Kiedy Gruzin spotyka się z przyjaciółmi, rozpoczyna się supra. Po naszemu — uczta. Jedne po drugich wjeżdżają na stół lokalne przysmaki. W Polsce o nie trudno… No, może poza restauracją Gaumarjos w Piasecznie.
GDZIE?
Restauracja Gaumarjos
ul. Sierakowskiego 29
Piaseczno pod Warszawą
tel. 022-750 12 30
Na dzień dobry zjawiły się na stole chaczapuri. Miękkie, cieniutkie, świeżo usmażone chlebo-naleśniki nadziewane delikatnie solonym serem. Dyskretnie z gruzińska przyprawione, w subtelnej pomidorowej apaszce.
W kieliszki polano oczywiście krajana: Tsinandali, 2005, Kindzmarauli Marani (kieliszek 10 zł). Przy stole zapadła cisza. Do win gruzińskich zawsze podchodzimy z należnym szacunkiem. W końcu wino tam się narodziło… Sześć tysięcy lat przed naszą erą. No, może z małym ogonkiem.
Spróbowaliśmy wybrańców — stworzyli świetny duecik. Miły początek wieczoru.
Najpierw nadeszła smażona cukinia , potem haridżany (dla purystów językowych — bakłażany) w ziołowo-orzechowych oparach. Z panoszącą się kolendrą . Spróbowaliśmy z Tsinandali. Coś nieprzyjemnie zaiskrzyło. Ale z dyżurującym zmiennikiem, Rkatsiteli-Mtsvane , 2005, Kindzmarauli
Marani (10 zł) to już inna bajka! Za to przy zupie — niesamowitej kombinacji wołowiny z orzechowym sosem — musieliśmy odstawić wino na ławkę karną. W trakcie wieczorku zapoznawczego zupy z czerwonym doszło do rękoczynów — rozeźliły się zwłaszcza taniny. Ale nie zepsuło to uroczej atmosfery rozwijającej się miło supry.
Pojawiła się tolma — pikantne "gołąbki" zawijane w liś-
cie winogron. W kieliszki z tupetem wdarło się triumfujące wcześniej białe Rkatsiteli-Mtsvane , ale dolmie wyraźnie nie przypadło do gustu. Za to rześkie i chłodne Tsinandali łagodziło
przyczajone ostrości. Bez specjalnych zapowiedzi pojawił się lulakebab . Jagnięcy mielony z wiernie asystującym mu ryżem . Przybył prowokacyjnie przebity patyczkiem i, o dziwo, z własnym winem. Czerwonym Kondoli , 2005, Marani (14 zł kiel.). Przyjemna smakowo parka.
Słynne pierogi chinkali trzeba zamawiać parę godzin przed przybyciem do restauracji. Zamówiliśmy i przybyliśmy. Speszeni, nie wiedzieliśmy jak się nimi delektować. Nieocenionym przewodnikiem okazał się David Gamtsemlidze — właściciel restauracji (prywatnie wielki znawca win). By nie komplikować prezentacji trudnymi gruzińskimi słowami, zaproponował nazywać pierogi "cycuszkami" . Kazał także zapomnieć o sztućcach, tylko chwytać je za "sutek" i szybko obracać do góry nogami. Potem przyprószyć świeżym pieprzem i delikatnie (ze skupieniem!) nadgryźć. Miał rację, by uważać. Z pieroga trysnął gorący rosół. W ślad za nim wpłynął do ust aromatyczny jagnięcy farsz. Ale spoko, czuwający w kieliszku biały Kondoli, 2005, Marani (14 zł) wspaniale zapanował nad tym podniebiennym szaleństwem. Długo nie mogliśmy ochłonąć ze zjawiskowych doznań smakowych.
