Człowiek z pomnika

Marcin Bołtryk
opublikowano: 01-03-2010, 15:42

Kameralny i nieco skryty. Z zimną konsekwencją realizuje plan. Szanuje innych. To nie blef — Konrad Jaskóła naprawdę słucha ludzi. Równie uważnie portiera, jak ministra.

Rzadko spotyka się tak aktywnego 66-latka. Jednocześnie wysoka samoocena i pokora. O planach inkorporacyjnych Polimeksu-Mostostalu mówi jakby opowiadał o robieniu kanapek. Wie, że się uda. Wie, jak będą smakować. Zresztą, kanapki do pracy też robi sobie sam. Wyjątkowo silna osobowość. Opracowany plan z pewnością zrealizuje. Ale nie po trupach. Liczy się z ludźmi.

Konrad Jaskóła
Konrad Jaskóła
None
None

Detronizacja

Krajobraz petrochemiczny — metalowy, industrialny. Dziesiątki kilometrów splątanych rur. Zawory, kurki i strzelające w niebo pomarańczowo-niebieskie płomienie. Lśniąca konstrukcja, czyste niebo, refleksyjne nastroje. Petrochemia Płock. Marzec 1999 r. Czy to jeszcze pamięta?

— Pamiętam, ale wtedy… raczej wychodziłem. Kazali mi wyjść. A mijał 26. rok mojej pracy dla Petrochemii. Byłem zżyty z firmą i miałem na nią pomysł. Moja ocena ówczesnych wydarzeń jest taka: usunięto zdrowy ząb. A jak się rwie zdrową tkankę, to boli. Właśnie tak się czułem: jak pacjent — wspomina Konrad Jaskóła.

W marcu 1999 r. gazety rozpisywały się o tym, że Konrad Jaskóła nie będzie szefem Polskiego Koncernu Naftowego (połączonych Petrochemii Płock i CPN). Dziennikarze dziwili się, że szefem powstającego giganta naftowego zostaje nikomu nieznany Andrzej Modrzejewski. Szanowany przez pracowników i mieszkańców Płocka, obwołany przez nich Konradem Wielkim Mazowieckim, Jaskóła musiał odejść.

— Realizowaliśmy plan inwestycyjny. Program był rozpędzony. Pierwszy etap, zrealizowany w latach 1993-99, kosztujący ponad 2,5 mld dolarów, był za nami. Wybudowano nową rafinerię ropy naftowej o zdolności przerobowej 17 mln ton na rok, zmodernizowano cały system energetyczny, zredukowano uciążliwość dla środowiska do standardów UE. Zbudowano system hurtowej i detalicznej dystrybucji paliw, kupiono Anwil Włocławek, powołano Polkomtel, zakupiono kawerny do magazynowania ropy naftowej i paliw w wyrobiskach solnych, rozbudowano Naftoport. Czuliśmy wagę potrzeb inwestycyjnych, mieliśmy sposób na zgromadzenie środków finansowych wartości około 1,5 mld USD, a ja… musiałem zamknąć drzwi z drugiej strony. Zwyczajnie, po ludzku, było mi przykro — opowiada Konrad Jaskóła.

Nie mógł wtedy sobie pomóc?

— Pomagałem. Ale widocznie miałem za krótkie ręce — twierdzi.

Kopniak był mocny. Ale Jaskóła to twardy gość.

— Staram się wyciągać z przeszłości tylko to, co potrzebne do budowania przyszłości. Wybaczam ludziom. Zapominam. Przyszłość jest wspaniała i tyle jest do zrobienia, że nie ma sensu tracić czasu na rozpamiętywanie — mówi Jaskóła.

Frazesy? Może. Ale w ustach Konrada Jaskóły brzmią szczerze.

Ufa mu również Janusz Piechociński, poseł na Sejm RP i człowiek, który… chce wystawić Jaskóle pomnik!

— Wierzę mu. Nieraz przekuł słowo w czyn. Choć osobiście nie znam prezesa Jaskóły, wielokrotnie uczestniczyłem razem z nim w konferencjach i seminariach. Od lat przyglądam się polskiej gospodarce, mam więc okazję porównywać go z innymi menedżerami. Na ich tle wypada niezwykle profesjonalnie. Przede wszystkim ma jednak rzadką cechę: wewnętrzną pokorę wobec faktów i zdarzeń — mówi Janusz Piechociński

Za to ten pomnik?

