To miało być szczęśliwe, giełdowe małżeństwo. Szczegóły ceremonii oraz intercyzy ustalono w lutym, kiedy Seko podpisało z Wilbo umowę inwestycyjną i o współpracy. Na jej mocy majątek Wilbo miał zostać przeniesiony na Seko w zamian za akcje pochodzące z nowej emisji. Pierwszy poważny zgrzyt w tym związku pojawił się pod koniec czerwca, kiedy Konrad Wilandt, członek rady nadzorczej delegowany do zarządu Wilbo, złożył w prokuraturze doniesienie o możliwości popełnienia przestępstwa przez Tomasza Kustrę, wiceprezesa i Wilbo, i Seko.
— Z uwagi na zaistniałe zdarzenie czyli wywóz maszyn z zakładu produkcji mrożonek Wilbo do zakładu Seko oraz biorąc pod uwagę całokształt okoliczności sprawy, musiałem złożyć takie zawiadomienie. Nie chciałbym wchodzić w szczegóły — ucina Konrad Wilandt.
Co złego, to nie my
Tymczasem w poniedziałkowy wieczór doszło do zerwania zaręczyn. Dwaj główni akcjonariusze Wilbo — Dariusz Bobiński i Waldemar Wilandt — ogłosili odstąpienie od umowy inwestycyjnej z Seko i żądają zapłaty 10 mln zł kary umownej. Zapewniają, że nie ma to nic wspólnego z zawiadomieniem, które leży w prokuraturze.
— Dotychczasowe etapy połączenia przebiegały bez problemów. Zniesione zostało uprzywilejowanie naszych akcji, zarejestrowano akcje nowej emisji Seko, a przedstawiciele Seko od kilku miesięcy uczestniczą w zarządzaniu spółką. Jednak nagle Seko zaczęło zwlekać z podpisaniem tej właściwej umowy, choć została ona właśnie przez nich przygotowana — opowiada Dariusz Bobiński.
— Spółka nigdy nie odmawiała podpisania umowy objęcia akcji z akcjonariuszami — napisało Seko w komunikacie.
Zdaniem Dariusza Bobińskiego, wszelkie formalne warunki do jej podpisania zostały spełnione 6 lipca, kiedy odbyło się spotkanie z Seko, ale wtedy spółka wystąpiła z nowymi żądaniami i chciała renegocjować umowę.
— Na to się nie zgodziliśmy, a kolejne spotkanie, na którym umowa miała zostać podpisana, odbyło się w poniedziałek. Seko wciąż żądało renegocjacji warunków, na co my się nie zgadzamy. Seko, de facto, już przejęło zarządzanie spółką, więc jest to dla nas bardzo niekorzystna sytuacja — mówi Dariusz Bobiński.
— Od dnia podpisania umowy inwestycyjnej [22 lutego — red.] Seko prowadziło z inwestorami Wilbo rozmowy i negocjacje w dobrej wierze, mając na względzie pełne wypełnienie jej postanowień. Seko nigdy nie dążyło do renegocjacji umowy inwestycyjnej — odpowiada Seko.
Spółka nie ma zamiaru płacić też kary umownej, o której wspomina Wilbo. — Wskutek odstąpienia wygasa nie tylko zobowiązanie główne, ale również akcesoryjne, w tym zobowiązanie zapłaty kary umownej — czytamy w komunikacie.
To już było
Czy oznacza to, że nie można liczyć na happy end? — Zawsze jesteśmy gotowi do podpisania umowy, ale w takim kształcie, w jakim została ustalona z Seko — deklaruje Dariusz Bobiński.
— W każdym momencie mogę zasiąść do stołu negocjacyjnego — twierdzi Kazimierz Kustra, prezes Seko. Nie wiadomo więc, o co tak naprawdę chodzi. Może tak jak w przypadku Tradisu, należącego do Emperii i Eurocashu — o to, by pokrzyczeć i się w końcu pogodzić. We wrześniu 2010 r. Eurocash przymierzał się do wrogiego przejęcia Tradisu, później zdecydował się na normalny zakup od właściciela. W czasie gdy czekano na zgodę urzędu antymonopolowego, spółki nie mogły porozumieć się co do ceny i sposobu płatności. Emperia w końcu odstąpiła od rozmów i zażądała odszkodowania, choć związkowi pobłogosławił w końcu urząd. W atmosferze świątecznej 2011 r. doszło do pojednania i za 1,95 mld zł Eurocash przejął Tradis.