Bruksela i Pekin wypracowały kompromis, który może odblokować tony odzieży zalegającej w składach celnych.
Wiele wskazuje na to, że tekstylny spór między podzieloną na producentów i importerów Unią Europejską a Chinami zmierza ku końcowi. Po długich i ciężkich negocjacjach Bruksela i Pekin wyszły z impasu.
— Peter Mandelson, komisarz ds. handlu, i jego chiński partner, Bo Xilai, minister handlu, osiągnęli w Pekinie porozumienie na temat przyszłych limitów, na mocy którego do Unii będzie mogło trafić około 75 mln sztuk chińskich tekstyliów — informuje Francoise Le Bail, rzeczniczka Komisji Europejskiej.
Dodaje, że obecnie celem jest możliwie jak najszybsze odblokowanie tekstyliów, które zalegają w składach celnych.
Co ciekawe, do czasu publikacji oświadczenia Brukseli chińscy oficjele dementowali wszelkie doniesienia o kompromisie.
Zanim jednak tekstylia „made in China” trafią do sprzedaży, państwa Unii będą musiały zaakceptować ustaloną wersję kompromisu. Ten ostatni zakłada dość enigmatycznie, że obie strony poniosą „ciężary wynikające z nagromadzenia zapasów”.
W czerwcu Unia zawarła z Chinami porozumienie o wprowadzeniu limitów na import do Unii Europejskiej dziesięciu kategorii chińskich tekstyliów, które było reakcją na zalew wyprodukowanej tam odzieży. Określone w czerwcu limity zostały wykorzystane, a nadwyżki zablokowano na statkach i w składach celnych.
Krajowi producenci raczej nie mają powodu do niepokoju.
— Od pewnego czasu polskie firmy wycofują się z Chin na rzecz Indii, Bangladeszu czy Malezji, gdzie coraz łatwiej uzyskać dobrą jakość za niską cenę. Obecne protekcjonistyczne trendy, które w dłuższej perspektywie nie będą miały racji bytu, najbardziej uderzają w supermarkety i dyskonty. Dla nich dodatkowe koszty w sposób istotny obniżają atrakcyjność towaru — podkreśla Marcin Materna, analityk rynku tekstyliów DM Millennium.