
To nie był łatwy początek sezonu dla TrybEco. W weekend przed świętami wielkanocnymi ich łódzki showroom i pracownię badawczą strawił pożar. Nikomu nic się nie stało, ucierpiał jednak sprzęt wystawiony do sprzedaży, zostali też zmuszeni do przeprowadzenia remontu. Na szczęście skupieni wokół start-upu znajomi i przyjaciele Tomasza Przyguckiego natychmiast się skrzyknęli i w zorganizowanej naprędce społecznej zrzutce przez kilka dni zebrali 25 tys. zł. W pomoc zaangażowało się 120 osób.
– To niezwykle budujące, jak wiele osób chciało nam pomóc w tej trudnej sytuacji. Po zeszłorocznych lockdownach, które mocno uderzyły w naszą działalność – na szczęście udało się nam nikogo nie zwolnić – pożar centrali na początku sezonu był jak koniec świata. Ale dzięki wsparciu już udało się wyremontować showroom i właśnie przeprowadzamy się z powrotem, by na dobre zacząć sezon – mówi Tomasz Przygucki, właściciel TrybEco.
Z badań straży pożarnej wynika, że przyczyną pożaru prawdopodobnie był samozapłon kurzu nad instalacją sufitową w części, w której przechowywano ubrania robocze pracowników.
Od dilera aut do elektromobilności

Tomasz Przygucki zaczynał jako diler samochodowy marek Renault i Nissan. Już wtedy ciekawiły go rozwiązania pozwalające ograniczyć emisję spalin do atmosfery, dlatego jeżdżąc na targi motoryzacyjne, coraz częściej zapuszczał się do sekcji ze skuterami i rowerami elektrycznymi. W pewnym momencie zdecydował, że będzie to jego główna działalność.
– Mogłem znów być pośrednikiem, tym razem w sprzedaży elektrycznych pojazdów z Chin. Postawiłem jednak na własną markę, choć to trudniejsze biznesowo i bardziej ryzykowne. Z perspektywy widzę, że była to dobra droga – ocenia Tomasz Przygucki.
Spółka wystartowała w grudniu 2015 r. i prawie całkowicie bazuje na prywatnych pieniądzach. Większościowy pakiet udziałów pozostaje w rękach założyciela. Jego zdaniem firma dorosła już do etapu poszukiwania partnerów, którzy umożliwią jej dalszy dynamiczny rozwój i pozwolą na przeskalowanie biznesu.
Od początku numerem jeden dla TrybEco były skutery elektryczne – pomysł w Polsce raczkujący, z wielkim hamulcowym z postaci zbyt wysokiej ceny tych pojazdów i braku odpowiedniej infrastruktury. Ale to się powoli zmienia, przede wszystkim dzięki nowoczesnym rozwiązaniom pozwalającym ładować skuter w domu, korzystając ze zwykłej wtyczki do gniazdka.
Dwa pierwsze lata zajęło firmie budowanie sieci franczyzowych partnerów (dziś jest ich ponad 100, również w Niemczech, Wielkiej Brytanii i Irlandii), a także docieranie się z poddostawcami z Azji, ponieważ TrybEco składa pojazdy w Polsce, lecz z wykorzystaniem podzespołów produkowanych głównie za granicą.
– Próbowaliśmy i wciąż próbujemy pozyskać producentów części z kraju albo choć z Europy, jednak barierą jest ich brak lub cena dwukrotnie wyższa niż w Azji, a tę różnicę ostatecznie musieliby zapłacić klienci – wskazuje Tomasz Przygucki.
Produkując pojazdy elektryczne, trudno konkurować ceną z ich tradycyjnymi odpowiednikami: najtańszy skuter elektryczny od TrybEco kosztuje w promocji 4,5 tys. zł, a za najtańszy rower elektryczny trzeba zapłacić około 2,7 tys. zł.
Nadzieja w dzieleniu się pojazdami

