Andrzej Sopoćko: Bezrobocie jest skutkiem barier dla przedsiębiorczości
GORZKIE PIENIĄDZE: Bezrobotni nie stają się szczęśliwi z powodu otrzymania zasiłku — zauważa Andrzej Sopoćko. fot. Borys Skrzyński
Stare przysłowie mówi, że pieniądze są potrzebne aby żyć, ale nie wystarczą, by stać się człowiekiem. Na to ostatnie trzeba poświęcić nieco wewnętrznej energii, coś chcieć realizować, z czymś się samemu konsekwentnie zmagać.
POWYŻSZA REFLEKSJA związana jest z moimi obserwacjami pochłaniania przez zasiłki dla bezrobotnych środków z Funduszu Pracy. Aktywne przeciwdziałanie bezrobociu staje się działalnością marginalną i w zasadzie trudno tu mieć do kogokolwiek pretensje. FP nie produkuje pieniędzy, jeśli więc bezrobocie wzrasta — trzeba ciąć te wydatki, które formalnie rzecz biorąc nie są obowiązkowe. Bezrobotni jednak nie stają się szczęśliwi z powodu otrzymania zasiłku. Są to przecież naprawdę gorzkie pieniądze. Choć bezrobocia nie da się uniknąć, polityka gospodarcza, która prowadzi do jego wzrostu, jest narodową tragedią.
RZĄD przechodzi obecnie samego siebie w ambicjach zbilansowania budżetu. Jest to cel ważny i godny najwyższej uwagi, ale trudno o przykład sukcesu gospodarczego kraju, który swoją politykę oparł na tak zredukowanym wektorze celów. Jeśli zaś chodzi o bezrobocie, to taka strategia zazwyczaj je wręcz powiększa. Ale nie w rozluźnieniu dyscypliny fiskalnej leży klucz do zwiększenia liczby miejsc pracy. Co prawda można tą metodą coś niecoś uzyskać, ale nie na dłuższą metę. Rzecz w tym, iż jeśli jakieś działanie przynosi skutki uboczne, to trzeba mieć na względzie sposoby eliminowania uciążliwości. A w ogóle najlepiej, jeśli usuwanie tych skutków realizowane jest według długoletniego, konsekwentnie realizowanego planu.
AMERYKANIE do czasu prezydentury Clintona uzyskali w spadku po rządach republikańskich ogromny dług budżetowy i wysokie, jak na historię tego kraju, bezrobocie. Okazuje się, że udało się im stworzyć i zrealizować plan zawierający dwa, pozornie sprzeczne cele: uzyskanie nadwyżki budżetowej oraz zmniejszenie bezrobocia. Niektórzy uważają, iż stało się tak nie dzięki przemyślności strategii, lecz uwolnieniu zasobów myśli technicznej, która musiała znaleźć zastosowanie cywilne wobec kurczącego się budżetu wojskowego i kosmicznego. I jest w tym chyba trochę racji, ale większą wagę miał, jak się wydaje, inny pomysł.
POLEGAŁ ON na prostym rozumowaniu: wydajemy mnóstwo pieniędzy na cele socjalne, z czego nikt nie jest zadowolony. Lepiej przynajmniej część z tych środków przeznaczyć na tworzenie miejsc pracy. Gdzie i jakie mają to być miejsca pracy — nie wiadomo, ale można postawić tezę, że ludzie sami je stworzą. Trzeba tylko pokazać im, gdzie i jak szukać miejsca dla własnego biznesu. Powstało wiele różnego rodzaju inicjatyw dotyczących uczenia, wspierania i rozwijania przedsiębiorczości, poczynając od programów szkolnych na rządowych kończąc. W ciągu sześciu lat jednej tylko (choć największej w tym zakresie) fundacji „Partnerstwo dla pracy zamiast opieki socjalnej” przypisuje się utworzenie 700 000 nowych miejsc pracy. Łącznym efektem tych działań jest zmniejszenie liczby amerykańskich rodzin żyjących z „socjalu” do 2,2 mln, z około 4 mln przed rozpoczęciem całej akcji.
NIEKTÓRZY POWIEDZĄ, że stało się tak przede wszystkim ze względu na kilkuletni boom gospodarczy USA. Oczywiście, trudno zaprzeczyć. Ale przynajmniej w części tenże boom wynikał z przemiany kilku milionów sfrustrowanych bezrobotnych w niewielkich, ale przecież efektywnych biznesmenów.
Andrzej Sopoćko jest profesorem na Wydziale Zarządzania Uniwersytetu Warszawskiego