
Podróżnik czy biznesmen? Czy więcej czasu poświęca firmie reklamowej, którą prowadzi od 17 lat, czy włóczędze po świecie?
– Zdecydowanie jedno i drugie. Żeby być efektywnym w biznesie, trzeba mieć pasje. Jeśli chcemy się rozwijać, musimy myśleć twórczo, a do tego potrzebny jest wolny czas. Ja biorę plecak, kupuję bilet i znikam na drugim końcu świata. Wystawiam się na nieznane, niewygodę, zaskoczenia, przeciwności i odkrycia. Po co? Żeby się uczyć. Decyduję się na dobrą odmianę samotności, która daje przestrzeń na refleksję. Nie odczuwam przygnębienia, będąc sam, bo wiem, że po powrocie do domu czeka na mnie masa życzliwości i miłości. Podczas samotnych wypadów przeżywam zachwyt przyrodą, ludźmi, światem. Na najlepsze pomysły w życiu wpadałem podczas podróży. W domu pozostają codzienne obowiązki, systematyczność, praca i skupienie. W trasie można patrzeć przez okno i pomyśleć – twierdzi Artur Owczarski, właściciel Citron Group i autor bloga owczarskiartur.pl.
Każdy jest skądś

Jego pierwsze myśli o podróżach krążyły wokół Azji. Pociągały go egzotyczne chaty z bambusa w dżungli, jedzenie, zapachy i krajobrazy. Zaliczył m.in. miesięczną włóczęgę po Tajlandii, Laosie i Kambodży. Gdy zrealizował kilkanaście wypadów do Azji, zaczął spoglądać w stronę USA. Niby cywilizacja, najbogatszy kraj świata, ale gdy spędził miesiąc na Florydzie, zrozumiał, że za fasadą przepychu u wybrzeży Atlantyku kryje się prowincjonalna Ameryka. Pociągająca i obca. Dla Artura Owczarskiego to było to. Małe miejscowości i ludzie z codziennymi problemami. Jadąc do Teksasu, tego szukał. Nie zawiódł się. Uważa, że Stany to największy eksperyment w historii ludzkości. Chiny i Indie też jednoczą dziesiątki języków i narodów, lecz w USA ludzie stali się częścią tygla kulturowego z własnego wyboru.
– Nigdzie na świecie nie posłucha się tak różnorodnej muzyki, nie usłyszy tylu języków, nie zje dań z kuchni całego świata. Już po kilku latach po przyjeździe większość Polaków, Filipińczyków, Hindusów, Chińczyków czy Nigeryjczyków zaczyna się czuć Amerykanami. Nigdzie indziej nie można się poczuć obywatelem, a nie przybyszem w tak krótkim czasie. Osiedlając się w jakimkolwiek innym kraju, zawsze jesteś obcy. W USA albo każdy jest skądś, albo byli jego przodkowie, więc wszyscy mogą czuć się u siebie – twierdzi podróżnik.
Zamach na Lazurowym Wybrzeżu

Nie prowadzi statystyk, ile krajów odwiedził. Nic dla niego nie znaczą, bo wie, że spędzając tydzień na wakacjach w nowym miejscu, widzi się ułamek całości. Można też żyć gdzieś dwa lata, chodzić codziennie do pracy, żyć w zamkniętym kręgu znajomych i mieć małe pojęcie o tym kraju.
– Mieszkałem rok w okolicach Marbelli. Otaczali mnie ekspaci z całej Europy. Znajomych Hiszpanów nie było. Za kolegów miałem byłego żołnierza Legii Cudzoziemskiej z Glasgow i Polaków. Dzieci chodziły do brytyjskiej szkoły. Czy znam Hiszpanię? Słabo. Najlepiej odkrywać świat przez poznawanie ludzi. Im więcej ich poznajemy, tym szerszy obraz kraju, świata rysuje się w głowie. Wydatki na podróże to najlepiej zainwestowane pieniądze w moim życiu. Nie byłbym tym, kim jestem, i nie miałbym tej wiedzy i zrozumienia świata, gdyby nie one. Przez ostatnie 20 lat przeznaczyłem na podróże mały majątek i nie żałuję ani grosza. Mógłbym za to kupić mnóstwo rzeczy, ale po co? Każdy ma swoje priorytety. Jeden poleci na tydzień do hotelu, inny z plecakiem, bez pieniędzy, będzie przemierzał autostopem dziesięć krajów. Podróże trzeba dopasowywać do oczekiwań, znać siebie i swoje potrzeby. Przekraczanie własnych granic może nas wzbogacić, ale może być też koszmarem. Podróżujmy zatem tak, by czuć się dobrze – radzi Artur Owczarski.
Największe niebezpieczeństwo w podróży groziło mu… na luksusowym Lazurowym Wybrzeżu. Żadne inne ekstremalne przeżycie nie jest w stanie dorównać zamachowi terrorystycznemu w Nicei 14 lipca 2016 r. Spędził wtedy trzy godziny na podziemnym parkingu, nie mając pojęcia, co się dzieje na górze. Ciężarówka zatrzymała się 100 metów od jego hotelu i nie ruszył w jej kierunku tylko dlatego, że zrobiło mu się zimno i zszedł na parking po sweter. Na górę wrócił po kilku godzinach. Próbował wcześniej, lecz spanikowany tłum biegnący po schodach zmusił go do odwrotu. Przy drugiej próbie wycelował w niego policjant, krzycząc, że ma się schować.

