Już za kilka dni z dużym opóźnieniem ruszy w Polsce plan B, czyli ubój i badanie pod kątem BSE bydła powyżej 24. miesiąca życia. Sporo zamieszania wzbudziła kwestia, czy testy zostaną wybrane w drodze przetargu. I rzeczywiście, konkursu nie było, zresztą zgodnie z prawem.
W ostatnich tygodniach zarówno rozpoczęcie, jak i finansowanie badań bydła pod kątem BSE wywołało niemało zamieszania. Zgodnie z planami, zamknięcie planu A, czyli uboju i badania bydła powyżej 34. miesiąca, miało zakończyć się 1 września. Wtedy też planowano rozpocząć wdrażanie planu B, czyli ubój i badanie zwierząt powyżej 24. miesiąca. Tak się jednak nie stało. Na przeszkodzie stanęły m.in. fundusze, a konkretnie ich brak.
— Problemy ze sfinansowaniem testów znacznie opóźniły rozpoczęcie kampanii. W sumie sięgną one pięćdziesięciu dni — podkreśla Iwona Zawinowska, zastępca głównego weterynarza kraju.
Opóźnienie może postawić Polskę w niezbyt korzystnym świetle. Tymczasem staramy się o zmianę grupy ryzyka wystąpienia BSE, którą przygotowuje Komisja Europejska. Rozpoczęcie wdrażania planu B miało być głównym argumentem. Ta grupa, do której obecnie nas zakwalifikowano, na razie blokuje eksport wołowiny do UE.
Są jednak i dobre strony opóźnień. Dzięki nim udało się zredukować koszty drugiego etapu testów.
— Początkowo wdrożenie planu B miało kosztować około 40 mln zł. Na taką sumę wskazywały szacunki przeprowadzone w czerwcu. Pierwsze zagrożenie w realizacji pojawiło się w związku z kłopotami finansów publicznych. Jednak zarówno ze względu na poślizg, jak i znaczny spadek pogłowia bydła suma ta uległa zmianie. Także decyzja co do wyboru zakupu testów pozwoliła na znaczne oszczędności — wyjaśnia Iwona Zawinowska.
W ten sposób wyasygnowane z rezerwy celowej resortu rolnictwa 14 mln zł mogą (a raczej muszą) wystarczyć na sfinansowanie zadania, które potrwa do końca roku.
Wiele kontrowersji wywołała sprawa związana z zakupem testów. Firmy oskarżały głównego weterynarza kraju o ominięcie procedury przetargu przy sumie, na którą ustawa o zamówieniach publicznych nie pozwala (powyżej 20 tys. EUR, czyli 80 tys. zł). Tymczasem okazuje się, że zgodnie z ustawą o finansach publicznych środki z rezerwy celowej ministerstwa rolnictwa nie muszą być rozdzielane według procedury przetargowej. Ponadto przyznane województwom pieniądze nie były w dyspozycji głównego weterynarza kraju. Ten miał jedynie zarekomendować wybór testów.
— Kierując się opinią Rady Sanitarno–Epidemiologicznej główny weterynarz kraju zarekomendował wojewodom dwa rodzaje testów. To właśnie wojewoda dysponuje konkretnymi pieniędzmi na ich zakup i odpowiada za całą operację — podkreśla Iwona Zawinowska.
Wybór padł na francuski test Elisa amerykańskiej firmy Biorad i Prionix Check firmy Prionix.
— Elisa z Bioradu będzie służyć jako test podstawowy. Został wybrany ze względu na krótki czas wykonania testu (około 4 godziny), co w przypadku badania mięsa w rzeźni ma duże znaczenie. Nie bez znaczenia przy decyzji o wyborze była także przystępna cena — mówi Iwona Zawinowska.
Testem uzupełniającym, czyli takim, który będzie używany w przypadku podejrzenia o BSE, będzie Prionix Check. Jest on bardziej kosztowny, a czas jego przeprowadzenia trwa około ośmiu godzin. Tych testów zakupimy znacznie mniej. Jak zapewnia Iwona Zawinowska, część zarówno droższych, jaki i tańszych testów jest już w drodze do laboratoriów, a pierwsze badania powinny się rozpocząć w najbliższych dniach. To z pewnością dobra wiadomość dla krajowych zakładów mięsnych.