Po kilkunastu latach pracy w korporacjach po prostu chciała odpocząć. Odpoczywa więc od dwóch lat... pracując jeszcze intensywniej.








— Rezygnowałam z pracy w UBS z wizją, że idę na urlop. Chciałam odpocząć i zastanowić się, co chcę robić, ale myślałam o etacie w kolejnym miejscu, a nie o własnej firmie — mówi Monika Gawinecka, właścicielka pracowni PatyNowy. Zadzwonił jednak jeden z poprzednich szefów i wszystko się zmieniło.
— Jego żona ściągnęła do Warszawy farby Annie Sloan i podsunął mi pomysł, żebym sprzedawała je w Krakowie. Tak zakiełkowała myśl, żeby zawodowo zająć się tym, co zawsze było moją pasją, czyli aranżacją wnętrz i architekturą. I tak zamiast na urlop poszłam do kolejnej pracy — tym razem już do własnej firmy — opowiada Monika Gawinecka.
Uświadomiła sobie wtedy, że bardziej niż urlopu — który notabene wcześniej zaplanowała pod kątem tego, co architektonicznie ciekawego mogłaby na świecie zobaczyć — potrzebuje nowych wyzwań.
Klimatyzowany czy klimatyczny
— Nim się obejrzałam, zamieniłam klimatyzowane biuro na klimatyczną pracownię. Już przez ostatnie trzy miesiące pracy w 600-osobowej korporacji intensywnie myślałam, jak będzie wyglądała moja firma, rozgryzałam kwestie formalne, księgowość itd. W lipcu 2013 r. założyłam własną działalność, a we wrześniu wprowadziłam się na Kamienną — do zakątka Krakowa, który dopiero odkryłam, a który urzekł mnie swoim klimatem i historią — wspomina Monika Gawinecka. W miejscu pracowni były kiedyś stajnie koszarowe naprzeciwko jednego z najpotężniejszych fortów Krakowa, zbudowanych za czasów zaboru austriackiego.
— Trafiłam więc ze szwajcarskiego banku do stajni — śmieje się Monika Gawinecka. Jej pracownia rozpoczęła od doradztwa kolorystycznego i sprzedaży farb. Później właścicielka dodała stylizację pojedynczych mebli, ale szybko zaczęły się pojawiać zlecenia na kompleksową aranżację wnętrz. W dalszych planach ma poszerzenie tego miejsca o kawiarnię i winiarnię.
— Po pewnym czasie zaczęło mi brakować pewnych aspektów pracy w dużej firmie, wbrew pozorom jednak nie stałej pensji i związanego z tym poczucia bezpieczeństwa, ale zarządzania dużymi projektami i zespołami. Wcześniej szefowałam 60 osobom, a tu nagle byłam tylko ja, później kilku pracowników — przyznaje Monika Gawinecka.
Kolory i team-building
Postanowiła więc wrócić do większego biznesu przez działalność coachingową.
— Pomagam młodszym menedżerom w ramach drugiej swojej firmy BizNowy. Dzięki temu z jednej strony mogę się wyszaleć i oderwać od rzeczywistości malując szafę, a z drugiej — zająć się poważnym doradztwem biznesowym. Co ciekawe, moi dawni koledzy z pracy zaczęli doceniać zalety stylizacji mebli i zdarza się, że dzwonią z pytaniem, czy nie mam czegoś do pomalowania, bo kiedy ostatnio próbowali, to bardzo im to pomogło rozluźnić się i odpocząć — opowiada Monika Gawinecka.
Tak narodził się nowy pomysł na biznes łączący te dwie dziedziny, który lada moment wejdzie do oferty pracowni.
— Opracowałam warsztaty team-buildingowe, które polegają na wspólnym tworzeniu mebli. Obserwując ludzi przy nakładaniu farby, wyborze koloru i podejściu do przedmiotu, wiele można o nich powiedzieć. Dając kilku osobom te same meble i identyczne kolory uzyskuje się zupełnie różne efekty. Rozpoznaje się perfekcjonistę, osobę kreatywną itd. To pozwala stwierdzić, kto jaką pełni rolę w grupie — mówi.
Wiara w siebie
Wspomina, że przed założeniem firmy najbardziej przerażała ją papierkowa strona takiej działalności, ale w praktyce okazało się, że najtrudniejszy był aspekt psychiczny — przeskoczenie wewnętrznych barier i uwierzenie w siebie.
