Ataki na sektor naftowy opóźniają odbudowę Iraku, grożą wzrostem cen na światowych rynkach

opublikowano: 2004-06-16 19:02

Ataki ostatnich dwóch dni na instalacje naftowe w Iraku, po serii wcześniejszych zamachów na tamtejszą infrastrukturę, z pewnością opóźnią proces odbudowy gospodarki zniszczonego wojną kraju, spędzając zarazem sen z powiek analitykom ekonomicznym w świecie - pisze w środę AP.

Eksplozje we wtorek i środę na półwyspie Fau sparaliżowały dwa uszkodzone już wcześniej rurociągi, zmuszając władze do zamknięcia dostaw ropy do terminalu naftowego na południe od Basry. Naprawa instalacji potrwa tam, według ekspertów, około tygodnia.

Tym samym przez najbliższe dni wstrzymany będzie cały, sięgający 1,6 mln baryłek dziennie eksport ropy na południu Iraku, przechodzący niemal w całości przez terminale w Basrze i Chor el-Amaja.

We wtorek w nocy sabotażyści wysadzili też rurociąg północny niedaleko miasta Dibis, około 45 km na zachód od Kirkuku. Pożar szybko ugaszono i zamach nie spowodował, według władz irackich, większych zakłóceń w eksporcie. Jednocześnie w samym Kirkuku zginął w zamachu szef służby bezpieczeństwa północnego pola naftowego, zaopatrującego rynek krajowy, Ghazi Talabani.

"Jesteśmy faktycznie świadkami wojny terrorystycznej przeciwko kluczowym obiektom infrastruktury Iraku, w tym infrastruktury naftowej" - powiedział w środę rzecznik koalicji Dan Senor.

Rynki światowe zareagowały na wieści z Iraku wyjątkowo, zdaniem wielu analityków "zdumiewająco", spokojnie. W środę rano ceny ropy poszły w górę, ale wzrost był umiarkowany. W Londynie za baryłkę Brenta płacono o 5 centów więcej - 35,08 USD.

Choć irackie zasoby ropy są ogromne, oceniane jako drugie co do wielkości w świecie, kraj ten nie należał dotychczas do głównych graczy na światowych rynkach energetycznych, dlatego krótkofalowa przerwa w dostawach nie powinna spowodować większych perturbacji. Jednakże sabotaż rurociągów pociąga głębsze skutki psychologiczne dla rynków i na dłuższą metę prowadzi do podwyżek cen - uważa kuwejcki niezależny ekonomista Dżassem al-Saadun. Jego zdaniem, problem nie dotyczy podaży i popytu, lecz wiąże się z polityką, zwłaszcza brakiem stabilności w regionie m.in. po niedawnych krwawych zamachach na zagraniczny personel naftowy w Arabii Saudyjskiej.

Leo Drollas, główny ekonomista w londyńskim Centrum Globalnych Studiów Energetycznych, nie ukrywa, że jest zaskoczony spokojną reakcją rynków na akty sabotażu ostatnich dni w Iraku. "Zdolność oszczędzania ropy w świecie wynosi bowiem tylko 2,2 mln baryłek, co odpowiada zaledwie 2,7 proc. spodziewanego światowego zapotrzebowania na ropę w trzecim kwartale" - podkreśla.

Mimo że OPEC oficjalnie nie obiecał jeszcze zwiększyć produkcji w celu wyrównania deficytu ropy z Iraku, przedstawiciele organizacji dają do zrozumienia, że jest ona gotowa podjąć taką decyzję. Arabia Saudyjska zobowiązała się już do zwiększenia w tym miesiącu wydobycia do 9,1 mln baryłek, a w razie konieczności nawet do 10,5 mln baryłek dziennie.

Jeśli OPEC i Arabia Saudyjska zgodzą się zrównoważyć brak eksportu z Iraku, pozwoli to światu, według wyliczeń Drollasa, oszczędzić 700 tys. baryłek ropy dziennie, to jest zaledwie 0,9 proc. przewidywanego zapotrzebowania na ropę w trzecim kwartale. Na szczęście - dodaje tenże ekonomista - przeżywamy akurat sezonowy spadek popytu. Gdyby coś takiego zdarzyło się zimą, świat byłby w poważnych kłopotach - podkreśla.

Zdaniem cytowanego już Dżassema al-Saaduna z Kuwejtu, jeśli nie będzie nowych ataków na południowe rurociągi Iraku, niedobre "skutki psychologiczne" ostatnich sabotaży dla rynków mogą zniknąć w ciągu 10 dni. Istnieje jednak poważne ryzyko, że ataki będą kontynuowane, a szybka naprawa uszkodzonych rurociągów nie będzie możliwa. Jeśli tak się stanie, ceny ropy mogą pójść w górę - ostrzegają analitycy.

wk/ mc/

3512 3752 4084