostali na dłużej i wcale nie spieszy im się z odjazdem.
Na początku lat dziewięćdziesiątych nazywano ich „brygadami Marriotta”, od nazwy warszawskiego hotelu, w którym zakładali biura.
— Expat to specjalista gotowy przekazać swoją wiedzę w krajach, w których rozwija się gospodarka rynkowa. Każda międzynarodowa firma opiera swą działalność w pewnej mierze właśnie na expatach — mówi Małgorzata Karpowicz, wicedyrektor firmy PricewaterhouseCoopers.
Biznesowi w Polsce na początku lat dziewięćdziesiątych brakowało specjalistów — zarówno w marketingu, reklamie, doradztwie personalnym, jak i w public relations. Toteż cudzoziemcy często zajmowali najwyższe stanowiska w firmach.
Wyjście z Marriotta
Część przybyszów przystąpiła z zapałem do pracy w trudnych warunkach, część traktowała Polskę jako zesłanie. W systemie korporacyjnym przyjęta jest zasada: tam gdzie praca, tam ojczyzna. A w Polsce trudno było zapewnić standardy, do których przywykli na Zachodzie. Tym trudniej, jeśli przyjechali z rodzinami. Zmiana nastąpiła w połowie lat dziewięćdziesiątych. Okazało się, że interesy idą świetnie, a przynajmniej pomyślnie. Pionierzy wyszli z Marriotta i pobliskiego hotelu Holliday Inn.
Prawdopodobnie jedną z przyczyn pozytywnego nastawienia było powstanie odpowiedniej infrastruktury towarzysko-wypoczynkowej. Warszawa nabierała polotu.
— Powstawały knajpeczki, stowarzyszenia, kluby. Żony menedżerów mogły oddać się działalności charytatywnej, a dzieci chodzić do narodowych szkół — twierdzi Wojciech Borsucki, dyrektor firmy doradztwa personalnego Hill International. Nawet telewizja stała się przyjazna cudzoziemcom, odkąd rozpowszechnił się w Polsce kabel i anteny satelitarne.
— Lubię życie expata, bowiem więcej dowiaduję się o innych kulturach. Ale nigdzie nie pracowałem tak długo jak tutaj. To świadczy o rozwijającym się i wymagającym rynku — twierdzi Robert Shantz, amerykański menedżer z PricewaterhouseCoopers.
Złote jajo
Podstawą zmiany postaw był rozwój gospodarczy kraju. Expaci cieszyli się podwójnie — raz, że mogli realizować się zawodowo, dwa, że w okresie największego rozwoju ich centrale łaskawym okiem patrzyły na swoich ludzi meldujących im o niesamowitym przyroście udziałów w rynku. Piękne czasy skończyły się. Na dramatyczny wzrost krzywych sprzedaży nie ma co liczyć. Jest za to co innego — stabilizacja. Widać to po życiorysach pisanych przez ludzi Zachodu pragnących znaleźć zatrudnienie w Polsce.
— Zaczynają podkreślać, że znają miejscową kulturę. Piszą np. o polskich korzeniach — twierdzi Wojciech Borsucki.
Zaczyna to być ważne, bo w warunkach stabilizacji istotne jest utrzymanie pozycji rynkowej: trzeba więc rozumieć lepiej swoich pracowników, żeby stali się zgranym zespołem walczącym o dobro firmy. Ci, którzy nie chcieli niczego zrozumieć ani niczego się nauczyć, odpadli. Nie byli bowiem w stanie wychować sobie następców ani podwładnych.
My i oni
— W początkach lat dziewięćdziesiątych brałem udział w restrukturyzowaniu kilku spółek Skarbu Państwa. Niektórzy szybko zrozumieli, że biznesplan to wizja przyszłości firmy, ale byli i tacy, do których nie przemawiały żadne argumenty — wspomina Tony Housh, obecnie dyrektor Amerykańskiej Izby Handlowej w Polsce.
