Dębski: Czy czeka nas twarde lądowanie w świecie Trumpa

dr Sławomir Dębski, historyk
opublikowano: 2024-12-23 20:00

Scenariusz zakładający wysłanie polskiego kontyngentu na Ukrainę może nam się nie podobać, ale gdyby od tego zależało przetrwanie NATO i amerykańska obecność na wschodniej flance sojuszu, to pole politycznego manewru może szybko się zawęzić - uważa Sławomir Dębski, historyk.

Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

20 stycznia 2025 r. Donald Trump po raz drugi obejmie urząd prezydenta Stanów Zjednoczonych. Rozpocznie się nowy rozdział nie tylko w historii Ameryki, ale także w historii świata, w tym relacji transatlantyckich. Gdy osiem lat temu po raz pierwszy wprowadzał się do Białego Domu, był tym faktem nieco zaskoczony. Przedwyborcze sondaże nie dawały mu większych szans. Ameryką miała rządzić Hilary Clinton, która miała dać krajowi jeszcze więcej tego samego, ale Amerykanie po raz pierwszy opowiedzieli się za zmianą radykalną i wybrali Donalda Trumpa.

Przez cztery lata pierwszej kadencji prezydent Trump nie mógł się zdecydować, ile w jego polityce ma być kontynuacji amerykańskiej tradycji, a ile zmiany. Nie tylko wynikającej z jego cech charakteru i doświadczenia, ale także z radykalnie odmiennego podejścia do kluczowych problemów Ameryki. W rezultacie jego pierwsza kadencja przypominała polityczny i kadrowy rollercoaster — jazdę kolejką górską bez zapiętych pasów bezpieczeństwa. Początkowo otoczył się doświadczonymi generałami i powierzył realizację polityki doświadczonym biurokratom. Wychowany w najtrudniejszym na świecie środowisku biznesowym — wśród nowojorskich deweloperów oraz sprzedajnych polityków, policjantów, strażaków, urzędników i związkowców — Donald Trump chciał wykorzystać swoje doświadczenie, aby wynegocjować dla Ameryki nowe, lepsze miejsce w świecie. Gdy zaś okazywało się, że struktury (tzw. deep state) jego własnej administracji nie wierzą w jego talent negocjacyjny i sabotują jego podejście do problemów, zaczął wymieniać doradców, generałów, urzędników jednego po drugim. W drugiej kadencji natomiast zamierzał zrezygnować z kompromisów i nadać amerykańskiej polityce bardziej autorski charakter.

Być może, gdyby nie epidemia COVID-19, z którą jego administracja radziła sobie umiarkowanie, nowy kształt świata wyłoniłby się już cztery lata temu. W 2020 r. wybory wygrał jednak Joe Biden, kandydat Partii Demokratycznej, który zapowiedział powrót do tego, co już było, czyli do tradycyjnego sposobu uprawiania przez Amerykę polityki zarówno wobec nieprzyjaciół, jak też sojuszników. Chciał odbudować amerykańskie sojusze i — podobnie jak Trump — zgodnie z oczekiwaniami większości Amerykanów zakończyć niekończące się wojny, a co najważniejsze — nie dać się uwikłać w nowe. To właśnie ta linia polityczna ograniczała zakres amerykańskiego wsparcia dla Ukrainy po wznowieniu rosyjskiej agresji w lutym 2022 r.

W wyborach prezydenckich w 2024 r. Amerykanie ponownie odrzucili jednak tradycyjne i standardowe podejście do problemów symbolizowane przez Partię Demokratyczną i jej kolejnych kandydatów na urząd prezydenta. Tym razem zwycięstwo Donalda Trumpa nie było ani nieoczekiwane, ani marginalne. Amerykanie głośno i stanowczo zażądali radykalnej zmiany polityki. Zdominowana przez niego Partia Republikańska zdobyła większość w Izbie Reprezentantów i Senacie, a sam Trump przyszedł do historii jako drugi polityk w dziejach USA — po Groverze Clevelandzie — który obejmie urząd na drugą, ale nie kolejną kadencję. Otrzymał mandat do zmiany Ameryki oraz zmiany roli Ameryki w świecie. Na czym ta zmiana będzie polegać i jaką rolę będą w niej odgrywać europejscy sojusznicy Ameryki, okaże się wyniku negocjacji.

