Polska branża informatyczna wciąż tkwi w dołku. W pierwszym kwartale br. (ostatnie dostępne dane) realny PKB sektora skurczył się aż o 3,2 proc. w ujęciu rok do roku. Natomiast jeżeli weźmiemy pod uwagę średnią dwukwartalną, to dynamika wyniosła -1 proc. Po spektakularnym wzroście w 2021 r., napędzanym pandemiczną cyfryzacją, nastąpiło równie gwałtowne wyhamowanie, co było zrozumiałe, bo trudno utrzymywać tempo wzrostu na poziomie dwucyfrowym przez kilka lat. Jednak po tym wyhamowaniu branża nie może wyjść z marazmu. O ile w 2023 r. wydawało się, że sektor IT wychodzi na prostą, o tyle potem ponownie przyszło spowolnienie, a stagnacja trwa już drugi rok. Średnio tempo wzrostu w ostatnich pięciu kwartałach (czyli od 2024 r.) to zaledwie 0,6 proc. r/r, znacznie poniżej długookresowej średniej wynoszącej 8,3 proc.
Spowolnienie widać też na rynku pracy. Popyt na programistów pozostaje słaby, liczba ofert pracy, które na bieżąco śledzi Grant Thornton, kurczy się w tempie 6 proc. rocznie. Chociaż warto podkreślić, że jest to spójne z ogólnie z schłodzonym rynkiem pracy w Polsce. W większości zawodów ofert pracy jest coraz mniej, a nie coraz więcej.
Jednak paradoksalnie za fasadą słabej koniunktury kryje się dobra kondycja finansowa sektora. Okres, gdy dekoniunktura przekładała się mocno na pogorszenie wyników finansowych, już minął. Realne przychody (po uwzględnieniu wzrostu cen) w pewnym momencie kurczyły się w tempie 2 proc. rocznie, ale teraz widać wyraźne odbicie. Obroty rosną obecnie w tempie 4,1 proc., czyli nawet nieco szybciej niż długookresowe tempo wzrostu (3,2 proc.). Zyskowność też wygląda nieźle. Wskaźnik rentowności obrotu netto ustabilizował się wokół 7-8 proc., czyli na poziomach charakterystycznych dla lat 2015-19, gdy branża przeżywała złoty okres.
Dekoniunktura nie przekłada się więc na pogorszenie stabilności finansowej i sytuację przychodową. Pamiętajmy jednak, że branża informatyczna jest specyficzna. W przeciwieństwie do przemysłu i handlu, firmy IT nie wymagają dużych nakładów na aktywa trwałe – głównym kapitałem są ludzie i oprogramowanie, a nie fabryki czy maszyny. To sprawia, że sektor generuje wysokie przepływy pieniężne i może gromadzić znaczne bufory gotówkowe. Koszt krańcowy dodatkowej usługi jest wręcz bliski zeru, a jeden programista może stworzyć produkt wart setki tysięcy. Strukturalnie więc marże są bardzo wysokie. Stąd sytuacja finansowa sektora IT jest mniej wrażliwa na zmiany koniunktury niż w innych branżach.
Tak czy inaczej – branża jest w marazmie. Pytanie: czy z niego wyjdzie? Są argumenty za i przeciw – jak zawsze. Zacznijmy od argumentów „za”.
Polskie firmy IT przez ostatnie kilkanaście lat zdążyły zbudować szeroką bazę klientów, wiele z nich jest bardzo dojrzałych biznesowo i charakteryzuje się wysoką efektywnością operacyjną. Jednocześnie Polska może poszczycić się wysoką jakością kapitału ludzkiego. Wyniki PISA wprawdzie się ostatnio pogorszyły, ale polscy uczniowie wciąż wyróżniają się w naukach STEM (science, technology, engineering, mathematics) na tle krajów rozwiniętych. Regularnie słyszymy o tym, że młodzi Polacy – uczniowie, studenci, pracownicy – zostają wicemistrzami lub mistrzami w turniejach z matematyki i programowania. Pierwszy przykład z brzegu: ostatnio polski programista Przemysław Dębiak zajął pierwsze miejsce w zawodach AtCoder World Tour Finals, gdzie wygrał nawet z modelem językowym od OpenAI. To nie przypadek, że polski sektor IT należał do najszybciej rozwijających się w UE w ostatnich latach. Te mocne strony nie wyparowały – wciąż tu są.
Jednocześnie jest kilka elementów, które sprawiają, że sektor traci swój dawny blask i dynamizm.
Kluczowym czynnikiem ryzyka dla polskiego IT jest rosnąca konkurencja ze strony krajów południowej Europy, szczególnie Hiszpanii. Po latach stagnacji związanej z kryzysem zadłużeniowym hiszpański sektor usług biznesowych – w tym IT – przeżywa renesans. To odwrócenie trendu z ubiegłej dekady, gdy Polska i Rumunia systematycznie przejmowały projekty outsourcingowe z południa kontynentu. Hiszpania zyskuje przewagę nie tylko dzięki poprawiającej się konkurencyjności kosztowej, ale także dzięki bliskości czasowej i kulturowej do rynków zachodnioeuropejskich.
Daniel Kral, ekonomista Oxford Economics, tak ostatnio pisał na portalu X: „Rozkwit eksportu usług w Hiszpanii nie wynika tylko z silnej turystyki. Znacznie ważniejsze okazały się usługi biznesowe i pokrewne o wysokiej wartości dodanej. Mówiąc wprost: wyższe płace i niedobory kadr w Europie Wschodniej sprawiają, że Europa Południowa ponownie staje się konkurencyjna dla międzynarodowych korporacji usługowych”.
Drugim wielkim znakiem zapytania jest wpływ rewolucji AI na polski sektor IT. Z jednej strony automatyzacja rutynowych zadań programistycznych może osłabiać popyt na tradycyjne usługi outsourcingowe, które stanowią trzon polskiej branży. Z drugiej AI może okazać się komplementarna wobec pracy programistów, zwiększając ich produktywność zamiast ich zastępować. Kluczowe będzie tempo adaptacji polskich firm do nowych technologii. Firmy, które potrafią zintegrować AI ze swoimi procesami i oferować klientom rozwiązania nowej generacji, mogą zyskać przewagę konkurencyjną. Te, które pozostaną przy tradycyjnych modelach biznesowych, mogą zostać zepchnięte na margines.
Narastająca konkurencja międzynarodowa i rewolucja AI sprawiają, że rynek stał się trudniejszy niż kiedyś. Przez lata zbudowaliśmy jednak firmy – od Asseco po Comarch – które potrafią funkcjonować w wymagających realiach. Fundamenty branży są na tyle solidne, że można zachować ostrożny optymizm i mieć umiarkowane przekonanie, że za rok będziemy już pisać nie o stagnacji, a ożywieniu w branży.