Na południu Polski, w wielkiej firmie produkującej konstrukcje metalowe, młody Amerykanin spotkał się z zarządem. Rozmówcy okazali się uprzejmi: byli świetnie wykształconymi inżynierami dbającymi o jakość produkcji. Ale o sprzedaży, marketingu i rozwoju przedsiębiorstwa nie mieli zielonego pojęcia. Zmiany na lepsze nastąpiły szybko. Zdaniem Małgorzaty Karpowicz, przyczyniło się do nich m.in. bardzo dobre przygotowanie zawodowe Polaków. Błyskawicznie przestawili się na potrzeby rynku. Lektoraty na studiach wyższych, traktowane niegdyś z lekceważeniem, teraz są wprost oblegane przez studentów.
Robert Mehrengs, Holender pracujący jako specjalista dla firmy Nicholson International, w Polsce jest od miesiąca. Poprzednie trzy i pół roku spędził w Rosji.
Jego zdaniem, rynek wschodniego sąsiada znacznie się różni od naszego. Tam otoczenie biznesowe jest zupełnie inne, kraj jest wielki, a między firmami danej branży (Mehrengs zajmował się finansami) nie ma prawie kontaktów. Krótko mówiąc — nasz rynek jest bardziej rozwinięty, ludzie są bliżej siebie i lepiej się znają. Robert Mehrengs myśli jednak o powrocie do Rosji. Znacznie lepiej zna ten rynek. I jest tam ciekawiej: nigdy nie wiadomo, co się zdarzy. U nas zaczyna być podobno trochę nudno. Polska jest zbyt europejska dla prawdziwego łowcy przygód.
— Polska to sukces, a Rosja to jeszcze nie porażka — powiedział nam anonimowo pewien urzędnik znający opinie amerykańskich kręgów politycznych.
Jean Francois Denier, architekt z Francji, obecnie prowadzący prywatne biuro, a do niedawna przedstawiciel firmy Onduline, bywał w Kijowie.
— Ukraina to kraj, który wygląda jakby dopiero wyszedł z wojny — mówi z pewnym przerażeniem. I zaraz dodaje, że tam korupcja w interesach to sprawa normalna. Ciągle spotykał się z propozycjami sprzedaży bez fakturowania. Jego zdaniem, w Polsce takie rzeczy raczej się nie zdarzają.
Egzotyka i kariera
Są i ciemne strony życia expata. Czasem to kwestia rodziny i oddalenia od ojczyzny. Robert Shantz mimo że lubi jeździć po obcych krajach mówi, że tęskno mu do rodzinnych stron. Jest to też kwestia czysto zawodowa. Robert Mehrengs obawia się trochę, że na Zachodzie biznesmeni mogą nie mieć zaufania do fachowca, który sprawdził się w Rosji. Dla nich Rosja to egzotyka. Niektórzy twierdzą, że lepiej nie grzęznąć na stałe w jednym kraju, bo wypadnie się z obiegu. Inni, jak Anna Maślakiewicz, dyrektor Nicholson International, woleliby tu zostać, bo w Polsce właśnie odnieśli najistotniejsze sukcesy. Jeszcze inni traktują pracę za granicą jako odskocznię do dalszej kariery w centrali. W przypadku Michaela Schlźtera, dyrektora operacyjnego hotelu Sheraton w Warszawie sprawa jest prosta: hotele tej klasy na całym świecie są jednakowe. Międzynarodowy biznes niesie z sobą pewną unifikację. Wszędzie zatem da sobie radę, ale i dla niego pobyt w Polsce to plus w karierze zawodowej. Udowodnił, że daje sobie radę z nieźle rozwiniętą konkurencją.
