Włochy i Hiszpania wyprzedzają Polskę w walce o kapitał zagraniczny

Gabriel ChrostowskiGabriel Chrostowski
opublikowano: 2025-06-25 20:00

Wartość ogłoszonych bezpośrednich inwestycji zagranicznych typu greenfield spada w Polsce, ale jednocześnie szybko rośnie w krajach Europy Południowej. Można to intepretować jako efekt zmniejszenia się atrakcyjności naszej gospodarki, ale można też traktować jako impuls do oparcia wzrostu w większym stopniu na krajowym kapitale.

Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

Kraje południa Europy przeżywają w ostatnich latach ekonomiczny renesans. Realny PKB dość szybko rośnie, wskaźniki zadłużenia spadają, saldo rachunku obrotów bieżących jest zrównoważone albo dodatnie (poza Grecją), a to najważniejszy wskaźnik obrazujący stabilność makroekonomiczną kraju. Ale odrodzenie się po kilkunastu latach marazmu i stagnacji najlepiej może oddawać fakt, że bardzo szybko rosną bezpośrednie inwestycje zagraniczne typu greenfield, czyli projekty dotyczące budowy nowych zakładów produkcyjnych czy centrów usługowych. Ich wartość wyniosła w 2024 r. 38,7 mld USD w Hiszpanii i prawie tyle samo (38,6 mld USD) we Włoszech. W Grecji (3,4 mld USD) i Portugalii (6,1 mld USD) było to zdecydowanie mniej, ale ważna tu jest tendencja, która na tle poprzedniej dekady jest wyraźnie wzrostowa. Największy przyrost zanotowały Włochy, gdzie inwestycje te oscylowały jeszcze kilka lat temu w okolicach 5-10 mld USD.

Dla nas najważniejsze jest jednak to, że Włochy i Hiszpania w ostatnich latach przegoniły Polskę pod względem wartości tych inwestycji. Dlatego, że u nas spadły one do 14,4 mld USD w 2024 r. z 22,9 mld USD rok wcześniej. To może sugerować, że Europa Południowa staje się w oczach zagranicznych inwestorów miejscem bardziej atrakcyjnym dla rozbudowywania swoich fabryk, centrów usługowych, wprowadzania nowych technologii i procesów oraz długoterminowego zaangażowania kapitałowego. Aczkolwiek o atrakcyjności inwestycyjnej kraju nie świadczy tylko sama wartość, ale także liczba projektów, a pod tym względem wypadamy lepiej od Włoch, lecz gorzej od Hiszpanii. To pokazuje, że nasz kraj wciąż cieszy się zainteresowaniem, bo im większa liczba tych projektów, tym więcej międzynarodowych firm widzi potencjał w danym kraju.

Wniosek: Europa Południowa staje się atrakcyjnym miejscem lokowania kapitału międzynarodowych firm i dzieje się to po części kosztem Polski. Do nas napływa mniej kapitału zagranicznego otwierającego nowe możliwości produkcyjne, do Włoch czy Hiszpanii więcej.

Pytanie, dlaczego to wszystko dzieje się akurat teraz? Najważniejszym czynnikiem jest dostosowanie płac do produktywności pracy po kryzysie zadłużeniowym w latach 2011-13, dzięki czemu wzrasta konkurencyjność kosztowa regionu. Kraje z suwerennością monetarną mogą zdewaluować walutę w kryzysie, szybko obniżając koszty pracy względem zagranicy – tak Polska przeszła przez kryzys 2008-09, gdy nasza konkurencyjność rosła dzięki produktywności i niedowartościowanej walucie.

Kraje Europy Południowej bez własnej waluty zostały zmuszone do poprawy konkurencyjności przez wieloletnią stagnację płac – proces rozciągnięty w czasie, oznaczający w krótkim okresie stagnację konsumpcji i gospodarki. To w końcu przekłada się na poprawę konkurencyjności. Na przykład relacja produktywności do kosztów pracy w przemyśle stopniowo zawęża się między Polską a Włochami czy Grecją. Wprawdzie mamy wciąż przewagę w wartości wytwarzanej przez przeciętnego pracownika przy danych kosztach, ale jest ona mniejsza niż w latach 2015-19. Zawężającą się przewagę Polski pogłębiają również rosnące koszty energii, które wzrosły u nas mocniej niż średnio w UE.

Druga hipoteza jest taka, że Polska jest odbierana jako kraj coraz mniej stabilny pod względem instytucjonalnym. Wiele wskaźników (np. Banku Światowego) mierzących stabilność i jakość prawa, otoczenie regulacyjne, praworządność, efektywność rządu doznało w ostatnich latach istotnego regresu, głębszego niż we Włoszech, Hiszpanii czy Grecji. Jakość instytucji jest jednak trudno mierzyć, wskaźniki bazują głównie na subiektywnych ocenach ekspertów, stąd nie można do nich przykładać nadmiernej uwagi. Dlatego to tylko hipoteza, a nie teza, która miałaby uzasadnienie w twardych danych.

Ale jednocześnie nie powinniśmy bić na alarm. Z dwóch powodów.

Po pierwsze, najważniejszy wskaźnik determinujący dobrobyt, ale także atrakcyjność kraju jest po naszej stronie – to produktywność. W latach 2019-24 r. realna wydajność pracy na godzinę w całej polskiej gospodarce zwiększyła się o 12,2 proc., podczas gdy średnio w Europie Południowej o 2,2 proc. (w tym najmocniej w Portugalii - o 4 proc.). Dlatego pod względem relacji wydajności do kosztów wciąż pozostajemy bardziej atrakcyjnym państwem: rosną koszty, ale jeszcze szybciej rośnie wydajność.

Po drugie, nie możemy ciągle opierać rozwoju na imitacji. Powoli nastaje czas, by zacząć samodzielnie coś tworzyć. Więc mniejszy napływ kapitału zagranicznego może stanowić sygnał, że większą rolę powinny odegrać inwestycje polskich firm z krajowym kapitałem.