Koneserzy wina w jednym są jednomyślni — jeżeli komuś dane było skosztować naprawdę dobrego burgunda, jak zauroczony degustować będzie następne.
Burgundzka droga będzie niestety ciernista, bo wiele z dostępnych dla przeciętnej kieszeni win z Burgundii pozostawia sporo do życzenia. Liczni producenci tkwią w przekonaniu, że samo zaistnienie Burgundii na etykiecie jest wystarczającym powodem, by klient kupił wino, niezależnie ile sobie za nie zaśpiewają. Oprócz wartych grzechu perełek pojawiła się niestety masówka — a z nią bywa już bardzo różnie.
Najpierw Rzymianie
Najlepsze wina mogą być tworzone zarówno z kilku szczepów winogron, jak też tylko z jednego, wspaniałego solisty. Burgundia reprezentuje drugą opcję, niepodzielnym królem wśród win czerwonych (z wyjątkiem beaujolais) jest Pinot Noire. Kiedy szczep pojawił się tam po raz pierwszy? Trudno dociec. Jedni wskazują na drugi wiek naszej ery — hodowali go tam wtedy Rzymianie. Drudzy twierdzą, że był już tam dużo wcześniej, uprawiać go mieli ponoć Celtowie. Pierwsze oficjalne wzmianki pojawiły się dopiero w 1370 roku. Potem jego renoma w Burgundii systematycznie się utwierdzała. Po Francji burgundy zaczęły podbijać Europę, potem cały świat. W szczytowym okresie sami papieże potrafili sprowadzać po 300 hektolitrów burgundów rocznie. Mimo że burgundem zapijał się Napoleon, to cesarz nie bardzo się przysłużył Burgundii. Szczególnie dał jej po uszach kodeks Napoleona — a konkretnie prawo spadkowe — wymagające równego podziału winnic na wszystkie dzieci. Z pokolenia na pokolenie plantacje stawały się coraz mniejsze. Zadomowili się negocjanci — to oni skupywali winogrona, moszcz, a nawet same wina, mieszali, butelkowali i puszczali na rynek. Z biegiem czasu wchodzili w posiadanie wielu winnic. Dzisiaj Bouchard Pere et Fils w Beaune i Faiveley w Nuits-St-Georges są największymi właścicielami plantacji w Cote d’Or. Wielu małych postanowiło pójść samodzielnie — dziś w większości przypadków produkcja i butelkowanie odbywają się u plantatora. Powstało wiele unikatowych win wytwarzanych w maleńkiej ilości. Niektóre są tak znakomite, że kupujący płacą w ciemno fortuny. Romane-Conti z 1988 roku poszło ostatnio na aukcji za 10 tysięcy złotych za butelkę.
Potem naszły Burgundię różne winne plagi — w tym przeklinana przez wszystkich filoksera, która wykosiła winnice. Przetoczyły się też wojny światowe. Wiele z najlepszych, spokojnie leżakujących burgundów przepadło w gardzielach hitlerowskich dygnitarzy. Burgunda powoli brakowało, zaczęto się nawet zastanawiać, gdzie by tu jeszcze można go hodować. Sprawa nie była łatwa — to wyjątkowo wymagający szczep. Wybredny co do składu gleby, jej przepuszczalności, nachylenia i nasłonecznienia stoków i w ogóle warunków pogodowo-temperaturowych. Zakochany przede wszystkim w chłodniejszych klimatach...
Winna emigracja
Na pierwszy ogień spróbowano innych regionów Francji. Zaskakująco nieźle szczep zadomowił się w Sancerre w Dolinie Loary — kojarzącym się głównie ze znakomitymi białymi winami. Ciekawe wina daje w Alzacji. Przyjął się w Austrii i w Szwajcarii. W Niemczech również ma się dobrze, występując pod pseudonimem Spatburgunder. Sprzedawany jest tam na głównie rynku wewnętrznym, niechętnie przekracza granice. Ostatnio pojawiają się ciekawe jaskółki w innych europejskich regionach — całkiem nieźle zaczyna sobie nawet poczynać w Rumunii. Rozpoczęto z sukcesami hodowle Pinot Noire na innych kontynentach, ale to już temat na odrębną bajkę.