Czego brak
Jean Francoise Denier uważa, że jeszcze nie urodził się taki, który by na podatki nie narzekał. Narzekają wszyscy. Cudzoziemcy nie są gorsi. Ale — podobnie jak polscy biznesmeni — narzekają nie tylko na ich wysokość (co naturalne), ale i na brak przejrzystości. Ich zdaniem, to już nie jest, co prawda, radosna twórczość początku dekady, gdy przepisy zmieniały się co i rusz, ale nadal do końca jasności nie ma. Narzekają też na przepisy. Biurokracja zwolniła trochę dławiący uścisk z biznesu, ale nadal kwitnie. Michael Schlźter twierdzi, że biurokracja jest tu nawet większa niż w Niemczech.
— Każdy potrzebuje stempla i podpisu. Zbyt wiele urzędów trzeba odwiedzić, żeby dokonać małej zmiany budowlanej lub zreorganizować ruch wokół hotelu — podsumowuje Michael Schlźter.
Jean Fracoise Denier też narzeka na problemy związane z prawem budowlanym i koszmarne kłopoty wynikające z nieuregulowania kwestii własności gruntów, co potrafi przedłużyć proces inwestycyjny nawet o rok.
MIĘDZYNARODOWA TWÓRCZOŚĆ: To, co robię, jest pracą twórczą, wymagającą poświęcenia. Zarazem zdobywam tu doświadczenie międzynarodowe — uważa Robert Shantz, Amerykanin z Pricewatershouse- -Coopers. fot. Grzegorz Kawecki
WIELKIE WYZWANIE: Polska to kraj atrakcyjny dla zachodnich menedżerów, prawdziwa kura, która znosi złote jaja. Postrzegana jest jako kraj, w którym łatwo można zrobić szybką karierę i osiągnąć dobre zarobki, a także jako zawodowe wyzwanie dla profesjonalistów. Tu można się sprawdzić — twierdzi Wojciech Borsucki, dyrektor Hill International. fot. Tomasz Zieliński
WYŚCIG: Polska musi szybciej rosnąć. Konkurujecie nie tyle z Czechami i Węgrami, ile z Hiszpanią, Izraelem oraz Irlandią — twierdzi Tony Housh, dyrektor Amerykańskiej Izby Handlowej w Polsce. fot. Małgorzata Pstrągowska
KRAJ BOGATYCH KSIĘGOWYCH: Na Zachodzie księgowi nie są tak dobrze płatni jak w Polsce, gdzie muszą znać wszystkie zawiłości i kruczki skomplikowanego systemu podatkowego. Długo jeszcze będą dobrze zarabiali — uważa Jean Francois Denier, architekt z Francji prowadzący w Polsce prywatne biuro. fot. Borys Skrzyński
PIONIERZY CIĄGNĄ NA WSCHÓD: Zachodnim menedżerom ogromną satysfakcję sprawia świadomość, że mogą przyczyniać się do rozwoju gospodarczego Polski i pełnić rolę pionierów na polskim rynku — deklaruje Małgorzata Karpowicz, wicedyrektor PricewaterhouseCoopers. fot. Grzegorz Kawecki
PO NAUKI DO CHIN: W Polsce nie można już zdobywać doświadczeń z dziedziny transformacji gospodarczej. W tym celu należałoby wybrać się może do Chin albo do krajów latynoskich — uważa Anna Maślakiewicz, dyrektor Nicholson International. fot. Małgorzata Pstrągowska
OKIEM HOTELARZA: Nieustannie wzrasta liczba gości z całego świata, przeważają podróżni ze Stanów Zjednoczonych, Niemiec i Wielkiej Brytanii. Reprezentują wszystkie liczące się firmy — twierdzi Michael Schlźter, dyrektor operacyjny hotelu Sheraton. fot. Grzegorz Kawecki
PAŁAC EKSPATRIOTA: Zdaniem Roberta Mehrengsa, Holendra pracującego dla Nicholson International, jedyną rzeczą, która w Polsce przypomina Rosję jest warszawski Pałac Kultury. fot. ARC