Zbigniew Ćwikliński, dyrektor budowania relacji z klientami i technologii w Wonga Polska, przez lata kariery w firmach sektora finansowego… odzyskiwał długi. Po tak stresującej pracy chwytał za jeden z wielu instrumentów, na których potrafi grać, i komponował muzykę.
Multiinstrumentalista windykatorem? Jak to możliwe, że wrażliwy artysta zaczął odzyskiwać długi?



— Przypadek. Zacząłem pracę w windykacji, bo akurat tam rekrutowali. I związałem się z tą branżą na wiele lat. Zastanawialiśmy się kiedyś ze znajomym, który jest trenerem windykacyjnym, czy słowo windykacja może mieć jakiś pozytywny synonim. Przecież wykonując ten zawód, należy wspierać klientów, którzy są w trudnej sytuacji. Ta praca nauczyła mnie asertywności i rozumienia metod komunikacji. Od dłuższego czasu zajmuję się przede wszystkim zarządzaniem relacjami z klientem i IT. Zdolności analityczne pomagają mi badać potrzeby klientów, definiować wskaźniki biznesowe i dobierać optymalne cenowo i funkcjonalnie oprogramowanie. A wrażliwość i umiejętność identyfikacji dobrych i złych emocji pozwala wspierać w rozwoju ludzi, z którymi współpracuję — odpowiada Zbigniew Ćwikliński.
Przypadków w jego życiu było więcej. Chciał być lekarzem, ale nie dostał się na medycynę, więc poszedł na fizykę. Kiedy jego syn przestał bębnić, nauczył się grać na perkusji, bo… po co instrument ma się kurzyć.
JAK BIEC DO KOŃCA, POTEM ODPOCZNIESZ
- „Jak”, Stare Dobre Małżeństwo
Pierwszy był jednak akordeon mamy. Często grała w domu. Zbigniew Ćwikliński pochodzi z Węgorzewa. Dziadkowie, którzy mieszkali na sąsiedniej ulicy, przybyli do Węgorzewa z Ukrainy. Muzyka pełna wrażliwości i tęsknoty za domem na Kresach była obecna zawsze, gdy spotykała się rodzina. Kiedy miał sześć lat i już mógł sięgnąć do gitary, wujek pokazał mu pierwsze trzy akordy. I to wystarczyło. Zamiast biegać za piłką, ćwiczył grę na gitarze. Na początku mu nie szło, palce bolały od strun, akordy nie brzmiały dobrze… Po miesiącu mama się zdziwiła: „Ty grasz na gitarze!”. Nauczył się grać wszystkie akordy i piosenki ze śpiewnika sąsiadki.
Znajomy rodziny prowadził zespół piosenki żeglarskiej. Brał udział w lokalnych konkursach w Węgorzewie, Giżycku, Mrągowie, Suwałkach i innych miastach. Zbigniew Ćwikliński zaczął z nimi muzykować. Występował na scenach domów kultury z zespołem, w duetach lub samodzielnie. Tych konkursów było tak wiele, że jadąc na występ, nie wiedział, co będzie grał. Na miejscu wpisywał się na listę, podawał nazwę piosenki i zwykle kończył na podium — a był wtedy uczniem szkoły podstawowej. Kiedy miał 10 lat, został wyróżniony podczas jednej z szantowych imprez przez cenionego śpiewaka Mirosława Kowalewskiego z zespołu Zejman i Garkumpel. Na festiwalu piosenki harcerskiej w Suwałkach zajął ze swoją siostrą Zuzanną drugie miejsce w konkursie wojewódzkim: zdobyli Srebrną Muszelkę Mazur.
Te koncerty nauczyły go panowania nad tremą, co się przydaje w życiu zawodowym, podczas wystąpień publicznych. Natomiast gra na gitarze pomogła mu odkryć, że lubi tworzyć muzykę. W ten sposób wyraża swoje emocje. Kiedy nauczył się pierwszych piosenek, okazało się, że przy kolejnych nie musi już poznawać akordów, bo słyszy, jak ma zagrać. Wydawało mu się to oczywiste. Ale dowiedział się od bardziej doświadczonych muzyków, że nie wszyscy mają taki talent.
