Niektóre samorządy wolą zapalić czerwone światło dla inwestorów budujących elektrownie wiatrowe
Dzięki elektrowniom wiatrowym samorządy są bogatsze nawet o kilka milionów złotych rocznie. Ale nie wszystkich kusi taka perspektywa.
Ponad 400 elektrowni wiatrowych w całej Polsce wytwarza dziś ekologiczną energię. Nie byłoby to możliwe, gdyby nie współpraca samorządów z inwestorami, którzy je budują. Nie wszędzie układa się ona jednak dobrze. Głośnym przykładem jest dolnośląska gmina Warta Bolesławiecka, gdzie nie doszło do budowy farmy wiatrowej, do której inwestor — GB Bolesławiec 202, spółka córka firmy Green Bear — przymierzał się od trzech lat.
Walka z wiatrakami
Na terenie gminy miało stanąć kilkanaście turbin o mocy 3 MW każda. Przeciwko inwestycji zaprotestowali jednak mieszkańcy. W ten projekt inwestor zainwestował już 1 mln EUR, a planował zainwestować 60-65 mln EUR.
— Ta inwestycja przyniosłaby gminie wiele korzyści. Co roku około 1 mln zł z podatku od nieruchomości i poprawę stanu infrastruktury drogowej, bo musimy zmodernizować lub wybudować nowe drogi. Najbardziej skorzystaliby na niej właściciele gruntów, na których planujemy postawić wiatraki. Mam tu na myśli czynsz za dzierżawę, infrastrukturę techniczną i opłaty za drogi prowadzące do turbin — wymienia Janusz Berger, menedżer ds. komunikacji z firmy Green Bear.
Mirosław Haniszewski, wójt Warty Bolesławickiej, tłumaczy, że musi słuchać głosu mieszkańców. Ma też zastrzeżenia do zachowania inwestora.
— Każdy inwestor jest dla nas cenny i zawsze pozytywnie patrzyłem na tę inwestycję. Ale nie widziałem zaangażowania ze strony firmy. To od mieszkańców dowiedziałem się, że we wsi Lubków postawiono maszt, mierzący siłę wiatru. W czerwcu ubiegłego roku spółka zapowiedziała, że chce postawić 24 wiatraki o mocy 3 MW, a początkowo mówiła o mniejszej liczbie i mniejszej mocy — wyjaśnia Mirosław Haniszewski.
Według wójta mieszkańcy jednoznacznie stwierdzili, że nie chcą tej inwestycji na terenie gminy.
— Myślę, że każdy właściciel nieruchomości ma prawo wypowiedzieć się, jeżeli ktoś chce wejść na jego teren i postawić wiatrak. A inwestor powinien to uszanować — mówi wójt Haniszewski.
Firma Green Bear po raz pierwszy zetknęła się z protestem wobec swojej inwestycji.
W 2007 r. odkupiła od poprzedniego właściciela 17 turbin w miejscowości Lisewo (województwo pomorskie). Obyło się bez awantury.
— Lokalny samorząd podszedł do tej inwestycji bardzo pozytywnie. Tak bardzo, że przedstawiciele gminy zgodzili się wziąć udział w spotkaniu z mieszkańcami Warty Bolesławieckiej i podzielić się swoimi doświadczeniami. Na tym spotkaniu nie zostaliśmy jednak dopuszczeni do głosu — mówi Janusz Berger.
Według spółki problemem jest niedostateczna wiedza mieszkańców gminy o elektrowniach wiatrowych.
— Szanujemy emocje grupy mieszkańców, którzy mają wątpliwości co do inwestycji, niemniej trudno się oprzeć wrażeniu, że nie mają dostępu do pełnych, prawdziwych informacji. Mamy nadzieję, że uda nam się doprowadzić do nowego otwarcia z władzami samorządowymi. Będziemy podejmować kolejne próby rozmowy z mieszkańcami i samorządem, żeby ta inwestycja doszła do skutku — zaznacza Janusz Berger.
Wymachiwanie szabelką
Na drugim końcu Polski w zachodniopomorskiej gminie Karlino wiatraki nikomu nie przeszkadzają, a lokalna władza cieszy się z dodatkowych dochodów. Od kiedy turbiny zaczęły pracę w 2008 r., do gminnej kasy rocznie wpływa około 4 mln zł z podatków od nieruchomości.
— W naszym regionie nie mamy problemów z protestami przeciwko budowaniu elektrowni wiatrowych. Wręcz przeciwnie — jest duże zainteresowanie inwestorów, a gminy są przyjaźnie nastawione wobec tego typu inwestycji — mówi Waldemar Miśko, burmistrz Karlina.
54 wiatraki zbudowała tam hiszpańska firma Iberdrola. Burmistrz zapewnia, że inwestycja przebiegła bez problemów.
— Nie było ich ani na etapie przygotowywania planów zagospodarowania przestrzennego, ani na etapie budowy czy rozruchu wiatraków — zaznacza burmistrz Miśko.
Entuzjastą elektrowni wiatrowych jest też Kazimierz Janik, wójt gminy Zgorzelec (dolnośląskie).
— Wiatraki od lat stawiane są w wielu krajach Europy. My nie odkrywamy przecież Ameryki, ale u nas te inwestycje napotykają na protesty. To takie typowo polskie wywijanie szabelką. A przecież musimy inwestować w energię odnawialną. W dodatku na tym zarabiamy, bo farma wiatrowa daje potężne pieniądze i gminie, i mieszkańcom — podkreśla Kazimierz Janik.
Zgorzelec, podobnie jak Karlino, należy do Stowarzyszenia Gmin Przyjaznych Energii Odnawialnej. Budują się tam już dwie farmy wiatrowe, a wójt zapowiada, że będą kolejne. W tym roku zacznie działać 37 wiatraków, docelowo ma być ich 100. Inwestorzy już się znaleźli.
— Ci, którzy nie chcą u siebie farm, dbają bardziej o politykę niż gospodarkę. Najwyraźniej ważniejsze jest dla nich to, żeby rządzić — uważa Kazimierz Janik.
Gdy zgorzeleckie wiatraki zaczną się kręcić, do budżetu gminy z podatku od nieruchomości rocznie będzie wpływać ponad 3 mln zł.
— Dla gmin, które mają 15--20 mln zł dochodu, dodatkowe 3 mln zł to bardzo wiele — przyznaje Kazimierz Janik.