
Jak to się stało, że w 2017 r. reaktywowały Majolikę Nieborów? Potomkinie księcia Michała Piotra Radziwiłła zgodnie twierdzą, że to był przypadek.
– Znalazłyśmy się w odpowiednim czasie i miejscu. Pewnego razu, podczas wizyty w Nieborowie, dowiedziałyśmy się, że jest możliwość wydzierżawienia pracowni od Muzeum Narodowego. I tak narodził się pomysł jej przejęcia. Znałyśmy ceramików, z którymi chciałyśmy pracować, i postanowiłyśmy zaprosić ich do współpracy – wspomina Nunu Radziwiłł.
Historia Majoliki Nieborów sięga 1881 r. Michał Piotr Radziwiłł, przodek Nunu i jej siostry Teresy Tarnowskiej, odziedziczył podupadający browar, w którym wzorem swoich nieświeskich antenatów otworzył farfurnię, czyli Fabrykę Fajansów Artystycznych i Kafli Piecowych. Pokierował nią sprowadzony z Nevers doświadczony ceramik Stanisław Thiele, a Michał Piotr Radziwiłł sam nadzorował przedsięwzięcie, a nawet projektował i malował niektóre modele. To był złoty czas dla manufaktury.

W 1884 r. w czerwcu otwarto wielką wystawę wyrobów nieborowskich w warszawskim Hotelu Europejskim, potem skład główny przy ul. Berga (dzisiejsza Traugutta) w Warszawie i przedstawicielstwa w Kijowie i Sankt Petersburgu. Majolika z Nieborowa wzbudzała też liczne kontrowersje, na łamach prasy kłócono się, czy jej wyroby reprezentują odpowiedni styl – pisali o nich nawet Bolesław Prus i Maria Konopnicka.
Rodzinnej manufaktury na szczęście nie pochłonęła historyczna zawierucha. Janusz Radziwiłł, pradziadek Teresy i Nunu, w 1945 r. przekazał nieborowski majątek warszawskiemu Muzeum Narodowemu. Dzięki temu uchronił go przed losem, jaki spotkał wiele podobnych polskich zabytków plądrowanych w latach 40. i 50.
Romans ze współczesnością

Dziś siostry nawiązują do tradycji – wyroby z Nieborowa są sygnowane inicjałami księcia MPR z mitrą książęcą est. 1881 – ale jednocześnie się z niej wyłamują, romansując ze współczesnością. Choćby majoliki – czyli naczynia wytwarzane z glinki fajansowej i zdobione farbami majolikowymi – były mniej funkcjonalne, czasem przeciekały i służyły tylko jako ozdoby. Dziś ten materiał został zastąpiony porcelaną.
– Zazwyczaj robimy XIX-wieczne wzory, jeszcze z czasów Michała Piotra Radziwiłła, założyciela naszej manufaktury. Zdobimy je tylko bardziej nowocześnie. Chcemy, żeby stare projekty nie zaginęły, ale też by nie trąciły myszką. Ciągle korci nas, by zrobić coś mniej lub bardziej szalonego – mówi Teresa Tarnowska.

Wśród tych eksperymentów są naczynia, bibeloty, kafle. Znajdziemy na nich m.in. scenki rodzajowe z nieborowskich delftów, czyli kafli, którymi wyłożona jest sień pałacu w Nieborowie, albo roślinne motywy ze starych tablic botanicznych. Jedną z pierwszych prac było 60 talerzy zdobiących dziś ściany sali restauracyjnej Hotelu Europejskiego. Wyroby manufaktury można też dostać w małych butikach. Produkowanych jest około 20 wzorów i więcej raczej nie będzie, bo twórcom zależy na zachowaniu kameralności przedsięwzięcia.
Wszystko ma swój czas

Jedną z zasad obowiązujących w manufakturze jest ta, że do wytworzenia przedmiotów wysokiej jakości potrzeba czasu. Nie wszystkim łatwo to zrozumieć. Tymczasem produkcja, w której liczy się każda czynność od wypalania po złocenie, po prostu trwa – przeciętnie kilka tygodni. I niczego nie da się przyspieszyć. A każda niedoskonałość, nierówny brzeg naczynia czy jego odcień jest wartością.
– Każdy wyrób, który tworzymy, przechodzi przez wiele etapów produkcyjnych. Wypalamy każdą rzecz trzy, a czasami nawet i cztery razy – podkreśla Nunu Radziwiłł.
Jej siostra dodaje, że przedmiot wyjęty z formy musi najpierw wyschnąć. Trwa to kilka dni.
– Po wyschnięciu jest szlifowany, by nadać mu ostateczny kształt. Kiedy to nastąpi, po raz pierwszy wsadzamy go do pieca. Po pierwszym wypale wyciągamy biskwit. Następnie przychodzi czas na szkliwienie, czyli nanoszenie na wyrób ceramiczny warstwy masy szklanej. W końcu malowanie specjalnymi farbami bądź złotem – wyjaśnia Teresa Tarnowska.