– Przygotowania zależą od celu. Jeśli ruszam z przyjacielem na kilkutygodniowy wyjazd do Afryki i planujemy nocować w namiotach na dachu auta terenowego, to przygotowuję się inaczej, niż gdy jadę do USA. Im dłuższy wyjazd, tym mniej rzeczy zabieram. Na miesiąc do Stanów lecę z podręcznym bagażem. Minimalna liczba ubrań, aparat fotograficzny i telefon – niezbędny do nawigacji, płacenia w sklepach, robienia zdjęć, nagrywania wywiadów, pracy i komunikacji z domem i umówionymi na miejscu ludźmi. Po dotarciu do celu instaluję lokalną kartę SIM z internetem bez limitu i dzięki Google Maps mogę dotrzeć wszędzie. Przed wyjazdem zaznaczam miejsca, do których mam zamiar się wybrać, i zapisuję kontakty do ludzi, którzy tam mieszkają. Dzięki temu, że piszę książki, spotykają mnie niesamowite przygody. Ludzie poznają mnie z kolejnymi ludźmi, otwierają się nowe możliwości. Dzięki wywiadom trafiam do domów, do których nigdy nie miałbym szansy wejść. Mogę zobaczyć i dowiedzieć się rzeczy niedostępnych dla turysty – opowiada podróżnik.
Nie chciałem wracać

Skąd u niego pasja do włóczęgi po świecie?
– Z tym się człowiek rodzi. Przynajmniej ze mną tak było. Zawsze interesował mnie świat i chciałem go zobaczyć. Uważam, że doświadczenia i obserwacje wzbogacają. Po każdym wyjeździe wiem więcej, choć jednocześnie czuję, że rozumiem zdecydowanie za mało. Otwierając horyzonty, zauważamy kolejne, o których wcześniej nie miałem pojęcia – odpowiada Artur Owczarski.
Po miesiącach w egzotycznych stronach powroty do rzeczywistości bywają trudne.
– Wielu decydujących się na życie nomada podejmuje wybór. Często rezygnują z rodziny i otwarcie wyrażają niechęć do regularnej pracy. Ambicję, a każdy ją ma, można też realizować, pokonując kolejne kilometry i ja to naprawdę rozumiem. Znacznie bardziej wymagająca jest jednak odpowiedzialność za rodzinę, pracowników, firmę. Te aspekty życia również dają mi napęd. Nowe horyzonty można odkrywać i na pustyni w Namibii, i w biurze w Warszawie – uważa właściciel Citron Group.

Teraz wraca do domu z taką samą przyjemnością, z jaką z niego wyjeżdżał. Zrozumiał, że wraca, by realizować się na polu rodzinnym i zawodowym.
– Zawsze tęsknię za rodziną. Moi bliscy są najważniejsi. Znają mnie i rozumieją moją naturę – twierdzi Artur Owczarski.

Nie żałuje, że wzorem wielu vlogerów podróżniczych, np. Bartka Czukiewskiego z Bez Planu, nie jest nieustannie w drodze, pokazując swoje przygody na YouTubie i z tego żyjąc.
– Zdecydowanie mi nie żal. Moja droga to moja chwila. Mogę zamieścić w mediach społecznościowych zdjęcie z drugiego końca świata, tłumacząc, co przedstawia, ale nie mam potrzeby stałej obecności i dzielenia się szczegółami z życia w internecie. Nagrywanie filmów jest czasochłonne, ich montaż jeszcze bardziej. Szkoda mi czasu. W książce ujmuję to, co najważniejsze. Zanim zabiorę się do pracy, spędzam miesiące, czytając o miejscu, o którym chcę napisać. Szukam informacji nie tylko w internecie, częściej sięgam po publicystykę i beletrystykę. Potem miesiącami nawiązuję i rozwijam relacje. Tworzę szczegółowy plan, o czym będę pisał i z kim porozmawiam na konkretny temat. Na miejsce jadę przygotowany, z harmonogramem działania. To metodyczne podejście ma zagwarantować jakość tekstu, przedstawić wybrane miejsce z rozmaitych stron i oczami różnych ludzi. Wracam do domu i spisuję godziny nagranych wywiadów. Potem powstaje książka, która jest rezultatem tej pracy i sednem tego, co chciałem wyrazić – wyjaśnia właściciel Citron Group.
Po co tyle zapalniczek?

