
Od 10 lat jest partnerem zarządzającym Kancelarii Prawno-Podatkowej Mariański Group. Najgorętszym tematem, na którym koncentruje się jej zespół, jest sukcesja biznesu i planowanie spadkowe. W maju weszła w życie ustawa o fundacji rodzinnej, która wpłynie na przyszłość polskich firm familijnych. Według obserwacji Adama Mariańskiego tylko co dziesiąta firma rodzinna ma opracowany scenariusz na wypadek, gdy zabraknie właściciela, a i tak nie zawsze jest to scenariusz właściwy.
Wyjedź w Himalaje

– Firmami rodzinnymi zajmuję się od 25 lat, tematem mojego doktoratu była sukcesja podatkowa, czyli m.in. prawa spadkobierców i przekształcenia podmiotów gospodarczych. W firmach rodzinnych, które powstały na przełomie lat 80. i 90., władza już powinna zostać przekazana następcom. Tymczasem sukcesorzy często myślą, że ją przejęli, a w rzeczywistości proces jest na poziomie podejmowania decyzji. Zmiany w prawie przyspieszyły zainteresowanie sukcesją i edukacją na ten temat – na nasz ostatni webinar zapisało się 900 osób – mówi specjalista.
Dla wielu firm śmierć właściciela oznacza paraliż, ponieważ wszystkie pomysły były jego autorstwa.
– Często mówię właścicielom, by przeprowadzili coś, co nazywam testem autobusowym, czyli: „sprawdź, co by się stało w twojej firmie, gdybyś wpadł pod autobus”. Powtarzam przedsiębiorcom: czy umiesz wykorzystać work-life balance? To też pokaże, czy twoja firma jest przygotowana do sukcesji. Wyjedź w Himalaje na dziewięć tygodni i zobacz, co się stanie, czy firma będzie w stanie przetrwać bez ciebie – radzi Adam Mariański.
Przyznaje, że w swojej firmie dziewięciotygodniowej nieobecności jeszcze nie testował, ale czterotygodniową, kiedy nie ma z nim kontaktu albo jest tylko sporadyczny – już tak.
Powodów niechęci do dzielenia się odpowiedzialnością za firmę jest dużo – czasem trudno zbudować zespół, któremu można zaufać, czasem trudno się oderwać od ciągłego myślenia o biznesie, czasem to poczucie, że jest się niezastąpionym.
– Bez odpoczynku nie da się twórczo pracować na dłuższą metę, bo następuje wypalenie. Jeżeli właściciela nie ma w firmie przez tydzień i musi odbierać telefony na stoku narciarskim, bo inaczej wszystko padnie, to firma w ogóle nie jest przygotowana do sukcesji, co w przyszłości oznacza potencjalny dramat – konkluduje prawnik.
Góry, woda, wino…

Sam ma wiele wymagających czasu pasji, które czasem udaje mu się połączyć.
– Jako miłośnik dobrego wina interesuję się turystyką winiarską – enoturystyką, a przygotowanie do wyjścia w wysokie góry wyklucza alkohol. W Argentynie, już po zejściu z Aconcagui, odwiedziliśmy jednak winnicę w Mendozie. Z kolej podczas październikowego wyjazdu do Australii udało się połączyć nurkowanie i zdobycie najwyższej na kontynencie Góry Kościuszki – wymienia podróżnik.
Zdobywanie kolejnych gór i krajów ma zaplanowane miesiące naprzód.
– W lipcu planujemy wyjazd na Islandię – wyprawę samochodami terenowymi, a także trekking i nurkowanie. To jedyne miejsce na świecie, gdzie nurkując, można dotknąć dwóch kontynentów – stykają się tu szelfy kontynentu europejskiego i amerykańskiego. Lubię poznawać świat inaczej niż przez okno autokaru – przyznaje Adam Mariański.
Po górach chodził od lat, natomiast pierwszym zdobytym szczytem Korony Ziemi było Kilimandżaro. Góry uczą jednak pokory i nie zawsze pozwalają na realizację planów.
– Podczas próby wejścia w lutym na Aconcaguę zrezygnowałem z powodu bardzo silnego wiatru, uznałem, że ryzyko jest zbyt duże. Natomiast we wrześniu chcę zdobyć Piramidę Carstensza – najwyższy szczyt Australii i Oceanii, potem w grudniu Masyw Vinsona na Antarktydzie i zrobić jeszcze jedno podejście do Aconcagui. Jeśli się to uda i zbiorę pieniądze, wiosną przyszłego roku czeka mnie wyprawa na Mount Everest – planuje biznesmen.
Chce też dotrzeć do mekki nurkowania wrakowego, czyli laguny Truk. W czasie II wojny światowej ten koralowy atol był jedną z najważniejszych baz marynarki japońskiej. Amerykanie w 1944 r. przeprowadzili tu operację Hailstone, zatapiając transportowce pełne bomb, min i różnego rodzaju broni, niszczyciele, samoloty, łodzie podwodne.
Bariery są w głowie

