Stoczniowa Solidarność spotkała się z urzędnikami Komisji Europejskiej. Związkowcy nie mają powodów do zadowolenia.
Przedstawiciele związku Solidarność reprezentujący polskie stocznie spotkali się z reprezentantami Komisji Europejskiej, odpowiedzialnymi za utrzymanie zdrowej konkurencji wśród unijnych firm.
— Brukselscy urzędnicy poinformowali nas, że stocznie muszą spełnić trzy warunki, by UE zaakceptowała ich programy restrukturyzacyjne i otrzymaną pomoc publiczną. Są to: wskazanie realnej ścieżki osiągnięcia rentowności, redukcja zdolności produkcyjnych w związku z pomocą publiczną i prywatyzacja. Gdyby dziś Komisja Europejska musiała podjąć decyzję, byłaby ona negatywna dla każdej z polskich stoczni — mówi Dariusz Adamski, szef Solidarności Stoczni Gdynia.
Gdyby tak się stało, stocznie musiałyby zwrócić setki milionów złotych pomocy publicznej, co zakończyłoby się ich bankructwem. Na razie Unia jest cierpliwa i czeka na oficjalną decyzję polskiego rządu dotyczącą harmonogramu prywatyzacji stoczni. Resort skarbu wciąż zwleka z jego akceptacją, choć jest on znany od tygodni. Stocznie z Gdyni i Szczecina mają być prywatne do połowy tego roku, a Stocznia Gdańsk do połowy 2008 r. Czy plan jest realny?
— Resort skarbu dopiero zacznie poszukiwania doradcy prywatyzacyjnego. W takim tempie, bez podjęcia szybkich i konkretnych działań, trudno będzie zdążyć — dodaje Dariusz Adamski.
Stocznią Gdynia zainteresowany jest ukraiński Donbas. Wejście inwestora zależy jednak od tego, czy i w jakim zakresie skarb państwa pomoże w redukcji długów. Według programu restrukturyzacji gdyńskiej firmy, w tym celu powinien w tym roku dokapitalizować ją 515 mln zł. Pojawiają się jednak opinie, że wsparcie musi być nawet dwukrotnie wyższe, aby wejście inwestora było realne. Tymczasem politycy uważają, że inwestor powinien wyłożyć pieniądze, ale państwo zachować kontrolę.