— Nie, to inna historia — śmieje się poseł.
Żywice jakieś tam

Skąd się wziął Konrad Jaskóła?

— Z Opolskiego, urodziłem się pod Opolem. Jestem chłopakiem ze wsi, z wielodzietnej rodziny. Ojciec miał gospodarstwo, 10 hektarów. Nie przelewało się wtedy — wspomina.

Do ogólniaka trafił, bo los tak chciał.

— Zdałem egzamin, ale rodzinie zmieniły się plany. Miałem zostać rolnikiem. Gospodarzyć. Orać, siać i zbierać, by potem sprzedać za 20 proc. ceny rynkowej w ramach tzw. dostaw obowiązkowych — opowiada.

Nie podjął nauki. Krótko potem dopadła go choroba. Nielekka: cztery operacje i długa rekonwalescencja.

— Kompletnie do niczego byłem. Niemal jak roślinka — fizycznie nieprzydatny. W związku z tym poszedłem jednak do szkoły. Potem już poleciało — mówi Jaskóła.

Ogólniak, potem chemia na Politechnice Śląskiej w Gliwicach. Specjalizacja: ciężka synteza organiczna. Praca dyplomowa: "Produkcja żywic karbazolowo-krezolowo-formaldehydowych i liczenie kinetyki reakcji chemicznej".

Przydało się?

— Każda wiedza się przydaje, ta też. Może nie żeby produkować żywice karbazolowo-krezolowo- formaldehydowe. Chemia to wiedza usystematyzowana. Uczy planowania i tworzy ciąg logicznych zdarzeń, potrzebnych, by dojść do celu. To się przydaje — twierdzi Jaskóła.

Pierwsza praca w Zakładach Chemicznych Blachownia w Kędzierzynie-Koźlu. 4 lata. Stanowisko: zastępca kierownika wydziału. Stan cywilny: żonaty. Perspektywy: propozycja pracy w płockiej Petrochemii. Mount Everest dla młodego chemika.

No to przeprowadzka. Żona oponuje.

— Konkretnie to rozpoczęliśmy proces ciąży. Syn w drodze, ja też. Co tydzień lub dwa do i z Płocka. Pamiętam, jak w pożyczonym od dyrektora mercedesie przeprowadzałem żonę i syna w koszu na bieliznę z Kędzierzyna do Płocka. Miał 11 dni — wspomina Jaskóła.

W Płocku czekała kupa rur. Coś się wlewało, coś wylewało. Potem trafiało do zbiorników, cystern i w Polskę. Jaskóła tam po co?

— Do pilnowania ludzi przy produkcji. Wkrótce się jednak okazało, że będę przygotowywał produkcję związaną z olbrzymim zespołem instalacji tzw. Olefin II nazywanej wówczas chemiczną Hutą Katowice. Ogrom i potęga. Miałem ową instalację przygotować do uruchomienia. Zwiedziłem w ramach tych przygotowań Japonię, USA, Europę Zachodnią. A to były lata 70. Wtedy to było nieczęste — wspomina Jaskóła.

Zespół instalacji Olefin II zaczął działać w styczniu 1980 r. w rekordowo krótkim czasie, zadziwiając japońskich i zachodnich ekspertów.

— W nagrodę najpierw Złoty Krzyż Zasługi, potem przyszły awanse. Już jesienią 1980 r. zostałem kierownikiem technicznym zakładu, a dwa lata później powołano mnie na dyrektora produkcji — opowiada Konrad Jaskóła.

Miał niezależność?

— Miałem szefa — rzuca.

Półtechnika

Burzliwe czasy przemian systemu politycznego w latach 1982-92 przetrwał na stanowisku dyrektora produkcji Petrochemii. A w 1992 r. był już prezesem. Petrochemii oczywiście. Zbudował silny zarząd, doprowadził do przekształcenia firmy w jednoosobową spółkę skarbu państwa, dyktował dalsze przekształcenia. I miał telefon, taki bez tarczy. Bezpośrednio do premiera.

— Takiego kalibru firma. 75 proc. produkowanych w Polsce paliw. 13 mln ton rocznie przerobu ropy naftowej. Strategiczna rola — opowiada.

Stresująca praca. Najbardziej przez odpowiedzialność za 8 tys. pracowników.