Choć od lat uprawia różne sporty, przed wyjazdem w wysokie góry przechodzi przez specjalny cykl przygotowań: treningi hipoksyjne, do których jest potrzebny sprzęt.
– Takim treningiem jest spanie w namiocie, w którym ilość tlenu jest redukowana, co symuluje warunki na wysokości 4000 m n.p.m. – w Polsce nie ma tak wysokich gór, nie ma szansy na naturalny trening. Obniżenie poziomu tlenu z 21 do 13 proc. powoduje, że organizm zaczyna produkować więcej drobniejszych czerwonych krwinek. Drugi rodzaj treningu to spokojne ćwiczenia aerobowe, np. marsz na bieżni albo jazda na rowerze stacjonarnym, ale w masce, która jeszcze obniża poziom tlenu do 8–9 proc. – tak jest na wysokości 6000 m n.p.m. Dodatkowym urządzeniem jest komora hiperbaryczna, która powoduje z kolei natlenienie organizmu. Rezultaty są wyraźne – w Ekwadorze pierwszego dnia weszliśmy na 4200 m n.p.m., drugiego na 4800, trzeciego na 5100. Bez takiego przygotowania wydolnościowego byłoby to nieosiągalne. To, co najważniejsze, dzieje się jednak w głowie – uważa podróżnik.
Przekonał się o tym podczas nurkowania w jaskini umarłych żółwi w Malezji.
– Jest w niej kilka tysięcy szkieletów żółwi. Romantyczna wersja mówi, że wpływają tam, gdy zbliża się ich czas, żeby umrzeć, bardziej prawdopodobna jest taka, że zaczynają błądzić po ciemku i giną, nie mogąc znaleźć wyjścia. Problem polegał na tym, że od wejścia do tunelu do samej jaskini trzeba płynąć 40 min – będąc w środku, ma się świadomość, że nie da się wypłynąć na powierzchnię. Przyznaję, że to było moje pierwsze nurkowanie w zamkniętej jaskini, okazało się dużym wyzwaniem dla psychiki. Gdy przechodzimy przez pewne bariery, okazuje się jednak, że później łatwiej jest robić krok wyżej albo głębiej zanurkować – opowiada Adam Mariański.
Cieszy się, że pasją do nurkowania zaraził żonę i trójkę dzieci, które trudno wygonić z wody.
Nowe podejście do zarządzania

Jest zdania, że podróże nie tylko ładują akumulatory, lecz także otwierają głowę na nowe pomysły i wpływają na sposób zarządzania firmą.
– To nie przypadek, że lubimy szukać nowatorskich rozwiązań. Zamiast katalogu stworzyliśmy planszówkę „Gra Mariana”, z okazji świąt wydaliśmy „przepiśnik” z rodzinnymi przepisami członków zespołu, a nasi prawnicy nagrali płytę z kolędami. Choć pamiętam, że gdy wstawiłem do kancelarii sofę Usta inspirowaną słynnym dziełem Salvadora Dali, pojawiły się głosy, że to za mało poważne w takiej firmie – śmieje się profesor Mariański.
Uważa, że po każdym powrocie z dalekiej wyprawy jest dwa razy bardziej efektywny i pełen pomysłów.
– Wyjazdy, podczas których jesteśmy w górach albo nurkujemy, nie mamy zasięgu internetu i telefonów, są idealne, bo cała firma wie, że jeśli mnie nie ma, to nie ma mnie naprawdę i muszą sobie poradzić. Tylko najbliżsi i współpracownicy mają mój specjalny numer do kontaktów w sytuacji kryzysowej. Od ośmiu lat jeszcze nikt go nie wykorzystał – podsumowuje Adam Mariański.