Na każdym etapie coś może się wydarzyć. Naczynia mogą się w piecu wykrzywić, pęknąć, coś może się do nich przykleić, dwa naczynia mogą się skleić, a nawet stopić.
– Kiedyś włożyliśmy miskę do pieca – była na zamówienie – otwieramy piec następnego dnia, a po misce jest tylko puste miejsce. Pytamy się nawzajem, czy na pewno ta miska była w piecu? Okazało się, że się stopiła, a cała masa spłynęła do kubka, który był poniżej. Innym razem wyciągamy miskę, a spód został w piecu, pękła przy ostatnim wypale. Nie trzeba dodawać, że też była na terminowe zamówienie – śmieje się Nunu Radziwiłł.

Siostry oswoiły to, że wiele wyrobów idzie na straty – liczą, że nawet i połowa. Choć jest im przykro, rozumieją, że to część produkcji.
– Sam proces jest wspaniały. Cieszy nas po prostu, że widzimy, jak z wiadra masy lejnej powstają kubki, misy, wazony – mówi Teresa Tarnowska.
Praca jak medytacja

Proces twórczy nie jest dla nich do końca pracą, lecz działaniem w pełnym skupieniu, które w zasadzie przypomina medytację – bywa, że znajomi wpadają do pracowni tylko po to, by ukoić skołatane nerwy, ale z drugiej strony kiedy już pracują, poświęcają się temu w pełni i są gotowe na wszelkie wyrzeczenia, choćby pracę w hałasie, jaki generuje potężna wiertarka z końcówką do mieszania ceramicznej masy.
Przyznają otwarcie, że wiedzę o ceramice zdobywały od podstaw, stopniowo. Kiedy trafiły do manufaktury, niewiele o niej wiedziały. Wszystkiego nauczył je Michał Grzegorczyk, który tworzy trzon zespołu. Siostry poznały go przez wspólną krewną.
To on jest odpowiedzialny za wszystkie sprawy związane z technologią – ręczne malowanie, szkliwienie, wypały etc. Magdalena Socha szkliwi, wycina kafle i pakuje paczki. Teresa Tarnowska zajmuje się przede wszystkim odlewaniem wyrobów i trzyma pieczę nad bieżącymi rozliczeniami z klientami i dostawcami. Nunu Radziwiłł szlifuje przedmioty wyciągnięte z form i zajmuje się marketingiem. Tania Karalenak i Marta Sokalska podobnie jak Nunu – szlifują. W zespole jest jeszcze Olga Szymańska, która odpowiada za zdobienie majoliki. Poza za tym w zasadzie zespół działa kolektywnie. Wspólnie nawet dojeżdżają do pracy z Warszawy. I bywa, że już siedząc w aucie, toczą rozmowy o kolejnych naczyniach.

– A co robię po godzinach? Każdą wolną chwilę spędzam z rodziną – mam pięcioro dzieci i dwie wnuczki. Bardzo też lubię podróżować, szczególnie do Afryki. Podróże są dla mnie niewyczerpanym źródłem inspiracji w mojej pracy w manufakturze – przyznaje Nunu Radziwiłł.
Teresa Tarnowska poza pracą w rodzinnej firmie jest wolontariuszką w fundacji założonej przez kolejną siostrę z rodziny Radziwiłłów, Izabellę Dembińską.
– Fundacja zajmuje się osobami z zaawansowaną chorobą onkologiczną i ich rodzinami. A poza tym uwielbiam gotować – mówi Teresa Tarnowska.
Za największy sukces po reaktywacji Majoliki Nieborów uważają to, że… udało się im wskrzesić firmę.
– Robimy to, co lubimy, i sprawy idą w dobrym kierunku. Mamy coraz więcej zamówień, zgłaszają się do nas znane firmy, ludzie już świetnie rozpoznają naszą markę. Mieliśmy zamówienia z zagranicy. To chyba dla nas największy sukces. Chciałybyśmy pójść w świat. Żeby nasze wyroby były sprzedawane nie tylko w Polsce – kończy Nunu Radziwiłł.