JA, CÓŻ — WŁÓCZĘGA, NIESPOKOJNY DUCH
- „Z nim będziesz szczęśliwsza”, Stare Dobre Małżeństwo
Nauka gry na kolejnych instrumentach przychodziła mu z łatwością. Na gitarze gra się akordami, które miał świetnie opanowane. Przełożenie tych samych akordów na klawisze basowe w akordeonie lub klucz basowy na pianinie nie sprawiało mu trudności. Kolejny instrument — perkusję — poznał, gdy jego syn zaczął grać. Poszedł z nim na kilka lekcji. Przyglądał się głównym założeniom gry i zrozumiał cały schemat. Harmonijkę ustną dostał od żony na gwiazdkę, bo nie wiedziała, co mu kupić pod choinkę. Gra ze słuchu. Z nut uczył się tylko gry na gitarze klasycznej przez dwa lata. Problem polegał na tym, że na lekcjach musiał grać dokładnie tak, jak było zapisane w nutach. Tymczasem w wielu przypadkach jego interpretacja utworu była inna niż autora. Nie był w stanie odtwarzać muzyki bez emocji i własnej interpretacji. Na przykład kiedy nauczył się grać na akordeonie, wpadła mu w ręce kaseta z „Marszem tureckim” W. A. Mozarta zagranym na tym instrumencie. Muzyk z kasety grał tak szybko, że Zbigniew Ćwikliński nie był w stanie uwierzyć, że nagranie nie zostało komputerowo zmodyfikowane. Zastanawiał się, jak się nauczyć grać tak, żeby nuty zlewały się niemalże w jedną całość. Odtwarzał ten utwór na walkmanie ze zmniejszoną do minimum prędkością i dzięki temu nauczył się melodii. Później znalazł odpowiednią tonację i zaczął ćwiczyć. Po kilku tygodniach grał szybciej niż wirtuoz z kasety. Kolejna była trąbka. Od nauczyciela usłyszał, że musi się nauczyć czytać nuty, bo nie zrobi postępów. Zaryzykował i zaczął się uczyć sam, choć kolega, artysta z Sinfonii Varsovii, ostrzegł go, że to najtrudniejszy instrument dęty i nauka nie będzie prosta. Po dwóch miesiącach muzyk amator wysłał zawodowcowi filmik z pierwszą melodią, którą zagrał na trąbce. Znajomy zaprosił go do wspólnej gry.
— Jeśli do grupy instrumentów zaliczymy flet prosty i harmonijkę ustną, to gram na dziesięciu: gitarze (klasycznej, elektrycznej, basowej i ukulele), akordeonie, pianinie i perkusji. Trąbki się uczę — liczy Zbigniew Ćwikliński.
ZANOSI SIĘ NA INTENSYWNE WIROWANIE
- „Bal w Cisnej”, Stare Dobre Małżeństwo
Kiedy dorastał, miał jedną kasetę Iron Maiden i dwie Lady Pank. Słuchał ich cały czas.
— Moim ulubionym zespołem było Stare Dobre Małżeństwo. Szczególnie ceniłem ich za teksty. Te piosenki mówią o radości, cierpieniu, tęsknocie, o tym, jakie jest życie. Słuchałem też rocka, ale nie miałem ulubionego zespołu. Poza SDM żaden zespół ani wykonawca nie przekonał mnie tak do siebie — wspomina trzydziestoparolatek.
Muzyka była jego pierwszą pasją. Ale poza tym, że gra i śpiewa, umie też wymienić dysk twardy w komputerze — z wykształcenia fizyk (Uniwersytet Warszawski), w 2009 r. ukończył także studia w zakresie komputerowych metod wspomagania zarządzania (Wyższa Szkoła Informatyki Stosowanej i Zarządzania pod auspicjami PAN). W dodatku produkuje ser podpuszczkowy, piecze chleb, ćwiczył boks i krav magę, jeździ motocyklem i nurkował w najgłębszym polskim jeziorze — Hańczy.
— Myślę, że każdy ma predyspozycje do wielu rzeczy. Ja potrafię się zmotywować do robienia tego, co przychodzi mi z trudem. Tyle że gram i tworzę muzykę z niesamowitą łatwością, wręcz naturalnie. Gdybym wierzył w reinkarnację, pewnie zakładałbym, że w poprzednim wcieleniu byłem muzykiem. Marzę, by spróbować gry na każdym instrumencie — ujawnia Zbigniew Ćwikliński.
Napisał kilka piosenek i skomponował do nich melodie. Niektóre nagrał. Kiedyś myślał, że powstanie z nich płyta. Nie zrezygnował z tych planów, ale, jak każdy artysta, czeka na dobry moment. Kiedy to nastąpi?
— Nie wiem, czy moja muzyka znalazłaby odbiorców. Pozostają mi mikrokoncerty w domu razem z żoną Kamilą, wymyślanie z moimi dziećmi piosenek o nich i muzykowanie w gronie znajomych. W firmie mamy gitarę i trąbkę, więc czasem coś zagram i zaśpiewam w naszym chill roomie. Planujemy założenie zespołu w Wonga. Tworzyłyby go osoby, które grają na gitarze, wiolonczeli, perkusji i pianinie. Może wyjdzie z tego coś fajnego — marzy Zbigniew Ćwikliński.
Podpis: Robert Rybarczyk