— Pamiętam pożar. Z 1984 r. Wtedy, jako dyrektor produkcji jeszcze, posłałem człowieka w ogień. Trzeba było zamknąć zawór. Miałem świadomość, że może stamtąd nie wrócić. Okropne uczucie. Ale wiedziałem, że gdyby zawór pozostał otwarty, mogłoby dojść do eksplozji. Skutki nie do przewidzenia. Udało się — wtedy nie było ofiar. Ale to naprawdę ciężkie przeżycie… — wspomina Jaskóła.

To wykańcza człowieka. Problemy technologiczne, ba! nawet ekonomiczne łatwiej przezwyciężyć. Walka z ludzką tragedią wyczerpuje.

— Tak, bywały chwile, kiedy chciałem odejść — przyznaje Jaskóła.

Trudno wyrokować, co by było, gdyby Jaskóła jednak został szefem Orlenu. Nie został. Nastał czas Polimeksu.

— Kiedy pojawiłem się w tej firmie, to była dla mnie diametralna zmiana perspektywy, mniejszy wymiar, taka półtechnika — wspomina Jaskóła.

Nic dziwnego, że szybko zmajstrował fuzję z Mostostalem Siedlce. I to nie byle jaką, odwrotną!

— Fuzja polegała na upublicznieniu Polimeksu przez wniesienie aktywów spółki matki do spółki córki. "Matka" była publiczna. Siedlecki Mostostal był na giełdzie. Zdrowe pociągnięcie — miało sens, ale rynek nie był przyzwyczajony do tego typu fuzji. Próby połączenia spółek wyzwoliły mechanizmy "obronne". Ja konsekwentnie realizowałem plan. Zamiast trzech miesięcy trwało to rok, ale gdy akcje weszły na giełdę i analitycy zaczęli się przyglądać efektom tej fuzji, ceny akcji poszły w górę. Oponenci przyznali mi rację. Jasne, mogłem ich rozliczać. Pozbywać się ich. Ale po co? To wykształceni ludzie, dobrzy fachowcy — opowiada Jaskóła.

— Gdy ta fuzja się dokonywała, jej odbiór rzeczywiście nie był dobry. Polimex jawił się wówczas jako spółka moloch, z przerostem zatrudnienia i niewielkim zyskiem. Zachodziła obawa, że po połączeniu ten stan pogłębi się. Ale z dzisiejszej perspektywy oceniam tamto posunięcie jako trafione — komentuje Robert Maj, analityk z KBC Securities.

Obraz idealny

Jaskóła uważa, że trzeba być konsekwentnym, lojalnym a nade wszystko — działać zgodnie z planem i nie marnować czasu. Przepuszczonych okazji nie przepuści, ale skruszonemu wybaczy. Często podkreśla swą rolę jako człowieka, który jako szef powinien pamiętać o jakości życia tysięcy rodzin pracowników. Marzy, by podobnie postrzegali swą rolę inni szefowie wielkich koncernów. Do tego nie pije — bo szkoda czasu na trzeźwienie. Nie skreśla ludzi, bo każdy ma prawo błądzić. Nie mści się. Dotrzymuje słowa. Ideał czy co? O swojej pozycji mówi, że "wielkość niesie sama" i "im wyżej, tym skromniej". Potwierdzają to inni:

— Jaskóła mówi z wielką pokorą. Zupełnie jakby nie miał tak głębokiego życiorysu i nie dowodził wielkimi firmami. Przetrwał kilkadziesiąt lat na polskim, trudnym rynku menedżerskim i nic się za nim nie ciągnie. Każdy zapytany powie, że to racjonalista, z zimną konsekwencją podążający do celu — twierdzi Janusz Piechociński.

Dodaje, że spotykał prezesa Jaskółę i jako szefa wielkiego koncernu, i jako odwołanego prezesa.

— Nie widziałem różnicy. Ciągle ten sam stonowany, stateczny człowiek. To się rzadko zdarza, żeby nie "odjechać", kiedy się wchodzi do pierwszej dziesiątki polskich menedżerów. Żeby nie stać się celebrytą. Jaskóła zarówno jako prezes wielkiej spółki, jak i świeżo odwołany nie jest celebrytą. Nie próbuje ubarwiać się opowieściami o tym, skąd sprowadza whisky czy jakie cygara pali. To wielka zaleta — twierdzi poseł.

