Niemal równo 20 lat temu, we wrześniu 1999 r., brytyjskim rynkiem bankowym zatrzęsła informacja, że Royal Bank of Scotland (RBS) chce wrogo przejąć trzy razy większy National Westminster Bank. Po kilkumiesięcznej obronie RBS w marcu dopiął swego i przejął konkurenta. Nie przeprowadził jednak klasycznej fuzji, lecz zachował odrębny brand — NatWest, zaliczany obecnie do wielkiej piątki kontrolującej rynek bankowy na Wyspach. Taki scenariusz przejęcia byłby optymalny z punktu widzenia mBanku, pracowników, ale też klientów. Czy uda się go powtórzyć 20 lat po podobnej transakcji w Wielkiej Brytanii? Rozmawialiśmy z kilkoma przedstawicielami sektora bankowego, którzy uważają, że jest to rozwiązanie korzystne również dla rynku, bo w ten sposób udałoby się zachować przynajmniej część unikatowego know-how, które przez lata wypracował mBank.
Fuzja: razem, ale oddzielnie
Gra o mBank dopiero się zaczyna. Przed wyborami, kiedy nie było wiadomo, czy PiS uzyska większość i utrzyma się przy władzy, żadnych poważnych planów przejęcia banku nie można było snuć. W programie wyborczym partia zapisała dalszą repolonizację sektora bankowego, ale premierMateusz Morawiecki mówił, że transakcja musi mieć sens biznesowy. Bardzo wstrzemięźliwie wypowiadał się Zbigniew Jagiełło, prezes PKO BP, uważany za głównego kandydata do dokonania przejęcia, który w swoim stylu, ezopowym językiem powiedział, że bank realizuje strategię wzrostu organicznego, ale od czasu do czasu coś kupuje. Nagabywany w sprawie Michał Krupiński, prezes Pekao, również uciekał od jednoznacznej odpowiedzi. Po wyborach sytuacja jest wyjaśniona o tyle, że zarządy obydwu państwowych banków nie muszą już śledzić sondaży z poparciem wyborców i mogą wrócić do robienia biznesu. Dzisiaj tematem numer jeden jest właśnie mBank, przede wszystkim dla PKO BP. Według naszych rozmówców największy gracz na rynku jest naturalnym kandydatem do przeprowadzenia transakcji. Ma pieniądze na zakup i nie musi szukać wsparcia u innych spółek skarbu państwa czy robić zrzutki z PFR na domknięcie transakcji. Ponadto wchłaniając mBank, w niebywały sposób wzmocni pozycję na rynku. I tu nie chodzi o rynek krajowy, gdzie ma już ugruntowane miejsce lidera, ale rynek regionalny.
Po fuzji powstałby bank z aktywami blisko 500 mld zł, zauważalny już z punktu widzenia europejskich graczy. Austriacki Raiffeisen Bank International ma w bilansie 148 mld EUR, czyli 630 mld zł. Różnica wciąż jest, ale jeszcze kilka lat temu lidera polskiego rynku dzieliły od lokalnych banków lata świetlne. Przy tak dużej sumie bilansowej PKO BP z większym spokojem mógłby myśleć o kolejnym kroku, który Zbigniew Jagiełło zapowiedział na łamach „Pulsu Biznesu” kilka miesięcy temu — ekspansji zagranicznej. Na ekskursje poza własne podwórko mogą pozwolić sobie tylko banki z dużym, zdrowym bilansem.
— Problem w tym, że fuzja jest potężnym wyzwaniem logistycznym o dużych skutkach społecznych, gdyż łączenie tak dużych organizmów w sposób nieuchronny będzie prowadziło do dużych cięć zatrudnienia — mówi przedstawiciel sektora bankowego.
Ryzyko to można jednak ograniczyć, realizując scenariusz przejęcia przetestowany 20 lat temu przez RBS. — mBank zachowałby markę, mógłby nawet, podobnie jak NatWest, utrzymać licencję bankową i skoncentrować się na bankowości detalicznej. PKO BP przejąłby spółki mBanku świadczące usługi dla dużych klientów firmowych — mówi jeden z naszych rozmówców. Pół żartem, pół serio dodaje, że przy okazji można by rozwiązać problem Inteligo, na który od lat nie ma pomysłu, i po prostu połączyć go z mBankiem. Zachowując odrębność marek, PKO BP dobrowolnie zrezygnowałby z przejęcia największego aktywa, jakie ma konkurent, czyli młodych, wyedukowanych, nieźle sytuowanych klientów. Pytanie jednak, czy decydując się na inkorporację w klasyczny sposób, i tak by ich nie stracił, bo niewukluczone, że wrażliwy i drażliwy mbankowy klient słabo zniósłby fuzyjne zawirowania i mógłby przenieść się do konkurencji. ING, Santander, Milllennum na to tylko by czekały.
Zasadniczą przeszkodą w realizacji scenariusza „razem, ale osobno” jest percepcja transakcji przez inwestorów.
— Nie byłoby tutaj oczywistych synergii kosztowych. Jakieś oszczędności z tytułu połączenia funkcji back office’owych pewnie będą, ale nie tak duże, jak mogą oczekiwać inwestorzy — mówi analityk bankowy.
