Medycyna przestała bać się przedrostka „tele” i na rynku pojawia się coraz więcej projektów telemedycznych. Skusiły one również giełdowy Comarch, który prowadzi testy nad dwoma urządzeniami. PMA to przenośny aparat, który przez całą dobę jest w stanie mierzyć tętno, ciśnienie czy poziom cukru we krwi, HMA to domowe urządzenie z niewielkim monitorem, za którego pośrednictwem pacjent będzie w stanie porozmawiać z lekarzem czy pielęgniarką. Informacje z obu urządzeń będą przesyłane do specjalnego centrum, gdzie medyczni specjaliści będą je kontrolować całą dobę i w razie potrzeby umówią wizytę u lekarza, a w krytycznych sytuacjach wezwą karetkę.
— Rozpoczynamy testy nad urządzeniami zarówno w kraju, jak i za granicą — mówi Janusz Filipiak, prezes Comarchu.
W Polsce giełdowa spółka będzie współpracowała z czterema szpitalami uniwersyteckimi. W ten sposób specjaliści Comarchu dowiedzą się, jak urządzenia sprawdzają się w praktyce i jak powinny wyglądać procedury telemedyczne.
Co z finansowaniem? O fundusze na testy spółka i szpitale chcą poprosić Narodowe Centrum Badań i Rozwoju. W ramach programu StrategMed na profilaktykę i leczenie chorób cywilizacyjnych do wzięcia jest 800 mln zł. — Chcemy także wejść do Europy Zachodniej. W Niemczech np. prowadzimy rozmowy z kasami chorych, choć na tym etapie trudno powiedzieć, jak się one zakończą — zaznacza Janusz Filipiak. Oprócz finansowania publicznego Comarch liczy na klientów komercyjnych. Zdaniem Janusza Filipiaka, usługi telemedyczne mogłyby wpaść do koszyka z napisem „concierge”.
— Klasa średnia, która będzie odbiorcą tych usług, nie zawsze ma czas pójść do lekarza, a z powodu trybu pracy i dużego stresu ryzyko zachorowania na choroby serca jest wysokie — uważa Janusz Filipiak.
Cały artykuł dostępny we wtorkowym "Pulsie Biznesu" lub tutaj.