Wszyscy jesteśmy spekulantami

Szymon Maj
opublikowano: 2020-08-24 22:00

Obrażanie się na inwestorów szukających zarobku to błąd, bo początek hossy zawsze stoi pod znakiem gorących sektorów. Zdaniem Tomasza Tarczyńskiego, prezesa Opoka TFI, na giełdzie wciąż jest w czym wybierać.

Przeczytaj i dowiedz się:

  • Czy warto czekać na kolejny giełdowy krach
  • Czy zdaniem szefa Opoka TFI wyceny wciąż są atrakcyjne?
  • Skąd wziął się masowy przypływ inwestorów indywidualnych?
  • Dlaczego wszyscy jesteśmy spekulantami?

Oczekiwanie na kolejny krach raczej nie ma sensu — przekonuje Tomasz Tarczyński, bo jego zdaniem powtórki z marca już nie będzie. Jak podkreśla, tamta gwałtowna przecena była dramatycznym zwieńczeniem trwającej od ponad dwóch lat… bessy.

DOBRY CZAS:
DOBRY CZAS:
Tomasz Tarczyński, prezes Opoka TFI, sądzi, że warto korzystać z okazji, które niesie hossa. Widzi też pozytywne tendencje związane z zainteresowaniem inwestorów detalicznych.
Fot. Marek Wiśniewski

— Uważamy, że rynki giełdowe na świecie skończyły ponaddwuletnią bessę w marcu 2020 r., w związku z czym obecnie mamy nowy impuls hossy. Skoro jest hossa, to oczekiwanie kolejnego krachu jest dobrym pomysłem na tracenie pieniędzy, a nie ich zarabianie — mówi Tomasz Tarczyński, prezes Opoka TFI.

Odrodzenie rynku widać na indeksach — WIG od dołka w marcu urósł o 22 proc. Niemiecki DAX o ponad 50 proc. Kolejne rekordy bije technologiczny Nadsaq, który wzrósł o 64 proc. Natomiast WIG20, który przez ostatnie lata nie miał zbyt dobrej passy, po przecenie w marcu urósł o 20 proc. Dużo emocji dostarczył też NCIndex, który wzrósł o 195 proc., choć po drodze zaliczył gwałtowne korekty, sięgające nawet 15 proc. w trakcie jednej sesji.

— O tym, że w ostatnich latach na polskim rynku była bessa, wie każdy, kto inwestował na naszej giełdzie, bo odczuł to na własnej skórze. Główna różnica w stosunku do innych rynków jest taka, że u nas indeks cenowy zdobył szczyt wcześniej — wiosną 2017 r., podczas gdy na WIG20, rynkach wschodzących czy w Europie szczyt był w styczniu 2018 r. Przez ostatnie dwa lata na większości wykresów indeksów widać tę sekwencję: spadek, wzrost i spadek. Jest to klasyczna struktura korekcyjna i skończyła się w efektowny sposób — krachem w marcu — wyjaśnia Tomasz Tarczyński.

Wytrwać w strategii

Utrzymać się przy obranej strategii nie jest łatwo. Utrudnia to szum informacyjny, zalew negatywnych informacji, a jednak trend jest wzrostowy i trzeba o tym pamiętać.

— Z jednej strony jesteśmy ciągle atakowani nowymi, niepokojącymi informacjami: drugą falą COVID-19, niepewnym wynikiem wyborów prezydenckich w USA, wojną handlową między Chinami a Stanami Zjednoczonymi. Z drugiej strony mamy ekscesy spekulacyjne w niektórych segmentach rynku — np. u nas na New Connect czy na spółkach technologicznych w USA i na świecie. Pamiętam wielką hossę lat 2003-07. Wtedy zarządzałem agresywnymi funduszami akcyjnymi, a rynek przechodził różne ekscesy spekulacyjne i następowała rotacja między branżami i ulubieńcami inwestorów — mówi Tomasz Tarczyński.

Spora zmienność na rynku to zdaniem menedżera z Opoka TFI naturalna reakcja rynku na początku hossy. Uważa on przy tym, że wyceny akcji na większości rynków wciąż są atrakcyjne.

— Są rynki, na których wyceny są bardzo wysokie — jak w Stanach Zjednoczonych, ale nawet tam dotyczy to tylko części sektorów. W czasie krachu w marcu było tanio, a na wielu rynkach jak na poziomie z recesyjnych dołków z 2002 i 2008 r. Teraz jest sporo drożej, ale wciąż na dużej części giełd wyceny są atrakcyjne. Dotyczy to też Polski. Zdarza się, że pokazujemy się w zestawieniach najtańszych rynków świata — mówi Tomasz Tarczyński.

Jego zdaniem w obiecującym trendzie są zagraniczne spółki surowcowe, które od dołka w marcu zachowują się nie gorzej niż Nasdaq. Sprzyja temu zmiana postrzegania polityki rządów.

— Sądzimy, że inne sektory poza technologią wejdą w trwalszy trend wzrostowy na giełdach na świecie. Jeżeli wchodzimy w środowisko inflacyjne — a mamy przekonanie, że nastąpi to w najbliższych latach — to warto mieć ekspozycje na surowce, a jeszcze lepiej na firmy je wydobywające. Naszym zdaniem obecny kryzys to „game changer”, jeżeli chodzi o inflację w długim terminie, bo do banków centralnych dołączyły na masową skalę rządy ze swoimi interwencjami, a politycy nie będą mieć ograniczeń, dopóki nie pokarze ich rynek obligacji — wyjaśnia Tomasz Tarczyński.

Powrót kapitału

W maju 2020 r. liczba rachunków maklerskich przekroczyła 1,3 mln. W lipcu, podobnie jak w czerwcu, przybyło 10 tys. nowych, dzięki czemu świeży kapitał dalej napływa na giełdę. Zdaniem zarządzającego Opoka TFI jest to dobry znak.

— To, co zdumiało ludzi związanych od dawna z rynkiem kapitałowym, w tym nas, to masowy napływ inwestorów indywidualnych na rynek giełdowy w czasie krachu i po nim. Mamy wreszcie napływ świeżego kapitału, na którego chroniczny brak giełda cierpiała od kilkunastu lat. Ponieważ dużo z tych inwestorów odnotowało pokaźne zyski, więc można powiedzieć, że mamy kilkadziesiąt tysięcy ambasadorów „dobrej zmiany” na rynku, czyli hossy — mówi Tomasz Tarczyński.

Kolejna porcja kapitału przypłynie od tych inwestorów, którzy będą zniesmaczeni minimalnym oprocentowaniem lokat. Ostrożniejsze osoby pewnie zdecydują się na fundusze lub bezpieczniejsze inwestycje na giełdzie. Tomasz Tarczyński zauważa też, że podział na „spekulantów” i „inwestorów” nie ma sensu, bo… każdy z nas jest spekulantem.

— Modne jest ostatnio zżymanie się na inwestorów detalicznych i rynek w ogóle, że „to tylko spekulacja” i „oderwanie się od realiów”. Nie do końca podoba mi się podział: spekulanci versus inwestorzy i uważam go za fikcyjny. Wszyscy jesteśmy spekulantami. Gdy ktoś trzyma pieniądze na lokacie bankowej, to też jest spekulantem, bo liczy na to, że nie będzie dużej inflacji. Tak naprawdę wszyscy, niezależnie od strategii, uprawiamy timing i spekulację. Pytanie, jak to robimy — puentuje Tomasz Tarczyński.