Po spółkach w upadłości likwidacyjnej zazwyczaj niewiele zostaje. Po Atlantiku, dystrybutorze bielizny, który upadł w 2015 r., zostały cenne znaki towarowe, m.in. szyld Atlantic, które próbuje sprzedać syndyk. W tym tygodniu miało dojść do otwarcia ofert na znaki, które wyceniono na 1,9 mln zł. Nie było jednak czego otwierać.

„Nie otwarto jakichkolwiek ofert z uwagi na ich brak” — poinformowała „PB” kancelaria doradcy restrukturyzacyjnego Tycjana Saltarskiego, odpowiadającego za postępowanie. Jednocześnie kancelaria informuje, że potencjalni inwestorzy są zainteresowani znakami towarowymi i oferty wpłynęły, ale „poza procedurą przetargową”.
Znaki towarowe Atlantica próbowano sprzedać już dwa razy. We wrześniu ubiegłego roku syndyk wystawił je łącznie z zalegającym w magazynach towarem spółki (ponad 1 mln sztuk bielizny). Cenę wywoławczą określono wtedy na 8,2 mln zł. Nikt nie złożył oferty, choć syndyk informował, że zainteresowanie wyrażało około 10 inwestorów finansowych i branżowych.
Potem w listopadzie same znaki wystawiono na sprzedaż za 3,8 mln zł. Ponownie nie było chętnych. Wojciech Morawski, założyciel Atlantica, jest przekonany, że znaki towarowe spółki najlepiej mogliby wykorzystać ci, którzy stworzyli i rozwinęli markę. Sam jednak oferty nie złożył.
— Sądzę, że rynek określi, ile warte są te znaki — teraz cena widocznie była zbyt wysoka. Im dłużej trwa postępowanie, tym bardziej tracą one na wartości — mówi Wojciech Morawski. Wojciech Morawski obecnie jest dyrektorem marki Atlantic w Rosji i na Ukrainie.
W chwili upadłości prawa do używania znaku w tych krajach nie wchodziły w skład majątku polskiej spółki. W najlepszych latach Atlantic miał przychody w okolicach 140 mln zł rocznie, z czego 60 proc. na rynkach wschodnich.