Globalny krach zweryfikował prognozy dla światowych potęg gospodarczych na korzyść organizatora igrzysk olimpijskich. Najsłabszym ogniwem okazały się Stany Zjednoczone
W połowie ubiegłego roku, gdy kryzys finansowy dopiero kiełkował, chińskiemu cudowi gospodarczemu przyglądano się z rosnącą obawą. Z dwucyfrowym wzrostem PKB, gigantycznym boomem budowlanym, zachłannym apetytem na surowce i giełdową hossą Chiny były postrzegane jako zagrożenie dla stabilności światowej gospodarki. Naturalną konsekwencją rozgrzanej do białości koniunktury w Państwie Środka wydawało się załamanie wynikające z przeinwestowania i spekulacji na rynku nieruchomości oraz akcji.
Globalny krach zweryfikował te prognozy na korzyść Chin. Najsłabszym ogniwem światowej gospodarki okazały się Stany Zjednoczone. Chiny ujawniły znacznie większą odporność na szok, mimo że indeks giełdy w Szanghaju stracił ponad 60 proc. Zaczęto spoglądać na nie z nadzieją, widząc w ich upartym wzroście antidotum na gospodarczą słabość. Na niedawnym spotkaniu grupy G20 ciepło przyjęto deklarację prezydenta Hu Jintao, że Chiny pomogą ocalić globalną gospodarkę przed recesją. To ważna obietnica, gdyż wkład Chin w światowy wzrost liczony według parytetu siły nabywczej wyniósł w ub. roku aż 27 proc. Czy jednak chiński smok może podołać temu zadaniu?
W 30 lat Chiny powiększyły PKB niemal siedemdziesięciokrotnie i zdobyły pozycję czwartej gospodarki świata. Dysponując tanimi pracownikami i znosząc stopniowo ograniczenia, zostały wielkim beneficjentem inwestycji bezpośrednich, które niedawno sięgnęły 70 mld USD rocznie. Zmieniły się w światowe zagłębie przemysłowe, dążąc do powtórzenia sukcesu Japonii i Korei Pd. Produkcja spółek zależnych od obcego kapitału stanowi aż 60 proc. eksportu, którego roczna wartość sięga 40 proc. PKB.
Licząca blisko 400 mld USD nadwyżka na rachunku obrotów bieżących Chin i sięgające 2 bln USD rezerwy walutowe okazały się skuteczną tarczą. Sprawdziła się polityka ograniczania napływu kapitału finansowego — kurs waluty jest częściowo kontrolowany, a akcje na lokalnym rynku mogą nabywać tylko podmioty krajowe. Dzięki temu Chiny zneutralizowały ryzyko destabilizacji, jakiej przed 11 laty doznały kraje Azji Południowo-Wschodniej, i mogą skuteczniej przeciwstawiać się tendencjom recesyjnym.
Ubiegłoroczny, niemal 12-procentowy wzrost chińskiego PKB nie zostanie powtórzony w tym roku, choć spodziewane 9 proc. wzrostu wciąż budzi respekt. Prognozy na przyszły rok zakładają jednak spadek jego tempa nawet do 7 proc., najniżej od prawie 20 lat. Istnieje ryzyko, że rynek pracy nie zdoła wchłonąć podaży siły roboczej. Nic więc dziwnego, że w kraju, gdzie wciąż uchwalane są plany pięcioletnie, zapowiedziano akcję państwa na wielką skalę. Rząd ogłosił plan stymulacji gospodarki wart prawie 600 mld USD, czyli 20 proc. PKB. Jego celem będzie zapewnienie tempa wzrostu w latach 2009-10 co najmniej 8-procentowego.
W obecnej fazie kryzysu, gdy wiara w skuteczność państwowego interwencjonizmu jest duża, a recesja nie zadomowiła się na dobre, manifestowanie solidarności i chęci współpracy przychodzi dość łatwo. Jeśli jednak kryzys nie zostanie szybko pokonany, przyjazne gesty mogą zostać zastąpione przez egoistyczne działania. Chinom przypadnie ważna rola, gdyż ich prosperity była dotąd w znacznym stopniu pochodną narastającej nierównowagi między konsumpcją a inwestycjami i oszczędnościami w krajach rozwiniętych, szczególnie USA. Nierównowaga ta stała się pożywką dla kryzysu i trudno sobie wyobrazić, by można go na dobre pokonać, zanim nie zostanie ona skorygowana. Chiny będą musiały wykazać się dużą zręcznością, by odchodząc powoli od modelu eksportowej monokultury i jednocześnie chroniąc swoje interesy, nie sprowokować partnerów do protekcjonistycznych działań.
Waszyngton i Bruksela patrzą Pekinowi na ręce, od dawna zirytowane rosnącym deficytem w handlu z Chinami. Dlatego Chińczycy dokładają starań, by przedstawić pakiet jako wybitnie prokonsumpcyjny. Chińska gospodarka była przez lata wyraźnie przechylona na jedną burtę. Jednak w ub. roku po raz pierwszy udział konsumpcji we wzroście PKB minimalnie przewyższył wkład inwestycji. Mimo krachu na giełdzie sprzedaż detaliczna przyspieszyła, rosnąc w październiku o 22 proc. w skali roku. Chińskie władze chcą podtrzymać ten korzystny trend m.in. poprzez podwyżkę wynagrodzeń w budżetówce, zwiększenie kwoty wolnej od podatku i subsydiów mieszkaniowych oraz redukcję opłat za opiekę zdrowotną dla mieszkańców wsi.