Zdaniem Tomasza Przyguckiego ekologiczną elektromobilność mógłby spopularyzować w Polsce szybki rozwój sieci sharingowych. Dzieląc się swoim drogim pojazdem z innymi użytkownikami, można zamortyzować koszt jego zakupu i użytkowania.
– To rozwiązanie właściwie już dominuje w Europie Zachodniej. Tymczasem u nas ciągle pokutuje przywiązanie do posiadania czegoś na własność, wyłącznie dla siebie. To przecież mniej ekonomiczne – uważa właściciel TrybEco.
Dlatego jego firma angażuje się we współpracę z podmiotami popularyzującymi ideę sharingu. W minione wakacje wspólnie z PKP i władzami samorządowymi Półwyspu Helskiego pilotażowo prowadzili stacje ładowania rowerów elektrycznych. Przełamywaniu barier ma też służyć akcja podjęta wspólnie z kawiarniami i restauracjami w różnych miastach, popularyzująca bezpłatne udostępnianie klientom gniazdek do ładowania roweru czy skutera.
Pilotażem jest również sprzedaż miejskiego dwuosobowego minisamochodu elektrycznego 4City o zasięgu do 80 km na jednej baterii i mocy silnika 3000 W. Dla TrybEco to eksperyment badający rynek, dotychczas sprzedali zaledwie kilka takich aut. Podobnie jak elektrycznych desek surfingowych.
W ofercie mają własną hulajnogę elektryczną, na początku mieli też inne miejskie jeździki, jednak nie chcą iść w tym kierunku.
– Rynek został zepsuty przez kiepskiej jakości urządzenia sprzedawane w marketach i zalanie hulajnogami z miejskich wypożyczalni. Bałagan, który panował na początku, bardzo popsuł opinię tym pojazdom. Nie chcemy sami rozwijać tego segmentu, a nie jest nam na rękę produkowanie ich całkowicie w Chinach – wyjaśnia Tomasz Przygucki.
Pracują nad rozwiązaniami, które zmniejszyłyby koszt skutera elektrycznego i roweru, np. przez przeniesienie sterowania pojazdem do chmury i smartfona użytkownika. Już nawiązali współpracę z polską firmą produkującą takie aplikacje. To pozwoli na rezygnację z wyświetlaczy LCD wbudowanych w pojazd, które podnoszą jego cenę, umożliwi lepszą kontrolę parametrów, a przede wszystkim sprawi, że rower czy skuter będzie w pełni gotowy do włączenia w miejski system sharingowy.
Żagle i zespół rockowy

Pomysły kolejnych rozwiązań przyjaznych użytkownikom Tomasz Przygucki czerpie z opinii klientów i własnych doświadczeń. Z sentymentu zachował Renault Lagunę, lecz jeździ też skuterem elektrycznym, chwaląc sobie to rozwiązanie zwłaszcza w porannych łódzkich korkach.
– Drogę, która samochodem zajęłaby mi 30 minut, skuterem pokonuję w 10. Do tego w bagażniku mieści się laptop, więc nie ma tu kompromisów. To po prostu bardzo wygodne miejskie rozwiązanie i co najważniejsze – bezemisyjne – zachwala właściciel TrybEco.
Pomysły na nowe rozwiązania przychodzą mu też do głowy na… własnym jachcie. Od dzieciństwa jest zapalonym żeglarzem. W sezonie w każdy weekend pakuje rodzinę do samochodu, by po kilku godzinach odcumować łajbę na Mazurach. To tam odkrył, jak pomocny na łódce jest składany rower elektryczny. Nie zajmuje miejsca, a umożliwia szybkie zrobienie zakupów, gdy przybije się do brzegu kilka kilometrów od najbliższego sklepu. Żeglarstwo jest jednak dla niego przede wszystkim odpoczynkiem i czasem bliskości z rodziną.
– Dom nie stwarza tylu możliwości co łódź, na której mamy bardzo ograniczoną przestrzeń i musimy być ze sobą cały czas, próbując robić coś wspólnie. Bardzo to cenimy – twierdzi Tomasz Przygucki.

Drugą jego pasją jest muzyka, musiał z niej jednak w znacznej mierze zrezygnować. W dzieciństwie uczył się w szkole muzycznej gry na klarnecie i fortepianie. W czasach nastoletnich przerzucił się na gitarę elektryczną i wspólnie z kolegami założył grupę Edens, grającą progresywnego rocka. Grali głównie lokalnie, w małych klubach lub dla znajomych. Ostatni koncert zagrali 20 lat temu.
– Dziś gram głównie dla siebie, znajdując w tym odskocznię od biznesowej rzeczywistości – kwituje Tomasz Przygucki.