Biznesmen za niewinność odsiedział 1,5 roku

Jarosław KrólakJarosław Królak
opublikowano: 2012-01-05 00:00

Rozwijał firmę w Norwegii, inwestował na warszawskiej giełdzie. Pomówiony o morderstwo trafił do aresztu. Stracił wszystko

W najbliższą niedzielę, o godz. 19.30, Telewizja Polsat wyemituje kolejny odcinek programu „Państwo w państwie”, powstającego przy współpracy z „Pulsem Biznesu”.

Przedstawimy wyjątkowo nieudolnie prowadzone śledztwo, pełne błędów i niekompetencji prokuratury. Przejmująca historia 28-letniego przedsiębiorcy Pawła Guza dowodzi, że w Polsce każdy niewinny człowiek może trafić do więzienia. Wystarczy fałszywe pomówienie. Prawdziwe dowody przestępstwa nie są śledczym potrzebne, by złamać komuś życie.

Paragraf się znajdzie

W wakacje 2007 r. Paweł Guz wziął krótki urlop i przyjechał z Norwegii do rodzinnego Lubartowa (Lubelskie). Nie zdążył się jeszcze do końca rozpakować, gdy policja zakuła go w kajdanki i zamknęła w areszcie.

— Wpadli z samego rana. Wyciągnęli mnie z łóżka i zawieźli na komendę. Usłyszałem, że jestem mordercą. Zażądano, bym przyznał się do popełnienia zbrodni. Świat zawirował mi przed oczami. Modliłem się, żeby to był zły sen. Niestety, to działo się naprawdę — wspomina Paweł Guz.

Prokuratura Okręgowa w Lublinie postawiła mu zarzut współudziału w morderstwie. Lubelski Sąd Okręgowy przyklepał areszt. Paweł Guz przesiedział za kratami prawie półtora roku. Wyszedł, gdy prokuratura przyznała się do porażki.

— Przeżyłem traumę. Najgorsze było to, że straciłem dobrze rokujący biznes i wszystkie oszczędności. W Norwegii z powodzeniem prowadziłem firmę budowlano-montażową. Miałem dużo zleceń. W wyniku mojego aresztowania firma padła. Pod koniec 2007 r., gdy już siedziałem w więzieniu, zaczął się kryzys finansowy. Akcje na giełdach zaczęły spadać. Prokurator prowadzący sprawę nie pozwolił mi z aresztu zarządzać moimi aktywami. Straciłem wszystkie pieniądze, które zainwestowałem na warszawskiej giełdzie — opowiada Paweł Guz. Przyczyną jego kłopotów było pomówienie o dokonanie zbrodni.

W lipcu 2007 r. w lesie między Parczewem a Lubartowem policjanci znaleźli zwłoki młodego mężczyzny, który zginął od ciosów młotkiem w głowę. Szybko wpadli na trop mordercy. Jednak Krzysztof P., chcąc ratować własną skórę, winą obarczył dwie inne osoby. Jedną z nich był Paweł Guz. W toku śledztwa Krzysztof P. wielokrotnie zmieniał zeznania, gubił się i kluczył. Wodził śledczych za nos. Poza jego wynurzeniami prokuratura nie miała dowodów.

W toku śledztwa przesłuchano 150 świadków, sporządzono kilkadziesiąt opinii biegłych z zakresu medycyny sądowej, genetyki, analizy kryminalnej. Nie znaleziono żadnych dowodów winy Pawła Guza. Jednak dopiero po 17 miesiącach nieudolnego śledztwa prokuratura poddała się i umorzyła postępowanie przeciwko młodemu przedsiębiorcy.

W uzasadnieniu postanowienia o umorzeniu czytamy: „Udział Pawła Guza w zabójstwie w świetle zgromadzonych dowodów jest nieprawdopodobny”.

Dobrze, chociaż powoli

Prokuratura uważa, że ta sprawa to… jej sukces.

— Ustaliliśmy sprawcę tego przestępstwa. Został on oskarżony o zabójstwo i jego proces karny trwa. Wobec osób niewinnych sprawa została umorzona. Niewątpliwie długotrwały areszt wydaje się krzywdzący dla niewinnych, ale prokurator dochował wszelkiej staranności — mówi Beata Syk-Jankowska z Prokuratury Okręgowej w Lublinie. Artur Ozimek, sędzia Sądu Okręgowego w Lublinie, tłumaczy prawie 1,5-roczny areszt.

— Na początku postępowania, gdy wpłynął wniosek o areszt, dysponowaliśmy niewielkim materiałem dowodowym, w zasadzie tylko pomówieniem o dokonanie zabójstwa. Jednak były podstawy do zastosowania aresztu, ponieważ konieczna była ocena wiarygodności wszystkich zeznań. Można tylko ubolewać nad tym, że weryfikacja tych dowodów trwała tak długo. Takie błędy nie powinny się zdarzać — stwierdza Artur Ozimek, sędzia Sądu Okręgowego w Lublinie. Paweł Guz domaga się od państwa polskiego 5 mln zł odszkodowania.