Olbrzymie rezerwy walutowe i wynosząca 2 proc. PKB nadwyżka budżetowa dają Chinom duże pole manewru. Za bodźcami fiskalnymi idą zatem także monetarne. W ub. miesiącu bank centralny dokonał największej od 10 lat obniżki stóp procentowych, sprowadzając stopę podstawową do 5,58 proc. przy inflacji nieco poniżej 5 proc. Obniżono także poziom rezerw obowiązkowych. Dynamika podaży pieniądza jest nadal dwucyfrowa, choć nieco zmalała w porównaniu z połową roku.
Skala tych działań robi wrażenie, ale trzeba pamiętać o ograniczeniach. Chiński przemysł jest nastawiony na produkcję eksportową i niechętny przestawieniu na wytwarzanie towarów na rynek krajowy, gdzie marże są głodowe. Słabo rozwinięty system zabezpieczeń socjalnych stymuluje do nadmiernego oszczędzania i spowalnia wzrost konsumpcji. Istnieje także obawa, że szybki wzrost płac zmniejszyłby kosztową przewagę Chin i osłabił eksportowy filar wzrostu. Dlatego obniżono opłaty eksportowe na prawie 30 proc. towarów, ryzykując niezadowolenie partnerów. Znalezienie złotego środka nie będzie łatwe, a trwała zmiana proporcji między inwestycjami a konsumpcją zajmie lata.
Nie zanosi się także na to, by Chiny znacząco zwiększyły import produktów konsumpcyjnych na swój rynek, gdyż preferują wspieranie rodzimego przemysłu. Poza tym oferta zagraniczna jest zbyt droga. To utrudni krajom rozwiniętym wyjście z kryzysu. Nawet jeśli kosztem powiększenia deficytów budżetowych ich rządy pobudzą konsumpcję, efekt ożywienia okaże się nietrwały. Spowolnienie chińskiego wzrostu może zmniejszyć import dóbr kapitałowych, które dotąd dominowały w eksporcie do Chin. Jeśli deficyt handlowy z Chinami będzie dalej puchnąć, ryzyko konfrontacji wzrośnie, szczególnie z USA, które stanowią przeciwny biegun tej globalnej nierównowagi.
Narastała ona w najlepsze wskutek likwidacji naturalnych mechanizmów regulujących niegdyś wymianę handlową. Będący walutą rezerwową dolar już dawno stracił powiązanie ze złotem, więc Stany Zjednoczone mogły swobodnie finansować swoje zakupy, nie martwiąc się, że rosnący deficyt spowoduje drenaż zapasów kruszcu. W przypadku handlu z Chinami powiększania nierównowagi nie mogła zahamować także naturalna w takiej sytuacji aprecjacja waluty kraju z nadwyżką handlową, gdyż Chiny administracyjnie kontrolowały kurs juana.
Wymontowanie tego i wielu innych bezpieczników, przede wszystkim w sektorze finansowym, doprowadziło do potężnego spięcia w przeciążonym układzie globalnej gospodarki. Obecna sytuacja przypomina do pewnego stopnia tę z początku lat 30. ub. wieku, kiedy to Stany Zjednoczone miały dużą nadwyżkę handlową i rezerwy złota oraz rozdęte moce produkcyjne i za pomocą praktyk protekcjonistycznych oraz dewaluacji dolara usiłowały przerzucić koszty kryzysu na cudze barki. Pozostaje mieć nadzieję, że świadomość głębokich współzależności jest obecnie na tyle duża, że nikt nie zdecyduje się na kurs konfrontacyjny.
Chociaż współzależności te mogą hamować wojownicze zapędy, to komplikują przeorientowanie polityki gospodarczej. Stanom Zjednoczonym trudno będzie pouczać Chiny, gdyż są one największym wierzycielem USA i lokują niemal połowę rezerw walutowych w amerykańskich obligacjach. Deficyt handlowy z Chinami pomaga finansować amerykański deficyt budżetowy. Ten zaś będzie się powiększał, gdyż Amerykanie mają nadzieję, że zalewając gospodarkę dolarami, unikną najgorszego. Bez chińskiego popytu na obligacje byłoby to znacznie utrudnione.
Skala tych niezdrowych zależności jest tak duża, że nie należy upatrywać w Chinach jeźdźca na białym koniu. Nie staną się one szybko ani dużym odbiorcą zagranicznej produkcji, ani znaczącym inwestorem. Kombinacja nadmiernego zadłużenia w krajach rozwiniętych i nadwyżki mocy produkcyjnych w Chinach tak dalece determinują obecnie światową gospodarkę, że nikt nie chce podjąć ryzyka jej zmiany. Wszyscy wolą brnąć utartymi koleinami, licząc na to, że gdy warunki będą bardziej sprzyjające, pomyśli się o głębszych reformach. Ta inercja może przynieść fatalne skutki, gdyż zaangażowanie rządów w podtrzymanie starego porządku wydaje się zbyt duże w stosunku do jego przyszłej wartości. Chiny mają szansę przetrwać ten trudny okres w niezłej kondycji, ale mimo ostrożnej korekty gospodarczego kursu nie będą jeszcze dość silne, by stać się nową nadzieją kapitalizmu.