Podano pięciowarstwowe ciastka przekładane miodem, orzechami i czekoladą. Tak pyszne, że zapomnieliśmy dobrać im kompana w kieliszku. Gdy się zorientowaliśmy, że jednak trzeba — było już po wszystkim. Talerze świeciły pustką, dokładnie wylizane. W ramach rekompensaty gospodarz
zaproponował ulubione wino Stalina — Akhasheni , 2005, Marani (14 zł), które ukochany przywódca niegdyś regularnie popijał. Swoją delikatną wytrawnością ulubieniec Soso mile przemył nasze kubki smakowe z nadmiaru słodyczy. Stalinowi nie musiał, on na nadmiar słodyczy nigdy nie narzekał.
David i Liana Gamtsemlidze nazwali swoją restaurację (i sklep z winami) Gaumarjos, co znaczy: Życzę ci zwycięstwa.
Kindzmarauli Marani
— jedno ze specyficznych win gruzińskich. A specyficznych dlatego, że wino tam właśnie się narodziło. Jakieś 6 tys. lat przed naszą erą...
Artykuł dostępny dla subskrybentów i zarejestrowanych użytkowników
REJESTRACJA
SUBSKRYBUJ PB
Zyskaj wiedzę, oszczędź czas
Informacja jest na wagę złota. Piszemy tylko o biznesie
Poznaj „PB”
79 zł7,90 zł/ miesiąc
przez pierwsze 3 miesiące
Chcesz nas lepiej poznać?Wypróbuj dostęp do pb.pl przez trzy miesiące w promocyjnej cenie!
Kiedy Gruzin spotyka się z przyjaciółmi, rozpoczyna się supra. Po naszemu — uczta. Jedne po drugich wjeżdżają na stół lokalne przysmaki. W Polsce o nie trudno… No, może poza restauracją Gaumarjos w Piasecznie.
GDZIE?
Restauracja Gaumarjos
ul. Sierakowskiego 29
Piaseczno pod Warszawą
tel. 022-750 12 30
Na dzień dobry zjawiły się na stole chaczapuri. Miękkie, cieniutkie, świeżo usmażone chlebo-naleśniki nadziewane delikatnie solonym serem. Dyskretnie z gruzińska przyprawione, w subtelnej pomidorowej apaszce.
W kieliszki polano oczywiście krajana: Tsinandali, 2005, Kindzmarauli Marani (kieliszek 10 zł). Przy stole zapadła cisza. Do win gruzińskich zawsze podchodzimy z należnym szacunkiem. W końcu wino tam się narodziło… Sześć tysięcy lat przed naszą erą. No, może z małym ogonkiem.
Spróbowaliśmy wybrańców — stworzyli świetny duecik. Miły początek wieczoru.
Najpierw nadeszła smażona cukinia, potem haridżany (dla purystów językowych — bakłażany) w ziołowo-orzechowych oparach. Z panoszącą się kolendrą. Spróbowaliśmy z Tsinandali. Coś nieprzyjemnie zaiskrzyło. Ale z dyżurującym zmiennikiem, Rkatsiteli-Mtsvane, 2005, Kindzmarauli
Marani (10 zł) to już inna bajka! Za to przy zupie — niesamowitej kombinacji wołowinyzorzechowym sosem — musieliśmy odstawić wino na ławkę karną. W trakcie wieczorku zapoznawczego zupy z czerwonym doszło do rękoczynów — rozeźliły się zwłaszcza taniny. Ale nie zepsuło to uroczej atmosfery rozwijającej się miło supry.
Pojawiła się tolma— pikantne "gołąbki" zawijane w liś-
cie winogron. W kieliszki z tupetem wdarło się triumfujące wcześniej białe Rkatsiteli-Mtsvane, ale dolmie wyraźnie nie przypadło do gustu. Za to rześkie i chłodne Tsinandali łagodziło
przyczajone ostrości. Bez specjalnych zapowiedzi pojawił się lulakebab. Jagnięcy mielony z wiernie asystującym mu ryżem. Przybył prowokacyjnie przebity patyczkiem i, o dziwo, z własnym winem. Czerwonym Kondoli, 2005, Marani (14 zł kiel.). Przyjemna smakowo parka.
