Książki podróżnicze wciągnęły go w historię i kulturę Tybetu. Z czasem zaczął się interesować także sytuacją polityczną, prawami człowieka i religią tego wciąż mało znanego kraju.
– Tybet był przez lata zamknięty, owiany mitami i legendami – mówi Adam Sanocki, który od kwietnia 2024 r. zasiada w zarządzie Polskich Portów Lotniczych (PPL), spółki, która jest właścicielem lotnisk w Warszawie, Radomiu i Zielonej Górze, a także udziałowcem 10 innych lotnisk regionalnych w Polsce.
Pierwsze kroki skierował do organizacji zajmujących się Tybetem. Odpowiadały chętnie – przesyłały raporty, dokumenty, informacje, które tylko podkręcały zainteresowanie. W końcu przeszedł do działania. Współpracował z Polskim Stowarzyszeniem Przyjaciół Tybetu, zainicjował działalność Students for a Free Tibet w Polsce, a także powołał Fundację Pomocy Dzieciom Tybetu Nyatri.
Z czasem trafił do międzynarodowych struktur. W ramach International Tibet Network reprezentował Europę Środkowo-Wschodnią, a jego zaangażowanie zaowocowało pierwszą podróżą do Tybetu. Jej rezultatem był przewodnik turystyczny po regionie wydany w 2010 r. Współtworzył też kilka innych książek o Tybecie, a pracę magisterską poświęcił przejawom kultury tybetańskiej w Polsce.
– Nawet moje prywatne podróże zwykle w jakiś sposób były związane z tą tematyką – mówi Adam Sanocki.
Uczestniczył też w światowych wydarzeniach poświęconych sprawie Tybetu.
– Kilkakrotnie odwiedzałem m.in. Dharamsalę w Indiach, gdzie funkcjonuje tybetański rząd na uchodźstwie, a także wiele ośrodków dla uchodźców w Indiach i Nepalu, także tych najmłodszych jak Bon Children’s Home w osadzie Dolanji – mówi członek zarządu PPL.
W Stanach Zjednoczonych odwiedził siedzibę główną Students for a Free Tibet. Tam zetknął się z drugim ważnym wątkiem swojego życia – muzyką.
– Dużą inspiracją była dla mnie działalność Adama Yaucha z Beastie Boys, który był też założycielem fundacji Milarepa. Organizował Tibetan Freedom Concert – ogromne wydarzenia muzyczne z przesłaniem wolnościowym. Pamiętam warsztaty Free Tibet! Action Camp w Indianapolis. Na wieczorze zapoznawczym zdecydowana większość uczestników z USA przyznała, że zainteresowała się Tybetem właśnie dzięki muzyce Beastie Boys. To dało mi do myślenia – mówi Adam Sanocki.
Mistyczna fascynacja
Tybet zapalił w nim iskrę duchowości. Zafascynował go zamknięty przez dekady świat, który wypracował własny, oparty na duchowości model funkcjonowania.
– Najpierw były podróże, potem zainteresowanie prawami człowieka, a w końcu pojawiła się duchowość, szczególnie związana z tradycją bon buddyzmu tybetańskiego – mówi Adam Sanocki.
W Polsce uczestniczył także w wielu spotkaniach z dalajlamą.
– Jego słowa, które zapadły mi w pamięć, brzmiały: „najlepiej praktykować religię z własnego kręgu kulturowego, ale jak chcecie, opowiem wam o buddyzmie”. Nie znam innego lidera duchowego, który miałby równie otwarte przesłanie. To też religia czy też dla niektórych system filozoficzny oparty na pracy z umysłem. Według niej każdy z nas ma ten sam duchowy potencjał, który może przebudzić – mówi Adam Sanocki.
Tybet znika w ciszy
Ostatni raz był w Tybecie w 2010 r. Od tego czasu wiele się zmieniło – zarówno w jego życiu, jak i w regionie.