Wychował się na warszawskim blokowisku na Bielanach. Skończył handel zagraniczny w Łazarskim. Mając 26 lat, w 2004 r. założył firmę, która pochłonęła go całkowicie. Na jej pomysł wpadł podczas spaceru – przyszło mu do głowy, że pendrive byłby świetnym upominkiem firmowym. Zaangażował się w pracę i oprócz corocznych wyjazdów do Chin w celach zawodowych, nigdzie nie podróżował. Kiedy biznes się ustabilizował, miał więcej czasu, ale trwało to aż dziesięć lat.

– Mówimy o czasach, kiedy – gdy pierwszy raz wystawiłem się na targach reklamowych w Warszawie w 2005 r. – ludzie pytali, po co sprzedaję tyle rodzajów zapalniczek. Przez dziesięć lat dostarczaliśmy towar do kilkunastu europejskich krajów. Pendrive dołączył do grupy najbardziej chodliwych upominków firmowych obok T-shirtów, długopisów, kubków i kalendarzy. Pandemia rozłożyła branżę na łopatki, bo gadżety reklamowe rozdajemy głównie przy okazji spotkań z ludźmi. Odwołano konferencje, imprezy masowe, targi, zamknięto hotele i restauracje. Nie jest dobrze i czekamy, aż wszystko wróci do normy. Przygotowujemy się i planujemy wprowadzić nowe produkty – zapowiada prezes Citron Group.
Start-upem w wirusa

Nienawidzi pustki i musi działać. Praca go napędza. Na pomysł kolejnej działalności wpadł miesiąc po pierwszym lockdownie.
– Wydało mi się oczywiste, że połączenie pisania z biznesem musi się udać. Przez połowę 2020 r. przygotowywałem się, żeby w styczniu 2021 wprowadzić do sprzedaży naszą pierwszą książkę: „Ósmy kontynent” Mariusza Szeiba. Napisał o bieganiu w maratonach na siedmiu kontynentach. Kilka rozdziałów napisali biegacze z całego świata i prof. Leszek Balcerowicz, przedmowę – prof. Jacek Santorski – mówi biznesmen.

BookEdit to wydawnictwo selfpublishingowe: autorzy pokrywają koszty wydania książki, ale otrzymują większość dochodu z jej sprzedaży.
– Wiem, jak to jest być autorem i walczyć o znalezienie wydawcy. Udało mi się to dwa razy, lecz dzisiaj zdaję sobie sprawę, że model selfpublishingowy jest korzystniejszy. Patrząc na amerykański i brytyjski rynek wydawniczy, jestem pewien, że i do nas nadchodzi rewolucja. Self-publishing to przyszłość, co potwierdzają dane: w ten sposób wydrukowano w USA 1,6 mln książek w 2018 r. wobec 1,2 mln w 2017 r. Autor powinien inwestować w wydanie książki, bo wierzy w nią najbardziej i powinien na tym zarabiać. Proponujemy usługę tak jak tradycyjne wydawnictwo. U nas jednak piszący ma duży wpływ na to, jak będzie wyglądała jego książka. My doradzimy, redaktor podkreśli w tekście nieścisłości i zaproponuje zmiany, powiemy o mocnych stronach tekstu i o słabszych. Potem przygotujemy i złożymy gotową publikację, a następnie zajmiemy się dystrybucją. Zadbamy o promocję, bo jeśli autor zdecyduje się na pokrycie jej kosztów, to nie ustępujemy pola najlepszym. Mamy profesjonalny dział PR, umowy z dystrybutorem i możliwości inwestowania w reklamę w sieciach księgarskich. Interesujemy się również współpracą z firmami. Książka to dobre narzędzie wizerunkowe dla instytucji lub kadry zarządzającej. Dzięki publikacjom korporacje i doświadczeni menedżerowie mogą dzielić się wiedzą ekspercką – twierdzi Artur Owczarski.

W BookEdit ukazały się dotychczas cztery książki, dwa audiobooki i pięć e-booków. Wydawnictwo już pracuje nad kolejnymi ośmioma tytułami.
– Moim marzeniem jest wyprodukowanie dokumentu o Banderze w Teksasie, światowej stolicy kowbojów. Ten honorowy tytuł przyznał miejscowości teksański senat, a później kongres w Waszyngtonie. Spędziłem w Banderze dużo czasu. Znam tam ludzi, których uważam za przyjaciół. W czerwcu 2019 r. otrzymałem honorowe obywatelstwo miasta. Dzięki sympatii, z jaką się tam spotkałem, i miłości do tego miejsca mogę powiedzieć, że Bandera jest moim drugim domem – opowiada Artur Owczarski.
Przyznaje, że dokument o tym miasteczku to jego cel długofalowy – zabierze się za to, gdy przedsięwzięcie nie będzie kolidowało z jego pracą zawodową.