Słynne pierogi chinkali trzeba zamawiać parę godzin przed przybyciem do restauracji. Zamówiliśmy i przybyliśmy. Speszeni, nie wiedzieliśmy jak się nimi delektować. Nieocenionym przewodnikiem okazał się David Gamtsemlidze — właściciel restauracji (prywatnie wielki znawca win). By nie komplikować prezentacji trudnymi gruzińskimi słowami, zaproponował nazywać pierogi "cycuszkami". Kazał także zapomnieć o sztućcach, tylko chwytać je za "sutek" i szybko obracać do góry nogami. Potem przyprószyć świeżym pieprzem i delikatnie (ze skupieniem!) nadgryźć. Miał rację, by uważać. Z pieroga trysnął gorący rosół. W ślad za nim wpłynął do ust aromatyczny jagnięcy farsz. Ale spoko, czuwający w kieliszku biały Kondoli, 2005, Marani (14 zł) wspaniale zapanował nad tym podniebiennym szaleństwem. Długo nie mogliśmy ochłonąć ze zjawiskowych doznań smakowych.
Podano pięciowarstwowe ciastka przekładane miodem, orzechami i czekoladą. Tak pyszne, że zapomnieliśmy dobrać im kompana w kieliszku. Gdy się zorientowaliśmy, że jednak trzeba — było już po wszystkim. Talerze świeciły pustką, dokładnie wylizane. W ramach rekompensaty gospodarz
zaproponował ulubione wino Stalina — Akhasheni, 2005, Marani (14 zł), które ukochany przywódca niegdyś regularnie popijał. Swoją delikatną wytrawnością ulubieniec Soso mile przemył nasze kubki smakowe z nadmiaru słodyczy. Stalinowi nie musiał, on na nadmiar słodyczy nigdy nie narzekał.
David i Liana Gamtsemlidze nazwali swoją restaurację (i sklep z winami) Gaumarjos, co znaczy: Życzę ci zwycięstwa.
Kindzmarauli Marani
— jedno ze specyficznych win gruzińskich. A specyficznych dlatego, że wino tam właśnie się narodziło. Jakieś 6 tys. lat przed naszą erą...
Pierogi chinkali
None
None
GDZIE?
Restauracja Gaumarjos
ul. Sierakowskiego 29
Piaseczno pod Warszawą
tel. 022-750 12 30
Na dzień dobry zjawiły się na stole chaczapuri. Miękkie, cieniutkie, świeżo usmażone chlebo-naleśniki nadziewane delikatnie solonym serem. Dyskretnie z gruzińska przyprawione, w subtelnej pomidorowej apaszce.
W kieliszki polano oczywiście krajana: Tsinandali, 2005, Kindzmarauli Marani (kieliszek 10 zł). Przy stole zapadła cisza. Do win gruzińskich zawsze podchodzimy z należnym szacunkiem. W końcu wino tam się narodziło… Sześć tysięcy lat przed naszą erą. No, może z małym ogonkiem.
Spróbowaliśmy wybrańców — stworzyli świetny duecik. Miły początek wieczoru.
Najpierw nadeszła smażona cukinia, potem haridżany (dla purystów językowych — bakłażany) w ziołowo-orzechowych oparach. Z panoszącą się kolendrą. Spróbowaliśmy z Tsinandali. Coś nieprzyjemnie zaiskrzyło. Ale z dyżurującym zmiennikiem, Rkatsiteli-Mtsvane, 2005, Kindzmarauli
Marani (10 zł) to już inna bajka! Za to przy zupie — niesamowitej kombinacji wołowinyzorzechowym sosem — musieliśmy odstawić wino na ławkę karną. W trakcie wieczorku zapoznawczego zupy z czerwonym doszło do rękoczynów — rozeźliły się zwłaszcza taniny. Ale nie zepsuło to uroczej atmosfery rozwijającej się miło supry.