– Sinizację widać tam na każdym kroku – od burzenia tybetańskiej architektury po cyfrową inwigilację. Młodzi Tybetańczycy muszą znać język mandaryński, aby korzystać np. ze smartfonów. Z tak potężnym przeciwnikiem jak Chiny walka o tożsamość jest nierówna – nie ma wątpliwości Adam Sanocki.
Przyznaje, że choć wciąż w ma w planach kolejną podróż, jest pełen obaw.
– To już nie jest taki oczywisty wyjazd ze względów politycznych – mówi Adam Sanocki.
Według niego sprawa Tybetu została zepchnięta na margines ze względu na inne rozgorzałe konflikty. Tymczasem kulturowe dziedzictwo krainy jest metodycznie niszczone zgodnie z długofalową, strategiczną polityką Pekinu.
– Chiny nie działają tak jak Zachód, który oczekuje szybkich efektów. Ich planowanie wykracza poza kadencję rządów. Myślą w dekadach, a nawet stuleciach. Wprowadzają drobne zmiany, które po latach zmieniają wszystko. W biznesie nazywamy to syndromem gotowanej żaby – tłumaczy Adam Sanocki.
Obraz współczesnego Tybetu, który maluje, jest daleki od romantycznej wizji duchowego azylu.
– Snajperzy na dachach, uzbrojeni ludzie na ulicach. W takim klimacie nie wiem, czy dziś dostałbym wizę – mówi Adam Sanocki.
Ciągnie go jednak do Azji, gdzie odwiedził Indie, Nepal i Chiny.
– Dwa lata temu, tuż po studiach eMBA, wybrałem się do Indii. To była zupełnie inna podróż niż te studenckie. Odwiedzałem duże firmy, rozmawiałem z prezesami, nocowałem w eleganckim hotelu w Bombaju. Tych Indii wcześniej nie znałem – mówi menedżer.
Ale nawet w luksusowych wnętrzach nie da się nie zauważyć, że Indie to kraj ogromnych kontrastów.
– Wciąż widać przepaść między biedą i bogactwem. Tam praktycznie nie istnieje klasa średnia. Jako student widziałem skrajną biedę, teraz – od środka – obserwuję drugą stronę. I nadal czuję się gdzieś pomiędzy – mówi Adam Sanocki.
Między aktywizmem, dziennikarstwem i winylami
Adam Sanocki działa na wielu frontach. Równolegle do zaangażowania w sprawy Tybetu przez lata pełnił różne funkcje w najważniejszych organizacjach broniących praw człowieka.
– W Amnesty International byłem w zarządzie, później w komisji rewizyjnej, a na koniec w radzie nominacyjnej, która wybierała nowych liderów organizacji. Przez siedem lat działałem też w radzie Akcji Demokracji – wylicza menedżer.
W młodości połączył pasję do podróży z dziennikarstwem. W czasach studenckich pracował w prasie i radiu – wszystko po to, by móc podróżować do Azji.
– Przez cały rok oszczędzałem na podróże. Pisałem artykuły, m.in. do „Tygodnika Powszechnego”. Jeden z nich, o Tybecie, trafił na pierwszą stronę – wspomina z dumą.
Jego wyprawy prowadziły przez Indie, Chiny, Mongolię, Nepal, Tybet. Czasem z plecakiem, czasem z notatnikiem reporterskim. Zdarzało się spać w hotelach za dolara w Delhi, dzielić budżet na każdy dzień, ale też przemierzać kontynenty wszystkimi możliwymi środkami transportu.
– Koleją transsyberyjską jechałem do Ułan Bator, potem do Pekinu, Lhasy, Urumczi, przez Kazachstan aż do Kijowa. Tylko ostatni odcinek pokonałem samolotem. Pamiętam, jak ostatni tydzień podróży planowałem co do dolara. Dziś to już niemożliwe. Świat się zmienił i ceny też – mówi Adam Sanocki.