Powstaje pytanie, czy Polska i jej elity są gotowe na nadchodzącą rewolucję? Polska należy do największych beneficjentów Pax Americana — ładu światowego ukształtowanego po zakończeniu zimnej wojny, w którym Ameryka w dalszym ciągu oferowała swoim sojusznikom parasol bezpieczeństwa. Ale zaczęła również używać swojej siły, aby pełnić funkcję globalnego policjanta. Gdy autokraci próbowali zmieniać granice siłą lub gdy terroryści zaatakowali Amerykę, interweniowała zbrojnie — na Bilskim Wschodzie, w byłej Jugosławii, w Azji Centralnej.

Już w 1993 r. republikański senator Richard Lugar postawił publicznie tezę, że jeśli Sojusz Północnoatlantycki ma mieć sens, musi adaptować się do nowej sytuacji i zacząć realizować misje poza własnym obszarem traktatowym. Po ataku na World Trade Center doktryna polityczna „out of area or out of business” została zaakceptowana przez wszystkich sojuszników. W zamian za swój parasol bezpieczeństwa Ameryka oczekiwała od nich wsparcia w realizowaniu swojej globalnej misji policyjnej. Polska angażowała się w misje wojskowe w byłej Jugosławii, Iraku i Afganistanie.

Dziś amerykańscy wyborcy domagają się od swoich politycznych przedstawicieli ograniczenia globalnych aspiracji. Te nastroje mogą wpływać na wiarygodność podstawowej misji NATO — odstraszania i obrony obszaru transatlantyckiego. John Bolton, były doradca ds. bezpieczeństwa narodowego USA w administracji Trumpa, od 2020 r. publicznie ostrzega, że druga kadencja Donalda Trupa będzie się wiązać z bardzo realnym ryzkiem wycofania się Stanów Zjednoczonych z NATO. Dlatego aktywna polska dyplomacja publiczna w Ameryce potrzebna jest od zaraz. W okresie zimnej wojny europejscy przywódcy podróżowali po amerykańskiej prowincji, by przekonywać amerykańskich podatników do współfinansowania NATO i obrony Europy. Angażowali się w to politycy takiego formatu jak Winston Churchill, Jean Monnet czy Konrad Adenauer. Trzeba powrócić do tej tradycji.

Donald Trump zapowiada udział w zakończeniu wojny rosyjsko-ukraińskiej. Nie można wykluczyć, że od europejskich sojuszników będzie oczekiwał udziału we wzmacnianiu bezpieczeństwa Ukrainy. W zamian za utrzymanie amerykańskiego zaangażowania w NATO Europejczycy będą musieli jednak nie tylko więcej wydawać na obronność, ale także wysłać własne kontyngenty wojskowe na Ukrainę. Armia ukraińska liczy obecnie około 1 mln żołnierzy. Ewentualna europejska obecność wojskowa nie mogłaby zmienić stosunku sił, ma zapewne wymiar polityczny i niebojowy. Ale już dziś w MSZ, MON i BBN powinny trwać prace studialne nad planowaniem polityki, aby przygotować władze na potencjalne negocjacje z administracją Trumpa. Scenariusz zakładający wysłanie polskiego kontyngentu na Ukrainę może nam się nie podobać, ale gdyby od tego zależało przetrwanie NATO i amerykańska obecność na wschodniej flance sojuszu, to pole politycznego manewru może szybko się zawęzić. W zamian za ewentualne uczestnictwo w realizacji planu Trumpa na zakończenie wojny Polska powinna dążyć do wzmocnienia własnego bezpieczeństwa. Nawet jeśli uda się bowiem jakoś nakłonić Rosję do zakończenia wojny, to pozostanie ona państwem agresywnym i imperialnym oraz naszym sąsiadem.