Pojawiła się tolma— pikantne "gołąbki" zawijane w liś-
cie winogron. W kieliszki z tupetem wdarło się triumfujące wcześniej białe Rkatsiteli-Mtsvane, ale dolmie wyraźnie nie przypadło do gustu. Za to rześkie i chłodne Tsinandali łagodziło
przyczajone ostrości. Bez specjalnych zapowiedzi pojawił się lulakebab. Jagnięcy mielony z wiernie asystującym mu ryżem. Przybył prowokacyjnie przebity patyczkiem i, o dziwo, z własnym winem. Czerwonym Kondoli, 2005, Marani (14 zł kiel.). Przyjemna smakowo parka.
Słynne pierogi chinkali trzeba zamawiać parę godzin przed przybyciem do restauracji. Zamówiliśmy i przybyliśmy. Speszeni, nie wiedzieliśmy jak się nimi delektować. Nieocenionym przewodnikiem okazał się David Gamtsemlidze — właściciel restauracji (prywatnie wielki znawca win). By nie komplikować prezentacji trudnymi gruzińskimi słowami, zaproponował nazywać pierogi "cycuszkami". Kazał także zapomnieć o sztućcach, tylko chwytać je za "sutek" i szybko obracać do góry nogami. Potem przyprószyć świeżym pieprzem i delikatnie (ze skupieniem!) nadgryźć. Miał rację, by uważać. Z pieroga trysnął gorący rosół. W ślad za nim wpłynął do ust aromatyczny jagnięcy farsz. Ale spoko, czuwający w kieliszku biały Kondoli, 2005, Marani (14 zł) wspaniale zapanował nad tym podniebiennym szaleństwem. Długo nie mogliśmy ochłonąć ze zjawiskowych doznań smakowych.
Podano pięciowarstwowe ciastka przekładane miodem, orzechami i czekoladą. Tak pyszne, że zapomnieliśmy dobrać im kompana w kieliszku. Gdy się zorientowaliśmy, że jednak trzeba — było już po wszystkim. Talerze świeciły pustką, dokładnie wylizane. W ramach rekompensaty gospodarz
zaproponował ulubione wino Stalina — Akhasheni, 2005, Marani (14 zł), które ukochany przywódca niegdyś regularnie popijał. Swoją delikatną wytrawnością ulubieniec Soso mile przemył nasze kubki smakowe z nadmiaru słodyczy. Stalinowi nie musiał, on na nadmiar słodyczy nigdy nie narzekał.
David i Liana Gamtsemlidze nazwali swoją restaurację (i sklep z winami) Gaumarjos, co znaczy: Życzę ci zwycięstwa.
Kindzmarauli Marani
— jedno ze specyficznych win gruzińskich. A specyficznych dlatego, że wino tam właśnie się narodziło. Jakieś 6 tys. lat przed naszą erą...
GDZIE?
Restauracja Gaumarjos
ul. Sierakowskiego 29
Piaseczno pod Warszawą
tel. 022-750 12 30
Na dzień dobry zjawiły się na stole chaczapuri. Miękkie, cieniutkie, świeżo usmażone chlebo-naleśniki nadziewane delikatnie solonym serem. Dyskretnie z gruzińska przyprawione, w subtelnej pomidorowej apaszce.
W kieliszki polano oczywiście krajana: Tsinandali, 2005, Kindzmarauli Marani (kieliszek 10 zł). Przy stole zapadła cisza. Do win gruzińskich zawsze podchodzimy z należnym szacunkiem. W końcu wino tam się narodziło… Sześć tysięcy lat przed naszą erą. No, może z małym ogonkiem.
Spróbowaliśmy wybrańców — stworzyli świetny duecik. Miły początek wieczoru.
Najpierw nadeszła smażona cukinia, potem haridżany (dla purystów językowych — bakłażany) w ziołowo-orzechowych oparach. Z panoszącą się kolendrą. Spróbowaliśmy z Tsinandali. Coś nieprzyjemnie zaiskrzyło. Ale z dyżurującym zmiennikiem, Rkatsiteli-Mtsvane, 2005, Kindzmarauli
Marani (10 zł) to już inna bajka! Za to przy zupie — niesamowitej kombinacji wołowinyzorzechowym sosem — musieliśmy odstawić wino na ławkę karną. W trakcie wieczorku zapoznawczego zupy z czerwonym doszło do rękoczynów — rozeźliły się zwłaszcza taniny. Ale nie zepsuło to uroczej atmosfery rozwijającej się miło supry.