Cztery czynniki ryzyka
Według naszych rozmówców PKO BP na razie wzdryga się na myśl o pełnej fuzji. Ofertę Commerzbanku na mBank traktuje jak okazję, ale nie chce się na nią rzucać na ślepo, jak kiedyś na BZ WBK. Przedstawiciel PKO BP, zastrzegając sobie anonimowość, zwraca uwagę na cztery czynniki, które muszą być brane pod rozwagę przy rozpatrywaniu planów akwizycyjnych, gdyż mogą mocno obciążyć kapitały banków. Pierwszym jest wrześniowy wyrok TSUE w sprawie oddania klientom prowizji od wcześniej spłaconych kredytów. Nie wiadomo jeszcze, jakie będą skutki finansowe tego orzeczenia dla branży, ale mogą być dotkliwe. Kolejny, jeszcze ważniejszy problem to wyrok trybunału z października w sprawie frankowiczów.
— Obydwa czynniki razem mogą sprowadzić ROE sektora grubo poniżej 7 proc. — mówi nasz rozmówca.
Trzecim czynnikiem, czy raczej ryzykiem, na które trzeba rezerwować bufory kapitałowe, jest nadciągające spowolnienie gospodarcze. W cieniu recesji wyłania się czwarty problem — „banków zombie”, które nie radzą sobie w czasach koniunktury, a w razie znaczącego spowolnienia mogą pójść pod wodę. Takich banków jest co najmniej 5-6. W większości nie są to małe instytucje i ratowanie tylko jednej „wyczyści” Bankowy Fundusz Gwarancyjny, a reszta sektora będzie musiała zapełnić skarbonkę.
— Dla PKO BP każdy scenariusz dotyczący mBanku jest korzystny. Jeśli przejmie go sam, zyska dostęp do dużej bazy klientów
i unikatowego know-how. Jeśli przejmie go któryś z konkurentów, np. ING, na kilka lat wyłączy się z aktywnej gry na rynku, koncentrując się na konsolidacji nabytku. Gdyby mBank kupił zagraniczny inwestor, można się spodziewać, że z legendarnej marki niewiele zostanie, bo taka jest natura takich transakcji, w której przejmujący zazwyczaj „wie lepiej” niż przejmowany — mówi nasz rozmówca.
Krajowy czy zagraniczny
Kto może interesować się mBankiem? Potencjalnie grono może być szerokie, bo chodzi o możliwość przejęcia sporego kawałka rynku i wyjątkowego brandu.
W praktyce kolejka wcale nie musi być długa. Jeśli spojrzeć na europejskie banki, to bankowcy inwestycyjni z pewnością będą chcieli zainteresować każdego potencjalnego inwestora, jednak zdolności akwizycyjne i potencjalnie największą znajomość polskiego rynku mają Francuzi, tyle tylko że Societe Generale niedawno sprzedał Eurobank i generalnie zwija biznesy za granicą: od Bułgarii przez Belgię, Bałkany po RPA. BNP Paribas zapowiedział we wrześniu 2018 r., że nie planuje dużych transakcji transgranicznych. W Polsce bank dopiero co zakończył fuzję z wydzieloną częścią Raiffeisena i wejście w kolejny proces nie jest decyzją łatwą.
Credit Agricole o przejęciach mówi podobnie jak PKO BP: po pierwsze — wzrost organiczny, przejęcia przy okazji. Przy czym, jak powiedział kilka miesięcy temu prezes Philippe Brassac: „nie zmieniamy swojej strategii przy pierwszej okazji”. mBank nie jest jednak pierwszy lepszy i odkupienie go od Commerzbanku może być ciekawą opcją dla francuskich spółdzielców (Credit Agricole to w pewnym sensie odpowiednik BPS) — mają w Polsce bank (28 mld zł aktywów) z wianuszkiem spółek (w tym perłą w koronie — leasingowym EFL). Od kiedy nie zdecydowali się na zakup Eurobanku, chcieli grupę sprzedać. Natomiast po przejęciu mBanku mogliby biznesy skonsolidować. Jeśli chodzi o graczy krajowych, to „Rzeczpospolita” poinformowała wczoraj, że w ING Banku Śląskim powstał zespół do analizy przejęcia mBanku. Śląski, który jest jedynym na rynku bankiem od początku rosnącym organicznie, ma niewielkie doświadczenie w takich operacjach. Nie ma go również spółka matka, posiadająca raczej doświadczenie w sprzedawaniu. Z krajowych graczy raczej trudno liczyć na Santandera. Po pierwsze — prezes Michał Gajewski zarzekał się kilka miesięcy temu na łamach „Pulsu Biznesu”, że chce odpocząć od fuzji. Po drugie — dla Santandera w Hiszpanii wydanie kilku miliardów euro na powiększanie obecności w Polsce może być wątpliwym wydatkiem, tym bardziej że w Ameryce Południowej grupa ma bardziej dochodowe biznesy, w które warto inwestować.
— Polski sektor bankowy dociążony podatkiem bankowym, kapitałowymi narzutami, żyjący w cieniu nieustannego ryzyka prawnego nie jest już tak atrakcyjny jak kilka lat temu. Nawet tak sprawna instytucja jak mBank bez portfela frankowego nie będzie w stanie wypracować interesującego zwrotu z kapitału — mówi jeden z naszych rozmówców.
PKO BP odmówił komentarza do zarysowanych wyżej scenariuszy.