Wydawcy wołają o podręcznikowe zmiany

Marcel ZatońskiMarcel Zatoński
opublikowano: 2014-03-06 00:00

Polska Izba Książki twierdzi, że ustawie o darmowym podręczniku przydałby się lifting. A najlepiej przemiał.

We wrześniu 550 tys. sześcioi siedmiolatków po raz pierwszy zasiądzie w szkolnych ławkach. Według rządowych planów w tornistrach mają mieć wtedy jeden podręcznik, finansowany przez państwo i przygotowany przez ekspertów Ministerstwa Edukacji Narodowej. Docelowo takie podręczniki mają mieć wszyscy uczniowie klas I-III, a pozostałym z budżetu będą kupowane podręczniki tworzone przez wydawców edukacyjnych. Tylko w tym roku z budżetu ma na to pójść maksymalnie 73 mln zł, a za cztery lata — 411 mln zł.

FOT. GK
FOT. GK
None
None

Pozwalające na to przepisy już mielą się na ustawodawczych żarnach — do środy, 5 marca, można było przekazywać uwagi do nich w trybie konsultacji społecznych. Zrobiła to zrzeszająca wydawców Polska Izba Książki (PIK). Z ideą darmowego podręcznika (już) nie walczy, ale z jej realizacją — jak najbardziej.

— Jeśli celem zmian jest pomoc rodzicom w wydatkach na edukację, to oczywiście się z tym zgadzamy. W żadnym punkcie ustawy nie widać jednak troski o zachowanie wysokiego poziomu kształcenia. Idea jest dobra, jednak sposób jej wdrażania przez ministerstwo może wywołać bardzo poważne konsekwencje — twierdzi Jarosław Matuszewski, szef Sekcji Wydawców Edukacyjnych PIK, a jednocześnie rzecznik WSiP, czyli największego gracza na rynku.

Wydawcy podkreślają, że o ile finansowanie podręczników przez władze lokalne czy centralne to już europejski standard, o tyle tworzenie podręcznika przez państwo i eliminowanie z tego procesu wydawców edukacyjnych jest rzadkością — dziś w Europie taki model funkcjonuje tylko w Grecji, na Węgrzech, Islandii i Ukrainie, a także w Rosji. To kraje pozostające daleko w tyle za Polską w rankingu jakości edukacji PISA (w jego ostatniej edycji byliśmy trzeci, jedynie za Finlandią i Holandią).

— Sukcesy w testach organizacji PISA są dowodem, że poziom szkolnictwa w naszym kraju jest bardzo wysoki. To efekt możliwości wyboru przez nauczycieli oraz dyrektorów szkół najlepszych materiałów dydaktycznych. Teraz odchodzimy od sprawdzonych rozwiązań — uważa Piotr Dobrołęcki z Biblioteki Analiz.

W uwagach do rządowego projektu wydawcy kwestionują m.in. zasadność używania w ustawie pojęcia „materiału edukacyjnego zastępującego podręcznik”, czyli gwarantującego wypełnienie podstawy programowej, ale niepodlegającego tym samym rygorom dopuszczenia do użytku szkolnego.

„Oznacza to, że uczniowie będą mogli korzystać z zasobów, które nie zostaną sprawdzone pod względem formalnym, merytorycznym oraz zgodności z podstawą programową. Skutkiem wprowadzenia materiałów niewymagających aprobaty, które mogą całkowicie wyprzeć podręczniki (także te elektroniczne, korzystające z najnowszych rozwiązań technologicznych) jest brak nadzoru nad przebiegiem procesu dydaktycznego, a także ryzyko nauczania uczniów z materiałów o niskiej jakości, a w konsekwencji obniżenie poziomu edukacji” — czytamy w uwagach PIK do projektu ustawy.

Według przedstawicieli PIK, polskim szkołom od września grozi chaos. — Czujemy zwyczajną złość na to, co się dzieje wokół podręczników — to pierwszy moment, gdy możemy oficjalnie wyrazić swoją opinię, bo wcześniejsze zmiany w przepisach nawet nie były konsultowane, a z minister edukacji do tej pory nie udało nam się spotkać, mimo wielu próśb — mówi Jarosław Matuszewski.