"Kiedy idziesz do góry, kłaniaj się ludziom nisko, bo kiedyś będziesz wracał" — ta maksyma wydaje się bliska Konradowi Jaskóle. Dużo jeździ po budowach Polimeksu-Mostostalu. Uważa, że ludzie tego potrzebują.

— Od początku działam w Polskim Forum Akademicko-Gospodarczym. Moją powinnością jest dbanie, by ludziom żyło się lepiej — podkreśla raz jeszcze Jaskóła.

Prawdę mówi?

— Wielokrotnie intrygował mnie tym, że bardzo dużo mówił o odpowiedzialności menedżera za życie ludzi. Tymczasem jeśli obieca, to dotrzyma słowa. Podczas debaty kolejowej w 2008 r., na konferencji "Zmieniamy polski przemysł" mówiliśmy o zjawiskach kryzysowych w przewozach kolejowych i dramatycznym spadku zamówień w przemyśle okołokolejowym. Było to tydzień po zawieszeniu produkcji w Zakładach Naprawczych Taboru Kolejowego w Łapach. Konrad Jaskóła mówił, że nie wszędzie jest źle i ma pełen portfel zamówień na konstrukcje stalowe. Zaapelowałem do niego o porozumienie się z Łapami, by utrzymać w tej firmie ciągłość produkcji. Zapowiedziałem, że osobiście postawię Jaskóle w tym mieście pomnik za przemysłowo-kolejarską solidarność. Jaskóła publicznie obiecał wsparcie dla ZNTK…. i słowa dotrzymał. Tak, jestem mu winien pomnik — potwierdza Piechociński,

Marek Michałowski, były prezes Budimeksu, a obecnie szef Ferrovial Agroman na Europę Środkowo-Wschodnią (spółka z grupy Ferrovial, właściciela Budimeksu), zna Konrada Jaskółę od lat. Uważa, że to bardzo dobry fachowiec i wyjątkowo pracowity.

— Genialnie prowadzi firmę, wprowadzając ją na coraz to nowe obszary. Umie iść za pieniędzmi. Skutecznie realizuje strategię. Stuprocentowy prezes — mówi Marek Michałowski.

Z perspektywy czasu

Polimex-Mostostal to spółka na solidnych fundamentach, prawie 5 mld zł obrotu. Największa firma budowlana w kraju. Konkurencja w tyle. Dynamika zysku netto w 2009 r. — kilkanaście procent. Firma wchodzi w nowe branże — teraz energetyczną. To co, emerytura?

— A powinienem? Ktoś powiedział, że w emeryturze nie ma nic złego, pod warunkiem, że nie przeszkadza w pracy… A przed nami inkorporacja, czyli włączenie naszych 7 spółek z branży energetycznej do wspólnej struktury. Jest jeszcze tyle ciekawych rzeczy do zrobienia — śmieje się Jaskóła.

Nie wybiera się na odpoczynek — chyba że na narty.

— Ale też rower, a czasem biegam. Staram się być w ruchu. To mnie uspokaja. Lubię wtedy przemyśleć ważne sprawy — mówi.

Wciąż myśli o Orlenie?

— Nie, już dawno nie. W pewnym momencie stwierdziłem, że chyba nie o to chodzi. Tłumaczyłem sobie: stary, nie czas żałować róż, kiedy płoną lasy. Trzeba sobie dać spokój — dodaje Jaskóła.

Płock wciąż go uwielbia. "Miałem okazję wysłuchać wykładu inauguracyjnego prezesa Jaskóły na rozpoczęciu roku na Politechnice w Płocku i nabrałem przekonania, że to człowiek kompetentny, mający wizję i potrafiący wprowadzić ją w rzeczywistość. Nazwisko Jaskóła wciąż wiele w Płocku znaczy i wielu płocczanom dobrze się kojarzy..." — pisze ktoś na jednym z internetowych forów.

Strach napisać, ale Konrad Jaskóła to chyba… naprawdę porządny gość.

Tekst pochodzi z magazynu „Business Class”, bezpłatnego miesięcznika dla prenumeratorów „Pulsu Biznesu”.

Zobacz stronę poświęconą ludziom związanym z biznesem>>>

 

© ℗
Rozpowszechnianie niniejszego artykułu możliwe jest tylko i wyłącznie zgodnie z postanowieniami „Regulaminu korzystania z artykułów prasowych” i po wcześniejszym uiszczeniu należności, zgodnie z cennikiem.

Podpis: Marcin Bołtryk

Polecane