We wrześniu ruszy centrum logistyczne Zalando w Gryfinie, a w 2018 r. będzie w pełni zautomatyzowane. Latem ubiegłego roku niemiecki gigant e-handlu odzieżą ujawnił, że zainwestuje 150 mln EUR i zatrudni tysiąc osób. Poza zaopatrywaniem klientów z Niemiec i Skandynawii magazyny w Gryfinie mają przyspieszyć rozwój odzieżowej platformy sprzedażowej nad Wisłą, m.in. dzięki szybszemu dotarciu do klientów.



Poniżej średniej
— W 2012 r. zaczynaliśmy od adaptowania serwisu do polskiego rynku, teraz wprowadzamy coraz więcej lokalnych rozwiązań. Przykładowo — w Niemczech nie istnieje opcja płatności za pobraniem, bo już dawno nie ma na nią popytu, a w Polsce była ona przez konsumentów oczekiwana. Polacy często zamawiają produkt za pomocą aplikacji na smartfonie, natomiast płacą za przesyłkę przy odbiorze — mówi Giuseppe Tamola, szef Zalando na Polskę, Włochy i Hiszpanię. Niemiecki koncern nie udostępnia danych z poszczególnych rynków.
Giuseppe Tamola zaznacza jedynie, że Niemcy, Austria i Szwajcaria odpowiadają obecnie za ponad 50 proc. obrotów grupy. Po 9 miesiącach ubiegłego roku jej przychody przekroczyły 2,5 mld EUR wobec 2,1 mld EUR rok wcześniej, a liczba zrealizowanych zamówień wzrosła do 49,6 mln z 39,9 mln w 2015 r.
Polacy wydają co miesiąc na odzież i akcesoria w internecie średnio 83 zł, a na obuwie 77 zł (dane Gemius dla e-Commerce Polska). — Na bardziej dojrzałych rynkach konsumenci zaczynali od kupowania przez internet przede wszystkim elektroniki i książek, dopiero potem przyszedł czas na modę. Tymczasem Polacy najwięcej wydają właśnie na nią, co zwiększa atrakcyjność rynku — twierdzi Giuseppe Tamola. Zalando jest znane m.in. z nieograniczonej możliwości zwrotu zamówionego towaru na koszt firmy. Polacy korzystają jednak z tego znacznie rzadziej niż zachodni sąsiedzi.
— To też różnica między dojrzałym a niedojrzałym rynkiem. Polak podejmuje ostateczną decyzję zakupową w momencie złożenia internetowego zamówienia, Niemiec — gdy otwiera paczkę. W efekcie Polacy są dużo poniżej średniej zwrotów w całej grupie, wynoszącej około 50 proc., co przekłada się na niższe koszty logistyki. Musimy się jednocześnie mocniej promować, aby być miejscem dokonywania zakupów, a nie tylko porównywania modeli i cen. Polacy wciąż traktują internet jako miejsce do zdobycia informacji, a potem idą na zakupy do tradycyjnego sklepu — twierdzi Giuseppe Tamola.
Online i offline
Na rynku niemieckim Zalando stara się połączyć dwa światy: online i offline.
Porozumiało się z siecią sklepów Adidasa, których klienci mogli dokonać zamówienia poprzez platformę, a paczka była wysyłana bezpośrednio z lokalnego sklepu i dostarczana jeszcze tego samego dnia.
— Chcemy realizować więcej tego typu projektów w przyszłości. Interesuje nas nie tylko zdobycie udziałów w e-commerce, ale też — dzięki takim rozwiązaniom — współpraca z tradycyjnym rynkiem — dodaje dyrektor zarządzający Zalando na Polskę. Twierdzi, że ciągły rozwój serwisu aukcyjnego Allegro, głównego gracza e-commerce w Polsce, oraz powstawanie e-sklepów kolejnych odzieżowych marek nie szkodzi biznesowi Zalando.
— Sprzedaż mody składa się z wielu elementów. Wyróżnia nas m.in. dopracowana prezentacja produktów, ale też np. możliwość poradzenia się któregoś ze stylistów. Marki uzyskują natomiast dostęp do naszej ogromnej wiedzy o klientach. Decydując się na stworzenie własnego sklepu, producent nie ma takiego know-how, nie jest też w stanie uzyskać takiej efektywności jak my dzięki naszej skali. Z powodu niskiej wartości koszyka pożerają go koszty logistyczne itd. Do tego kupowanie w kilku jednobrandowych sklepach jest po prostu niewygodne — wymaga rejestracji w każdym i ponoszenia kosztów kilku przesyłek — mówi Giuseppe Tamola.
Inna koncepcja
Zdaniem Tomasza Malickiego, prezesa grupy Gino Rossi, do której należy też marka Simple, dalszy nieograniczony rozwój i wzrost multibrandowych platform wcale nie jest przesądzony, bo producenci markowej odzieży dostrzegają związane z tym zagrożenia.
— Współpraca z platformą może doprowadzić do kanibalizacji własnego kanału sprzedaży, uzależnienia od jednego dużego odbiorcy, który ma własną politykę sprzedażową i marketingową, niekoniecznie zgodną z polityką producenta. Własny e-sklep właściciela marki nie jest skazany na gorszą efektywność. W przypadku marek z wyższej półki, a nie masowych, wartość pojedynczego koszyka jest relatywnie wysoka. Ponadto, jeśli ktoś dostarcza do własnej sieci sklepów i do klientów internetowych, to niższe koszty w pierwszym przypadku kompensują wyższe w drugim — uważa Tomasz Malicki.
Allegro wierzy jednak w swoją ofertę dla odzieżowych marek. Niedawno chwaliło się, że to jego serwis wybrał Next, jedna z bardziej znanych sieciówek w Wielkiej Brytanii. — Staliśmy się miejscem, w którym najbardziej znane marki chcą prezentować swoją ofertę, choć na początku ich obecność na naszej platformie była znikoma. Negocjujemy z kolejnymi markami niedostępnymi w Polsce. Oferujemy im pomoc w opracowaniu lokalnej strategii dotarcia do klienta, pozycjonowaniu, reklamie. Dołączają też do nas polscy producenci. W sumie mamy obecnie 66 marek z tej kategorii — mówi Celestyna Lendo- -Zachariasz, menedżer kategorii moda w Allegro.