W czerwcu pogłębiło się załamanie rynku kredytów hipotecznych w Polsce. Liczba zapytań o kredyt spadła najmocniej od początku 2007 r., od kiedy Biuro Informacji Kredytowej (BIK) prowadzi statystyki. Potwierdzają to też dane o nowym zadłużeniu na nieruchomości. Ogółem rynek przeżywa wstrząs większy niż po upadku Lehman Brothers w 2008 r.
Jest to jeden z argumentów, że polityka pieniężna już mocno oddziałuje na gospodarkę. Wprawdzie nominalne stopy procentowe wzrosły mniej niż inflacja, ale już teraz wieloma kanałami wpływają na ograniczenie popytu. Załamał się kredyt hipoteczny, wkrótce prawdopodobnie spowolni kredyt na inwestycje firm, można też przypuszczać, że zaczną rosnąć oszczędności gospodarstw domowych i przedsiębiorstw. To wszystko może skłaniać do wniosku, że jesteśmy już coraz bliżej końca cyklu podwyżek stóp procentowych – one oddziałują na tyle mocno, że powinny pomóc inflacji w wyraźnym spadku w ciągu paru lat. Natomiast największe ryzyko jest teraz takie, że nierównowaga między restrykcyjną polityką pieniężną a luźną polityką fiskalną rozstroi gospodarkę i uniemożliwi szybkie zakończenie cyklu podwyżek stóp, wprowadzając w końcu gospodarkę w głęboki kryzys.
Co do danych - BIK podało, że w czerwcu liczba zapytań o kredyt w bankach spadła aż o 59,7 proc. r/r. Takiego spadku nie widziano co najmniej od 15 lat (przed 2007 r. BIK nie zbierało tych danych). Podobne zjawisko widać w danych o zadłużeniu gospodarstw domowych z tytułu kredytów na nieruchomości. Jak pokazuję na wykresie, zadłużenie to obniżyło się ostatnio mocniej niż u progu kryzysu finansowego w 2008 r. Obserwujemy na tym rynku potężny wstrząs, wywołany podwyżkami stóp procentowych.

Jest to jeden z objawów wskazujących, że polityka pieniężna już wyraźnie oddziałuje na procesy gospodarcze. Inne kanały oddziaływania są dużo słabiej widoczne, bo nie mamy dobrych danych, by je uchwycić, ale można przypuszczać, że działają coraz mocniej.
Prawdopodobnie rewizji ulega wiele projektów inwestycyjnych firm. Ankieta NBP z marca tego roku wykazała, że próg stopy procentowej NBP, przy którym przeciętna firma będzie cięła nakłady rozwojowe, to 7,5 proc. Rentowność obligacji dwuletnich jest teraz powyżej tego poziomu, a pięcio- i dziesięcioletnich nieco poniżej. Stopa referencyjna NBP na razie wynosi 6 proc., ale wkrótce może sięgnąć 7 proc., więc niektóre przedsiębiorstwa na pewno rezygnują z inwestycji. Nie tylko dlatego, że kredyt drożeje, także dlatego, że gdy szacowane stopy zwrotu z projektów inwestycyjnych nie są wystarczająco wysokie w relacji do rentowności bezpiecznych obligacji, to nie realizuje się tych projektów – bez względu na źródło finansowania.
Przypuszczam też, że coraz więcej gospodarstw domowych decyduje się na podniesienie stopy oszczędności. W warunkach, w których oprocentowanie lokat zbliża się do oczekiwanej inflacji, decyzje o konsumpcji lub oszczędnościach powinny teoretycznie przechylać się w stronę oszczędzania. Wprawdzie dziś inflacja jest dużo wyższa niż oprocentowanie dostępne na rynku, ale gdy weźmiemy pod uwagę oczekiwaną inflację – którą generalnie trudno jest zmierzyć – to sytuacja może być już inna.
Natomiast jednym z kanałów oddziaływania polityki pieniężnej na gospodarkę, który dziś ewidentnie nie działa, jest nominalny kurs walutowy. Kurs złotego do najważniejszych walut jest wciąż słabszy niż na początku roku, co wynika z większych obaw inwestorów o stabilność kraju w warunkach wojny w Ukrainie.
Czy zbliżamy się do końca cyklu podwyżek stóp? Coraz więcej wskazuje, że stopa referencyjna NBP na poziomie 7-8 proc. to może być maksimum, do którego zmierzamy. Kłopot w tym, że nie wiemy, jak gospodarka zareaguje na silne cięcie podatku dochodowego wchodzące w życie w lipcu oraz tzw. wakacje kredytowe. Jeżeli te działania podniosą presję inflacyjną, możemy zobaczyć więcej podwyżek stóp, niż się obecnie oczekuje. Przekonamy się o tym najwcześniej po wakacjach.