Tymczasem Polska wchodzi w nową epokę bez strategii. Artykuł 82 Konstytucji RP mówi, że „obowiązkiem obywatela polskiego jest obrona Ojczyzny”. Obowiązkiem zaś rządu jest przygotować obywateli do jego wykonania. Tymczasem rząd nie ma żadnej spójnej polityki w tym zakresie. Ministerstwo Edukacji Narodowej zamiast przygotowywać młodzież do radzenia sobie w sytuacjach konfliktowych, wmawia jej, że konflikty nie istnieją i należy od nich uciekać. Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego nie ma polityki wspierania uniwersytetów i ośrodków badawczych w angażowaniu się w rozwój proobronnej innowacyjności. Ministerstwo Przemysłu zapowiada, że pierwsza polska elektrownia jądrowa powstanie dopiero w 2039 r., gdy analizy Polskich Sieci Elektroenergetycznych wskazują, że Polska może doświadczyć deficytu mocy w systemie energetycznym — co ograniczy zdolności produkcyjne przemysłu — już w 2026 r. Rząd już dziś powinien zatem rozwijać politykę priorytetowego zaopatrywania potencjału obronnego kraju w energię.

Na niepublicznych spotkaniach przedstawicielom rządu zdarza głosić, że gdyby Rosja zaatakowała państwa bałtyckie, „polityka rządu ma polegać na tym, aby Polska nie przystępowała do wojny NATO—Rosja od razu”. Pomińmy żenujący poziom świadomości funkcjonariuszy państwowych. Po 25 latach naszego członkostwa w NATO nie zdążyli zinternacjonalizować tego faktu i sytuują siebie, a przy okazji Polskę poza sojuszem! Warto jednak, aby zadali sobie pytanie, dlaczego Amerykanie mają bronić wschodniej flanki NATO, w tym Polski, skoro nie chcą tego robić nawet przedstawiciele polskiego rządu?! Takie myślenie to igranie z ogniem, co może się skończyć wycofaniem amerykańskich wojsk z Europy przez Trumpa.

Tymczasem premier Donald Tusk zdaje się wierzyć, że Polska odstraszy Rosję, budując na polskim terytorium tzw. tarczę wschód i żelbetonowe zapory przeciwczołgowe. Minister obrony narodowej w poprzednim rządzie twierdzi, że problem leży w tym, że buduje się je w szczerym polu, zamiast stawiać je na kluczowych skrzyżowaniach. W tym samym czasie szef Sztabu Generalnego nadaje strategicznego charakteru bieliźnie noszonej przez polskich żołnierzy. Innymi słowy — naszą odpowiedzią na nową, agresywną doktrynę strategiczną Rosji są… strategiczne kalesony i betonowe zapory!

Czas wrócić z tej dalekiej podróży. Polskie elity polityczne nie tylko muszą przyspieszyć inwestycje strategiczne, ale także zacząć polityczne planowanie, w jaki sposób Polska może współkształtować z administracją Trumpa nową epokę. Jedno jest pewne, do utrzymania zaangażowania w obronę pokoju w Europie nie zachęci Ameryki ani polski nanibizm, ani polscy kieszonkowi Chamberlainowie. Może to zrobić jedynie wiarygodna strategiczna wizja i gotowość do ponoszenia nie tylko kosztów, ale także ryzyka i odpowiedzialności za utrzymanie pokoju na naszym w końcu kontynencie. Jeśli do tego nie dojdzie, w epoce Trumpa Polskę może czekać bardzo twarde lądowej w nowej geopolitycznej rzeczywistości.