Pojawiła się tolma— pikantne "gołąbki" zawijane w liś-
cie winogron. W kieliszki z tupetem wdarło się triumfujące wcześniej białe Rkatsiteli-Mtsvane, ale dolmie wyraźnie nie przypadło do gustu. Za to rześkie i chłodne Tsinandali łagodziło
przyczajone ostrości. Bez specjalnych zapowiedzi pojawił się lulakebab. Jagnięcy mielony z wiernie asystującym mu ryżem. Przybył prowokacyjnie przebity patyczkiem i, o dziwo, z własnym winem. Czerwonym Kondoli, 2005, Marani (14 zł kiel.). Przyjemna smakowo parka.
Słynne pierogi chinkali trzeba zamawiać parę godzin przed przybyciem do restauracji. Zamówiliśmy i przybyliśmy. Speszeni, nie wiedzieliśmy jak się nimi delektować. Nieocenionym przewodnikiem okazał się David Gamtsemlidze — właściciel restauracji (prywatnie wielki znawca win). By nie komplikować prezentacji trudnymi gruzińskimi słowami, zaproponował nazywać pierogi "cycuszkami". Kazał także zapomnieć o sztućcach, tylko chwytać je za "sutek" i szybko obracać do góry nogami. Potem przyprószyć świeżym pieprzem i delikatnie (ze skupieniem!) nadgryźć. Miał rację, by uważać. Z pieroga trysnął gorący rosół. W ślad za nim wpłynął do ust aromatyczny jagnięcy farsz. Ale spoko, czuwający w kieliszku biały Kondoli, 2005, Marani (14 zł) wspaniale zapanował nad tym podniebiennym szaleństwem. Długo nie mogliśmy ochłonąć ze zjawiskowych doznań smakowych.
Podano pięciowarstwowe ciastka przekładane miodem, orzechami i czekoladą. Tak pyszne, że zapomnieliśmy dobrać im kompana w kieliszku. Gdy się zorientowaliśmy, że jednak trzeba — było już po wszystkim. Talerze świeciły pustką, dokładnie wylizane. W ramach rekompensaty gospodarz
zaproponował ulubione wino Stalina — Akhasheni, 2005, Marani (14 zł), które ukochany przywódca niegdyś regularnie popijał. Swoją delikatną wytrawnością ulubieniec Soso mile przemył nasze kubki smakowe z nadmiaru słodyczy. Stalinowi nie musiał, on na nadmiar słodyczy nigdy nie narzekał.
David i Liana Gamtsemlidze nazwali swoją restaurację (i sklep z winami) Gaumarjos, co znaczy: Życzę ci zwycięstwa.
Kindzmarauli Marani
— jedno ze specyficznych win gruzińskich. A specyficznych dlatego, że wino tam właśnie się narodziło. Jakieś 6 tys. lat przed naszą erą...
GDZIE?
Restauracja Gaumarjos
ul. Sierakowskiego 29
Piaseczno pod Warszawą
tel. 022-750 12 30
Na dzień dobry zjawiły się na stole chaczapuri. Miękkie, cieniutkie, świeżo usmażone chlebo-naleśniki nadziewane delikatnie solonym serem. Dyskretnie z gruzińska przyprawione, w subtelnej pomidorowej apaszce.
W kieliszki polano oczywiście krajana: Tsinandali, 2005, Kindzmarauli Marani (kieliszek 10 zł). Przy stole zapadła cisza. Do win gruzińskich zawsze podchodzimy z należnym szacunkiem. W końcu wino tam się narodziło… Sześć tysięcy lat przed naszą erą. No, może z małym ogonkiem.
Spróbowaliśmy wybrańców — stworzyli świetny duecik. Miły początek wieczoru.
