W Polsce frank nie kojarzy się najlepiej, szczególnie w pokoleniu franka, czyli wśród nabywców mieszkań w latach 2006-09. Jest taki kraj na świecie, gdzie to słowo wywołuje bardzo entuzjastyczne skojarzenia. W maju tego roku drugie urodziny obchodzi Frank – młodzieżowa marka singapurskiego Overseas China Bank Corporation.








Wstrząs jaki wywołał na rynku można porównać z tym co kiedyś zrobiła u nas Heyah. Frank (skrót od frankly speaking) zrobił furorę, stał się niezwykle popularną marką, kultową wśród singapurskiej młodzieży. Rzecz nie do pomyślenia w Polsce i zresztą w większości krajów świata, żeby w tak nudnej branży jak bankowość wywołać tak pozytywne emocje i potrzebę identyfikacji z bankowym brandem. Cały pomysł opiera się na serii liczącej ponad 120 rozmaitych wizerunków, śmiesznych, poważnych, z przymrużeniem oka, jakie klient może umieścić na swojej karcie.
W Polsce podobny pomysł od dawna próbuje zrealizować Bank Śląski, który kilka lat temu wprowadzi usługę personalizacji kart płatniczych, lepszą niż we Franku, bo klienci ING mogą dodawać własne fotosy, nie tylko podsuwane przez bank.
Kilka dni temu Śląski uruchomił testowo aplikacje facebookową do tworzenia własnych kart (program jest też dostępny na stronie banku). Minimalny rozmiar zdjęcia to 640x480 pikseli. Po ustawieniu fotografii w pożądanej wielkości i układzie na karcie, trzeba złożyć wniosek on-line o wydanie kary. Czas realizacji zlecenia, standardowo 14 dni. Koszt personalizacji – 15 zł.
Ciekawe, czy pomysł się przyjmie. Mnie podoba się bardzo. Zabawa w montowanie własnych kart jest przednia (tu ważna uwaga: regulamin banku zabrania umieszczania na kartach określonych wizerunków, jak logotypy znanych firm, wulgaryzmy, zdjęcia celebrytów. Być może nie przeszłaby też moja karta z Jarosławem Kaczyńskim i Donaldem Tuskiem).
Doświadczenia innych banków pokazują jednak, że Polacy chyba nie przepadają za taką zabawą. Kiedyś bardzo podobną usługę jak dzisiaj Śląski oferował Multibank (multiZET), ale została ona zarzucona. Na kartach Handlowego można dodać własne zdjęcie, w sensie, własny wizerunek. W PKO BP można wybrać jeden z 18 obrazków (odpłatnie za 10 zł), w Syncu jest też kilka opcji. W innych bankach możliwość wyboru jest jeszcze bardziej ograniczona. Jak na razie żaden bank nie spróbował nawet wykorzystać karty jako narzędzia marketingowego własnej marki. No może poza „delfinkiem” mBanku, ale nie wiem czy dość powszechna akceptacja karty to przypadek, czy stał za tym jakiś zamysł twórców.
Zobacz facebookowy profil bloga https://www.facebook.com/twarogofinansach
Przykład FrankbyOCBC pokazuje, że grę w karty z klientami można rozegrać inaczej. Trzy lata temu bank zlecił zakrojone na szeroką skalę badania wśród młodych ludzi z generacji Y: ankieterzy przeprowadzili tysiące rozmów, mieszkali z nimi, robili zakupy, spędzali wolny czas. Z badań wyszło, że dla młodych aspirujących ważne są uczciwość, szczerość, styl, poczucie smaku i design. Tak powstała oferta kart debetowych i kredytowych „frankly speaking”. Poza świetnym designer karta i rachunek do niej nie oferują nić nadzwyczajnego, czego byśmy w Polsce nie znali. Karta jest za darmo i rachunek też dla klientów do 26 roku życia (nie znalazłem zapisów w regulaminie ile kosztuje pozostałych, ale z informacji na forach wynika, że w pierwszym roku są bezpłatne a w drugim roku trzeba za nie zapłacić 20 dolarów singapurskich).
Karty wyposażone są w całkiem wysoki moneyback od zakupów w internecie – 5 proc. do kwoty 500 dolarów, a od wydatków powyżej tej sumy - 0,5 proc. wartości transakcji.
Poza tym bank co jakiś czas funduje klientom specjalne akcje rabatowe w wybranych sklepach odzieżowych i kafeteriach. Trochę podobnie jak w mOkazjach.
I to właściwie wszystko. Niewiele, patrząc z perspektywy oferty polskich banków, a wystarczyło żeby Singapurczyków ogarnął szał na punkcie Franka. Polskie banki mogą tylko pomarzyć o takich opiniach, jakie ludzie zamieszczają na stronie OCBC.
Trzeba jednak dodać, że bank świetnie opakował marketingowo swój produkt. Obrazki na kartach rzeczywiście przyciągają uwagę i Frank dba o to, żeby wciąż pojawiały się nowe wizerunki. Bank zadbał też o inny niż tradycyjnie model sprzedaży. Nie ma oddziałów Franka, ale działają Frank Store, jak w Apple. Wnętrze bardziej przypomina też iStore niż zwykłą bankową placówkę. Na ścianach wyeksponowane są zdjęcia kart w podobny sposób, jak smartfony w salonach komórkowych. Kartę można zamówić oczywiście przez Internet, ale ludzie lubią przychodzić do Frank Store. Wszystko to w erze obumierających sieci bankowych, które stają się powoli przeżytkiem jak Beverlly Hills Video i w czasach powszechnego narzekania na banki.