Wszystko, tylko nie opcje!

Sylwia WedziukSylwia Wedziuk
opublikowano: 2012-06-25 00:00

Zarządzanie Opcje walutowe swoje pięć minut już miały. Są jednak sytuacje, kiedy to właśnie one sprawdzą się najlepiej

Wśród narzędzi zabezpieczających na wypadek skutków wahań kursów walut wciąż niewielkim powodzeniem cieszą się opcje walutowe. Przedsiębiorcy tłumaczą to koniecznością płacenia za nie. Ale wiadomo, że od 2008 r. samo hasło „opcje” nikomu nie kojarzy się dobrze.

Drogie i z przeszłością

Opcje działają podobnie jak transakcje forwardowe, dając możliwość zabezpieczenia danego poziomu kursu waluty na określony moment w przyszłości. Tylko, w przeciwieństwie do forwardu, jeżeli w tym momencie rzeczywisty kurs waluty będzie korzystniejszy niż zabezpieczony, nie ma obowiązku korzystania z opcji i przedsiębiorca może sobie walutę wymienić po kursie rynkowym. Jest jeszcze jedna istotna różnica.

— W przypadku opcji przedsiębiorca sam ustala, po jakim kursie będzie chciał kupić bądź sprzedać walutę w określonym dniu — zauważa Tomasz Danelski, dyrektor biura transakcji skarbowych w Deutsche Bank PBC. Ale za takie wygody trzeba niestety zapłacić. A przedsiębiorcy nie chcą płacić za instrumenty zabezpieczające ryzyko kursów wymiany walut.

— Nie wiem, skąd ta niechęć. Mechanizm zabezpieczenia za pomocą opcji jest bardzo podobny do ubezpieczenia np. AC samochodu. Z góry płacimy składkę, a jak się zdarzy szkoda, to dostaniemy odszkodowanie.Ale jak szkody, a zatem również odszkodowania, nie będzie, to wpłaconej składki nikomu nie żal i nikt nie płacze, że na tym nie zarobił, tylko się cieszy, że samochód jest cały — zastanawia się Katarzyna Bańka, kierownik ds. kluczowych klientów w DM TMS Brokers. Jednak trudno się dziwić niechęci do zapłaty za opcje, które wcale nie są tanie, jak bywa w przypadku ubezpieczeń.

— Wysokość tzw. premii opcyjnej zależy m.in. od historycznej zmienności kursu walutowego, przewidywalnej przyszłej zmienności, nominału opcji, czasu zapadalności, typu opcji, a także kursu wykonania — wylicza Jacek Bartosik, zastępca dyrektora Departamentu Skarbu w Polskim Banku Przedsiębiorczości. Tak więc ceny są bardzo zmienne. — Kilka miesięcy temu, w okresie niewielkiej zmienności i spokojnego rynku, opcje można było kupić w cenie 2-3 proc. zabezpieczanej kwoty, a niedawno ceny sięgały 7 proc. — mówi Katarzyna Bańka. Niektóre firmy w ogóle nie mają szansy na poniesienie takiego kosztu.

— Jeżeli dany przedsiębiorca pracuje na marżach rzędu 2-3 proc., to nie ma możliwości wliczenia kosztu opcji w wysokości 2-3 proc. — zauważa Katarzyna Bańka. Jest jednak sposób, żeby za opcje nie zapłacić — tzw. zerokosztowe strategie opcyjne. Polegają one w dużym uproszczeniu na tworzeniu tzw. korytarzy opcyjnych, czyli zakupie i sprzedaży opcji o podobnych nominałach (korytarz symetryczny), dzięki czemu premia za zapłaconą opcję jest pokrywana przez premię z opcji wystawionej. Firma zabezpiecza tym sposobem pewien przedział kursu. Przed 2008 r. przedsiębiorcy zaczęli stosować różnego rodzaju modyfikacje tej strategii, wystawiając opcje na pozycje walutowe, których faktycznie nie posiadali. Tworzone w ten sposób korytarze asymetryczne naraziły ich na duże straty. Tym sposobem chęć zarobku na kursach walut i nieodpowiednie wykorzystanie narzędzi mających służyć zabezpieczniu wahań kursów, przyczyniła się do złej sławy tego narzędzia. Winne temu są obie strony — i przedsiębiorcy, którzy z podobnych różnego rodzaju ryzykownych modyfikacji korzystali, i banki, które do takich operacji zachęcały przedsiębiorców.

Idealne do przetargów

Dzięki temu zjawisku opcje walutowe jeszcze długo mogą nie wrócić do łask przedsiębiorców, szczególnie że do wyboru mają kilka innych, nieokrytych tak złą sławą sposobów zabezpieczenia. Jest jednak jedna sytuacja, w której to opcje sprawdzą się najlepiej — przetargi.

— Firma, szczególnie budowlana, często musi podać kurs, po którym będzie realizować przetarg już w momencie przystąpienia do niego. Co jeśli rozliczenie przetargu nastąpi dopiero za pół roku? Jeżeli zabezpieczyła kurs forwardem, to będzie musiała rozliczyć daną kwotę, nawet w przypadku, jeśli przetargu nie wygrała. A nawet jeśli wygrała — musi wymienić pieniądze po ustalonym kursie, niezależnie od jego faktycznej wysokości, co może spowodować, że przetarg stanie się nierentowny. Opcja daje natomiast możliwość zabezpieczenia kursu, ale w razie jakichkolwiek komplikacji — nie trzeba z niej korzystać — tłumaczy Katarzyna Bańka.

Jego zdaniem, dodatkowym plusem jest fakt, że cenę za to zabezpieczenie można sobie wliczyć w koszty przetargu. To zastosowanie odkryły już banki, po aferze z 2008 r. usiłujące reanimować opcje, na które wciąż brakuje klientów. W ub.r. w ofercie Deutsche Banku pojawił się produkt o nazwie DB opcja na opcję, dla firm przystępujących do przetargu. Przedsiębiorcy korzystający z tego rozwiązania nabierają od banku prawa do skorzystania z opcji walutowej w przyszłości, w przypadku wygrania kontraktu. Klienci chyba nie narzekają.

— Kilkakrotnie korzystaliśmy już z tego rozwiązania, ponieważ uchroniło nas przed ujemnymi różnicami kursowymi przy obecnych dynamicznych zmianach na rynku walutowym — twierdzi Marek Nowakowski, prezes ABE IPS, firmy działającej na polskim rynku publikacji zagranicznych.

Z ryzykiem walutowym firma ma do czynienia w momencie startu w przetargu, w którym cena podana jest w złotych, a koszt towaru po wygraniu przetargu ponosi w walucie obcej.