Wyrachowanie godne pochwały

Robert Korzeniowski
opublikowano: 2007-12-17 00:00

Po dobrej, uczciwej walce nie ma pustych gestów. Gdy wtedy spotkamy się z biznesowym rywalem przy wigilijnym stole, apetyt na pewno dopisze.

Kiedy pomyślę o przyjaciołach z bieżni, to — nie przesadzając — aż mnie na ckliwość zbiera. Mówi się często o bezwzględności sportowców w walce o miejsce na mecie i liście płac. Są utrwalone obrazki, fałszujące stan rzeczy. Tak jak pokazuje się dwóch bokserów patrzących na siebie wilkiem, wręcz z nienawiścią w oczach. Podobnie miałoby być w życiu — snują przypuszczenia postronni obserwatorzy. Niekoniecznie. Ktoś zaraz wypomni, że owszem, boks to widowisko w dużym stopniu wyreżyserowane, ale już animozje Hamiltona i Alonso to przecież autentyk. Zgodzę się, bywają niesnaski. Choć wyścigi Formuły 1 to sport ludzi tak autystycznych, że tocząca się tam walka o wielkie pieniądze jeszcze bardziej utrudnia im nawiązywanie więzi emocjonalnych.

Na to, że idylli nie ma, są i przykłady z mojego, lekkoatletycznego podwórka. W niektórych przypadkach słowa o zbliżeniu czy poprawnych stosunkach pozostały jedynie frazesami. Jak w przypadku dwóch wybitnych tyczkarzy, Rosjanina Rodiona Gataullina i Ukraińca Sergieja Bubki. Rywalizowali ze sobą na stadionie, a i teraz każdy z nich ma swą szkołę, własny obóz zwolenników. To ludzie o kompletnie różnych osobowościach, którzy nie są w stanie się zaprzyjaźnić. W chodzie sportowym moimi rywalami byli Meksykanie, Rosjanie czy Hiszpanie. Przez lata z wieloma poznałem się bliżej. Żelazną regułą i zwyczajem była postawa fair play. To chyba cecha charakterystyczna zarówno dla dyscyplin długodystansowych, jak i ekstremalnych. Zawodnicy bardzo siebie szanują, wiedząc, że — by na przykład jechać przez pustynię w upale przez kilkanaście godzin — trzeba mieć nie lada charakter. Ile razy słyszymy, że kierowca stracił cenne sekundy i minuty, bo zdecydował się zatrzymać i pomóc rywalowi w kłopotach?

Szacunek chodziarzy do rywala objawiał się w najbanalniejszych odruchach. Podczas zawodów podawaliśmy sobie wodę. Niech przecież wygra lepszy, a nie ten, który był bliżej stolika z napojami. Kiedyś na zawodach ligowych w Białej Podlaskiej tuż przed startem zorientowałem się, że zapomniałem... butów. Mój rosyjski rywal, Ilia Markow pożyczył mi swoje, zapasowe. A chwilę potem i tak ze mną wygrał. W samej rywalizacji sportowej nie ma miłości, jest walka. Niech toczy się ona w ramach przyjętych norm. Wtedy można sobie za metą z czystym sumieniem podać ręce. Bardziej smakuje takie zwycięstwo. Często powtarzałem też, że nie będę się wstydził, jeśli wygra ktoś obiektywnie lepszy ode mnie.

Wyrównywanie szans, wychowywanie przez sport, choć brzmi banalnie, to działa. Jeśli nie dajemy się manipulować na przykład menedżerom, którzy chcieliby nas trochę „podkręcić”. Ileż to razy w przeciwnych drużynach narodowych spotykają się koledzy z klubu! Po sezonie pójdą na piwo czy odwiedzą się rodzinami, ale w meczu żaden nogi nie cofnie. A że później spędzą razem wieczór wigilijny — nie powinno zaskakiwać.

Dziś, po latach, utrzymuję żywe kontakty z chodziarzami i mogę w każdej chwili ich o coś poprosić czy po prostu z nimi pogadać. Dwa lata temu zaprosiłem ich na imprezę „Na Rynek marsz”. Stawili się jak jeden mąż, od Uralu po Półwysep Iberyjski. My, dawni rywale, mamy sobie coś do powiedzenia. Coś więcej niż tylko dawanie sobie po twarzach.

Zasady fair play wzięte ze sportu opłacają się także w biznesie. Gdy metody stosowane w rywalizacji rynkowej są czyste, tym lepiej smakuje liderowanie. Długodystansowość biznesu pokazuje, że jesteśmy skazani na długoletnie współistnienie z innymi menedżerami. Podejście fair jest więc tu też pragmatyczne. Dziś pracuję w firmie A, ale nie wiadomo, czy jutro nie będę pracował w przedsiębiorstwie B albo że nasze biznesy się nie połączą. W świecie biznesu przydaje się ta dobra strona wyrachowania. Zmiana teamu jest wpisana w biznes i sport, dlatego wojen nie warto szukać. Nie opłaca się. Tak działając w biznesie, nie będziemy mieli obiekcji, gdy puste miejsce przy stole wigilijnym zostałoby zajęte przez naszego rywala biznesowego. Co więcej: szacunek i czyste sumienie poprawia apetyt! l