Mimo przepisów utrudniających dostęp do rynku towarów zza granicy w ciągu 11 miesięcy 2014 r. z Polski do Czech trafiła żywność warta 1,2 mld EUR (wobec 1,1 mld EUR w całym 2013 r.). Tamtejszym importerom nowe prawo daje jednak w kość. Postanowili więc poskarżyć się Komisji Europejskiej (KE).
Oficjalnie i realnie
Jak wynika z pisma, do którego dotarł „PB”, apelują o ocenę wprowadzonych przez Czechy przepisów w zakresie ich zgodności z prawem unijnym i swobodą przepływu towarów na wspólnym rynku. Podpisała się pod nim jedna z unijnych organizacji branżowych.
Autorzy piszą do Brukseli, że „oficjalnie celem przepisów jest lepsza kontrola nad «podejrzaną» żywnością z importu”, ale nieoficjalnie chodzi o to, „aby stworzyć poważne problemy z dostawami do Republiki Czeskiej”. Andrzej Gantner, dyrektor generalny Polskiej Federacji Producentów Żywności (PFPŻ), twierdzi, że sprawa jest znana w branży.
— Na forum unijnym problem poruszyli m.in. czescy przetwórcy mięsa, których dotykają kary finansowe za niespełnianie zaostrzonych przepisów dotyczących importowanego surowca — mówi Łukasz Dominiak, dyrektor Krajowej Rady Drobiarstwa. Autorzy pisma skarżą się na przepisy, które nakładają na importerów obowiązek powiadomienia inspekcji weterynaryjnej m.in. o tym, co i w jakiej ilości będą importować oraz po jakich cenach sprzedawać.
— Przykładowo — jeśli waga sprowadzonego towaru różni się choć trochę od zadeklarowanej 48 godz. przed wysyłką, na importera nakładane są wysokie grzywny. Tymczasem dokładne zadeklarowanie wagi, np. partii mięsa kurczęcego, z takim wyprzedzeniem jest fizycznie niemożliwe — twierdzi Łukasz Dominiak.
Mapa protekcjonizmu
— Interwencja czeskich importerów mnie nie dziwi, bo przez restrykcyjne przepisy ponoszą straty — mówi Andrzej Gantner.
Zdaniem Łukasza Dominiaka, ważne jest, że to Czesi jako importerzy — a nie tylko Polacy jako eksporterzy — podjęli próbę przeciwstawienia się nowym przepisom. Polscy eksporterzy żywności jeszcze pracują nad wnioskiem. Zapowiedzieli go w połowie grudnia ubiegłego roku — po ujawnieniu okólnika, który nakazywał czeskiej inspekcji specjalne kontrole polskich produktów spożywczych. W pierwszej chwili czeskie władze zaprzeczyły, że taka instrukcja powstała. Później jednak przyznały, że istnieje.
— Chcemy przedstawić skalę protekcjonizmu na całym wspólnotowym rynku — ze szczególnym uwzględnieniem regulacji i praktyk zastosowanych w ostatnim czasie w Czechach — mówi Andrzej Gantner. Jest też plan nakreślenia mapy praktyk protekcjonistycznych w całej Unii. Zajmują się tym organizacje spożywców pod przewodnictwem Federacji Branżowych Związków Producentów Rolnych (FBZPR).
— Zwłaszcza po rosyjskim embargu zależy nam na handlu bez niezgodnych z prawem barier. Polska żywność spotykała się już z czarnym PR-em w Czechach i na Słowacji. Ataki ucichły, ale w ubiegłym roku problemy powróciły — i to w groźniejszej formie, bo w postaci przepisów. W innych krajach też pojawiają się próby dyskryminacji żywności importowanej, jak np. oznaczanie krajowych produktów barwami narodowymi, podkreślającymi lokalne pochodzenie. Mapa to nasza odpowiedź — mówi Marian Sikora, przewodniczący FBZPR. © Ⓟ