— Dziś żałuję, że nie zrobiłam tego wcześniej. Wciąż oczywiście pojawiają się różne problemy, które na pewno w dużej mierze wynikają z braku doświadczenia w prowadzeniu własnej firmy. Po raz pierwszy w życiu nie czuję jednak, że pracuję, a pracuję cały czas. Idę przez miasto, patrzę na drzwi i momentalnie mam skojarzenie z moją firmą, z jakimś kolorem czy wykończeniem. Gdziekolwiek jadę, szukam miejscowych projektantów i idę oglądać takie pracownie jak moja. Szukam informacji, skąd historycznie wzięły się konkretne kolory itd. — opowiada Monika Gawinecka.
Przyznaje, że konkurencja w biznesie wnętrzarskim jest już spora. — Do wielości i różnorodności tego typu pracowni spotykanych w krajach zachodnich wciąż jednak Polsce bardzo daleko. Nas, poza unikalnym stylem pracowni i niebanalnym miejscem, wyróżniają farby. I to one przyciągają doświadczonych klientów. To produkt łatwy do nakładania — nie trzeba mebli wcześniej szlifować do żywego drewna i gruntować, żeby farba chwyciła. Niektórzy śmieją się, że to takie babskie farby, niewymagające siły fizycznej — mówi. Jej zdaniem, moda na farby Annie Sloan bierze się stąd, że Polacy poszukują czegoś innego niż produkt masowy. Często żal im też mebli, które mają historię, a są już zniszczone. Stąd popularność prowadzonych przez PatyNowy warsztatów malowania sprzętów.
— Nasi klienci to głównie dojrzałe kobiety, ludzie wolnych zawodów, osoby szukające nowej pasji, pragnące na naszych warsztatach zobaczyć, jak to jest samodzielnie zrobić coś do domu. Chcą spróbować, łapią bakcyla i wracają. Często klienci tak potrafią się rozkręcić, że zaczynają przerabiać meble nie tylko dla siebie, ale i na sprzedaż — tłumaczy Monika Gawinecka.
Pokłosie historii
Klienci przynoszą jej do odnowienia krzesła, kredensy, komody, fotele… Ceny ustalane są indywidualnie, a Monika Gawinecka zapewnia, że odnowiony mebel jest wart kilkakrotnie więcej niż przed stylizacją. PatyNowy prowadzi także sklep internetowy, w którym można kupić odnowione pojedyncze meble vintage — np. malowane krzesło o wyrafinowanej formie za 350 zł, prosty sekretarzyk za 1600 zł, dekoracyjnie rzeźbiony regał za 2200 zł. Skąd bierze interesujące meble do malowania i stylizacji? Z targów staroci i z serwisów ogłoszeniowych w internecie. Trudno jednak znaleźć mebel ciekawy do przeróbki.
— Dostępne są albo wymuskane antyki, albo przedmioty nadające się już tylko do wyrzucenia. To rezultat m.in. naszej tragicznej historii. Ogrom ciekawych mebli uległ zniszczeniu w latach II wojny światowej, a w czasach PRL nie było szacunku dla dobrego rzemiosła — stare meble niszczały zapomniane, a nowe, poza chlubnymi wyjątkami, były nieciekawe w kształcie i wykonaniu — dodaje właścicielka firmy PatyNowy. Tradycja malowanych mebli dopiero się u nas rodzi.
— W naszej historii meble malowane występowały rzadko — skrzynie posagowe, kufry, niekiedy szafy spotykano zazwyczaj na wsi, więc Polacy niechętnie się do tego odwołują. Nie traktują tych mebli jako sztuki, a jeżeli już, to czerpią raczej z zachodnich wzorów. Natomiast Włochy, Francja i Wielka Brytania — m.in. ze względu na wyprawy handlowe do Chin — mają bardzo bogatą tradycję malowanych mebli. Ich kolebką jest też Skandynawia, choć z innych powodów. Tam rzadko występują szlachetne gatunki drewna, więc malowanie mebli od wieków jest cenionym sposobem na arcydzieła meblarskie — opowiada Monika Gawinecka.
Być może dzięki pasji i zaangażowaniu właścicielki firmy PatyNowy coraz więcej osób zacznie cenić urok unikatowych malowanych mebli.