Gitara, tofu i scena niezależna
Choć marzył kiedyś o prowadzeniu audycji sportowej, to mikrofonu użył, żeby zrealizować inny plan – muzyczny.
– Przez lata prowadziłem audycję Alternative Rock and Roll. Grałem swoje unikalne płyty, zapraszałem niezależne zespoły, których próżno było szukać w mainstreamie. To była moja przestrzeń wolności – podkreśla Adam Sanocki.
W młodości był punkiem. Z muzyką alternatywną związany jest już ponad trzy dekady – i jak sam przyznaje, ta miłość nie przemija.
– Zaczęło się od fanzinów. Wydawałem własne pisemka, w których promowałem ideę Straight Edge. Zero alkoholu, używek, nawet bez kawy i czarnej herbaty. Do tego wegetarianizm, a z czasem weganizm. Dziś to może brzmieć jak styl życia z Instagrama, ale wtedy nie było za bardzo ani książek kucharskich, ani restauracji czy sklepów z tego typu produktami – mówi Adam Sanocki.
Kiedy postanowił zostać weganinem, sam robił mleko sojowe i tofu, a gotowania uczył się metodą prób i błędów.
– Pamiętam, jak kupiłem książkę o kuchni wegetariańskiej Kryszny na jakimś festiwalu. Przyniosłem ją do domu i powiedziałem mamie, że od teraz sam sobie gotuję. Tyle że większości przypraw i składników wtedy po prostu nie było – śmieje się dziś Adama Sanocki.
Muzyka stała się dla niego czymś więcej niż pasją – to był świat, w którym naprawdę czuł się sobą. A z czasem pojawił się też pomysł na własny zespół.
– W pierwszej klasie technikum dołączyłem do zespołu. Graliśmy w sali od polskiego w raciborskim mechaniku. Dziś, po latach, wciąż gram z poznanym tam Andrzejem Widotą – tworzymy The Band of Endless Noise. Nasz najnowszy album? „Bandwagon Spectacular” – mówi Adam Sanocki.
Zespół działa z przerwami – zrozumiałymi, gdy życie rodzinne i zawodowe wchodzą na pełne obroty – ale dla Adama Sanockiego największym sukcesem jest to, że muzycy wciąż się spotykają, by wspólnie grać.
– Po tylu latach to już nie tylko zespół, to przyjaźń i wspólna historia. Granie razem to czysta radość – podkreśla menedżer-gitarzysta.
I choć twierdzi, że z każdą nową płytą zaczynają w Polsce praktycznie od zera, nie zamieniłby tego na nic innego.
– W niszowych zespołach każda nowa płyta to jakby debiut. Po każdej przerwie trzeba budować wszystko od nowa: uwagę słuchaczy, recenzje, zaproszenia na koncerty – mówi Adam Sanocki.
Płyty The Band of Endless Noise trafiają do międzynarodowej dystrybucji, pojawiają się na składankach, a jeden z utworów wpadł nawet na playlistę Johna Peela – legendarnego prezentera BBC Radio 1 znanego z odkrywania muzycznych perełek.
– Gramy wtedy, kiedy możemy. Czasem podczas urlopu, czasem przy okazji festiwalu. Każdy z nas mieszka w innym mieście – ja w Warszawie, drugi Adam w Berlinie, perkusista w Opolu, reszta w rodzinnym Raciborzu. Spotykamy się tam, kiedy tylko możemy – mówi Adam Sanocki.
A kiedy się nie spotykają, każdy gra sam. Sanocki ma w domu niewielki wzmacniacz i gitarę, które pozwalają mu trenować i zachować kontakt z instrumentem.
– Włączam sobie winyl, CD albo po prostu gram coś z głowy. Nigdy nie uczyłem się gry profesjonalnie – mówi Adam Sanocki i podkreśla, że będzie grał, dopóki będzie stał na nogach.