Pięć rekomendacji „sprzedaj” otrzymała już w kwietniu 2016 r. gdańska spółka odzieżowa LPP. Analitycy wyceniają walory firmy na 4-5 tys. zł, czyli na co najmniej o 1 tys. zł mniej, niż kosztują na GPW. Notowaniom daleko też do rekordowych 10 tys. zł, osiągniętych w 2014 r. Wówczas eksperci licytowali się na wyceny, a stawka podbita została do 11 tys. zł. To już jednak historia.

— LPP znalazł się w pułapce średniego rozmiaru. Regionalnie jest zbyt dużą firmą, aby szybko się rozwijać organicznie, ale nadal nie dysponuje wystarczającą świadomością marki, aby dobrze się rozwijać na arenie międzynarodowej — uważa Konrad Księżopolski, szef działu analiz polskiego oddziału Haitong Banku. Do takiej opinii skłoniły analityka wyniki sprzedaży LPP z marca 2016 r. Mająca 1,6 tys. sklepów w 17 krajach spółka odnotowała 415 mln zł przychodów ze sprzedaży. To 10 proc. więcej niż w marcu 2015 r., nieobciążonym wpływem świąt wielkanocnych (były w kwietniu). W ciągu roku powierzchnia sklepów LPP wzrosła jednak o 14 proc., a marcowa marża brutto na sprzedaży spadła o 5 pkt. proc. — do 52 proc.
— Problemy LPP nie są spowodowane wyłącznie kursami walutowymi, ale mają charakter bardziej fundamentalny — uważa Konrad Księżopolski. Ekspert wylicza nasycenie i kanibalizację marek w Polsce, zmiany strukturalne w handlu detalicznym spowodowane przez rosnącą popularność e-handlu, spadek odwiedzin sklepów oraz globalizację, na której skorzystają bardziej globalne marki, takie jak Zara, niż marki regionalne, jak Reserved.
Globalne spojrzenie
Większość analityków sceptycznie nastawionych do spółki z rezerwą jednak podchodzi do teorii o „pułapce średniego rozmiaru”. — Każda spółka, by stać się dużą, musiała wcześniej być średnią — podkreśla Sylwia Jaśkiewicz z DM Banku Ochrony Środowiska. — Problemem nie jest to, czy spółka jest duża czy mała, tylko umocnienie dolara do euro i złotego oraz konkurencja na polskim rynku. LPP musi przebudować model biznesowy, ale ma jeszcze potencjał do wzrostu — wtóruje jej Marek Czachor z Erste Securities Polska. Z naszych rozmów z analitykami wynika, że głównym problemem LPP jest zmiana kursu EUR/ USD z 1,4 do obecnych 1,1, a jeszcze niedawno nawet niższych poziomów. Wielu analityków sugeruje, że LPP straciło na tym więcej niż np. hiszpański Inditex.
W pewnym stopniu może to być konsekwencją lokalizacji szwalni, pracujących dla poszczególnych firm. Z raportu rocznego LPP wynika, że ważnym krajem pochodzenia produktów są Chiny. Jedna z katastrof budowlanych ujawniała jednak, że spółka zleca również szycie w Bangladeszu. W obu krajach podstawową walutą rozliczeń międzynarodowych jest dolar. Szwalnie zlokalizowane w Turcji i Maroku, a nawet Indiach, rozliczają transakcje w euro.
— Azja stała się zbyt droga. Jeśli ktoś jest uzależniony od szycia w Azji, to na tym stracił — podkreśla Marek Czachor.
— Z szyciem w krajach „dolarowych” wiąże się jeszcze jeden problem. Są położone po prostu daleko. Ze względu na czas transportu odzież trzeba zamawiać z większym wyprzedzeniem. To powoduje mniejszą elastyczność w stosunku do upodobań klientów, a co za tym idzie — mniejszą rotację produktów w sklepach — tłumaczy Sylwia Jaśkiewicz.
Powiew optymizmu
Adrian Górniak z Domu Maklerskiego BDM jest jednym z nielicznych analityków, którzy wierzą w rychłą poprawę wyników LPP. Pod koniec marca podniósł wycenę jednej akcji spółki z 5,7 do 6,4 tys. zł, wydając jednocześnie zalecenie „akumuluj” (poprzednie brzmiało „redukuj”).
— W porównaniu z innymi analitykami podchodzę z większym optymizmem do kosztów okołosklepowych. Negocjacje czynszów z galeriami handlowymi powinny zrównoważyć wzrost płac. O ile nie dojdzie do wzmocnienia konkurencji ze strony Inditeksu i H&M, w drugim półroczu 2016 r. zmiana kursu dolara powinna doprowadzić do odbudowy marż. Natomiast program 500+ wpłynie na sprzedaż w Polsce. W sprzyjających okolicznościach mogą też poprawić się wyniki w Rosji i na Ukrainie. Popyt liczony w lokalnej walucie tam nie zmalał — wyjaśnia Adrian Górniak. Specjalista podkreśla, że trudno mu się odnieść do tego, czy LPP znalazło się w „pułapce średniego rozmiaru”. Przyznaje jednak, że ekspansja na rynki Europy Zachodniej może nie być łatwa — nie tylko ze względu na przyzwyczajenie klientów do już obecnych tam marek, ale również specyfikę prowadzenia biznesu.
— W krajach niemieckojęzycznych kilka lat temu nastąpił odwrót od galerii handlowych i powrót sklepów na ulice. Spółka musi się więc dostosować do tego modelu, który jest zupełnie inny od jej dotychczasowych przyzwyczajeń. Czynnikiem ryzyka jest też marginalny udział handlu internetowego w obrotach. W LPP wynosi 1-2 proc., w Inditeksie czy H&M około 10 — mówi Adrian Górniak.