Najpierw nadeszła smażona cukinia, potem haridżany (dla purystów językowych — bakłażany) w ziołowo-orzechowych oparach. Z panoszącą się kolendrą. Spróbowaliśmy z Tsinandali. Coś nieprzyjemnie zaiskrzyło. Ale z dyżurującym zmiennikiem, Rkatsiteli-Mtsvane, 2005, Kindzmarauli
Marani (10 zł) to już inna bajka! Za to przy zupie — niesamowitej kombinacji wołowinyzorzechowym sosem — musieliśmy odstawić wino na ławkę karną. W trakcie wieczorku zapoznawczego zupy z czerwonym doszło do rękoczynów — rozeźliły się zwłaszcza taniny. Ale nie zepsuło to uroczej atmosfery rozwijającej się miło supry.
Pojawiła się tolma— pikantne "gołąbki" zawijane w liś-
cie winogron. W kieliszki z tupetem wdarło się triumfujące wcześniej białe Rkatsiteli-Mtsvane, ale dolmie wyraźnie nie przypadło do gustu. Za to rześkie i chłodne Tsinandali łagodziło
przyczajone ostrości. Bez specjalnych zapowiedzi pojawił się lulakebab. Jagnięcy mielony z wiernie asystującym mu ryżem. Przybył prowokacyjnie przebity patyczkiem i, o dziwo, z własnym winem. Czerwonym Kondoli, 2005, Marani (14 zł kiel.). Przyjemna smakowo parka.
Słynne pierogi chinkali trzeba zamawiać parę godzin przed przybyciem do restauracji. Zamówiliśmy i przybyliśmy. Speszeni, nie wiedzieliśmy jak się nimi delektować. Nieocenionym przewodnikiem okazał się David Gamtsemlidze — właściciel restauracji (prywatnie wielki znawca win). By nie komplikować prezentacji trudnymi gruzińskimi słowami, zaproponował nazywać pierogi "cycuszkami". Kazał także zapomnieć o sztućcach, tylko chwytać je za "sutek" i szybko obracać do góry nogami. Potem przyprószyć świeżym pieprzem i delikatnie (ze skupieniem!) nadgryźć. Miał rację, by uważać. Z pieroga trysnął gorący rosół. W ślad za nim wpłynął do ust aromatyczny jagnięcy farsz. Ale spoko, czuwający w kieliszku biały Kondoli, 2005, Marani (14 zł) wspaniale zapanował nad tym podniebiennym szaleństwem. Długo nie mogliśmy ochłonąć ze zjawiskowych doznań smakowych.
Podano pięciowarstwowe ciastka przekładane miodem, orzechami i czekoladą. Tak pyszne, że zapomnieliśmy dobrać im kompana w kieliszku. Gdy się zorientowaliśmy, że jednak trzeba — było już po wszystkim. Talerze świeciły pustką, dokładnie wylizane. W ramach rekompensaty gospodarz
zaproponował ulubione wino Stalina — Akhasheni, 2005, Marani (14 zł), które ukochany przywódca niegdyś regularnie popijał. Swoją delikatną wytrawnością ulubieniec Soso mile przemył nasze kubki smakowe z nadmiaru słodyczy. Stalinowi nie musiał, on na nadmiar słodyczy nigdy nie narzekał.
David i Liana Gamtsemlidze nazwali swoją restaurację (i sklep z winami) Gaumarjos, co znaczy: Życzę ci zwycięstwa.
Kindzmarauli Marani
— jedno ze specyficznych win gruzińskich. A specyficznych dlatego, że wino tam właśnie się narodziło. Jakieś 6 tys. lat przed naszą erą...
GDZIE?
Restauracja Gaumarjos
ul. Sierakowskiego 29
Piaseczno pod Warszawą
tel. 022-750 12 30
Na dzień dobry zjawiły się na stole chaczapuri. Miękkie, cieniutkie, świeżo usmażone chlebo-naleśniki nadziewane delikatnie solonym serem. Dyskretnie z gruzińska przyprawione, w subtelnej pomidorowej apaszce.
