Od początku miesiąca notowania amerykańskiej spółki o nazwie Cynk poszły do góry o 135 proc. Spółka dysponuje już kapitalizacją sięgającą 4 mld USD. Nie dziwiłoby to tak bardzo, gdyby nie to, że emitent nie posiada ani przychodów, ani aktywów, ani produktu. Choć spółka zamierza działać w branży mediów społecznościowych, to wciąż nie ma strony internetowej, a zatrudnia tylko jednego pracownika. Przed inwestycją ostrzegają nawet menedżerowie przedsiębiorstwa.
„Nie rozpoczęliśmy jeszcze na pełną skalę naszej działalności i nie zanotowaliśmy dotychczas żadnych przychodów. Na podstawie naszych planów zakładamy, że w przyszłości będziemy ponosić stratę operacyjną, jako że ponieśliśmy znaczące wydatki związane z rozpoczęciem działalności. Nie możemy również zagwarantować, że przychody uda nam się generować w przyszłości. Gdyby to się nie udało, możliwe jest zamknięcie przedsiębiorstwa” – napisano w raporcie opublikowanym przez spółkę.
Jedynym atutem spółki wydaje się podobieństwo jej nazwy do nazwy surowca, który w ostatnich miesiącach mocno drożał. Brzmi ona „Cynk”, czyli identycznie jak polska nazwa surowca, który od początku poprzedniego kwartału podrożał o 15,4 proc. Tego, czy za rajdem spółki stoją polscy inwestorzy mylący ją z drożejącym metalem, się nie dowiemy. Jednak o tym, że nie jest to niemożliwe, świadczy fakt, że we środę, kiedy notowania poszły w górę o 80 proc., właściciela zmieniły akcje o wartości zaledwie kilkuset tysięcy USD.
Zwyżki cynku (wykres górny) i Cynka (wykres dolny) za ostatnie 12 miesięcy. Źródło: Bloomberg.