W kieliszki polano oczywiście krajana: Tsinandali, 2005, Kindzmarauli Marani (kieliszek 10 zł). Przy stole zapadła cisza. Do win gruzińskich zawsze podchodzimy z należnym szacunkiem. W końcu wino tam się narodziło… Sześć tysięcy lat przed naszą erą. No, może z małym ogonkiem.
Spróbowaliśmy wybrańców — stworzyli świetny duecik. Miły początek wieczoru.
Najpierw nadeszła smażona cukinia, potem haridżany (dla purystów językowych — bakłażany) w ziołowo-orzechowych oparach. Z panoszącą się kolendrą. Spróbowaliśmy z Tsinandali. Coś nieprzyjemnie zaiskrzyło. Ale z dyżurującym zmiennikiem, Rkatsiteli-Mtsvane, 2005, Kindzmarauli
Marani (10 zł) to już inna bajka! Za to przy zupie — niesamowitej kombinacji wołowinyzorzechowym sosem — musieliśmy odstawić wino na ławkę karną. W trakcie wieczorku zapoznawczego zupy z czerwonym doszło do rękoczynów — rozeźliły się zwłaszcza taniny. Ale nie zepsuło to uroczej atmosfery rozwijającej się miło supry.
Pojawiła się tolma— pikantne "gołąbki" zawijane w liś-
cie winogron. W kieliszki z tupetem wdarło się triumfujące wcześniej białe Rkatsiteli-Mtsvane, ale dolmie wyraźnie nie przypadło do gustu. Za to rześkie i chłodne Tsinandali łagodziło
przyczajone ostrości. Bez specjalnych zapowiedzi pojawił się lulakebab. Jagnięcy mielony z wiernie asystującym mu ryżem. Przybył prowokacyjnie przebity patyczkiem i, o dziwo, z własnym winem. Czerwonym Kondoli, 2005, Marani (14 zł kiel.). Przyjemna smakowo parka.
Słynne pierogi chinkali trzeba zamawiać parę godzin przed przybyciem do restauracji. Zamówiliśmy i przybyliśmy. Speszeni, nie wiedzieliśmy jak się nimi delektować. Nieocenionym przewodnikiem okazał się David Gamtsemlidze — właściciel restauracji (prywatnie wielki znawca win). By nie komplikować prezentacji trudnymi gruzińskimi słowami, zaproponował nazywać pierogi "cycuszkami". Kazał także zapomnieć o sztućcach, tylko chwytać je za "sutek" i szybko obracać do góry nogami. Potem przyprószyć świeżym pieprzem i delikatnie (ze skupieniem!) nadgryźć. Miał rację, by uważać. Z pieroga trysnął gorący rosół. W ślad za nim wpłynął do ust aromatyczny jagnięcy farsz. Ale spoko, czuwający w kieliszku biały Kondoli, 2005, Marani (14 zł) wspaniale zapanował nad tym podniebiennym szaleństwem. Długo nie mogliśmy ochłonąć ze zjawiskowych doznań smakowych.
Podano pięciowarstwowe ciastka przekładane miodem, orzechami i czekoladą. Tak pyszne, że zapomnieliśmy dobrać im kompana w kieliszku. Gdy się zorientowaliśmy, że jednak trzeba — było już po wszystkim. Talerze świeciły pustką, dokładnie wylizane. W ramach rekompensaty gospodarz
zaproponował ulubione wino Stalina — Akhasheni, 2005, Marani (14 zł), które ukochany przywódca niegdyś regularnie popijał. Swoją delikatną wytrawnością ulubieniec Soso mile przemył nasze kubki smakowe z nadmiaru słodyczy. Stalinowi nie musiał, on na nadmiar słodyczy nigdy nie narzekał.
David i Liana Gamtsemlidze nazwali swoją restaurację (i sklep z winami) Gaumarjos, co znaczy: Życzę ci zwycięstwa.
Kindzmarauli Marani
— jedno ze specyficznych win gruzińskich. A specyficznych dlatego, że wino tam właśnie się narodziło. Jakieś 6 tys. lat przed naszą erą...