Dwayne „The Rock” Johnson może dołożyć sobie na siłowni dodatkowe ciężary, dwoić się i troić, ale i tak nie dogoni siwego dżentelmena.

Nie byłoby w tym może nic dziwnego, gdyby nie fakt, że Clooney nie zagrał w żadnym filmie od 2016 r. Wyreżyserował jedynie czarną komedię „Suburbicon”, ale okazała się finansową klapą. Mimo tego zarobił w zeszłym roku 239 mln USD. Johnson zainkasował 124 mln USD występując w tym czasie m.in. w „Jumanji”.
„Forbes” przyjrzał się dochodom uzyskiwanym nie tylko z gry w filmach, co teoretycznie jest podstawowym zajęciem aktorów, ale także zarobkom z innej działalności, w okresie od czerwca 2017 do czerwca 2018. I tutaj jest klucz do rozwiązania zagadki.
Lwią cześć zarobków Clooney’a stanowią wpływy ze sprzedaży spółki Casamigos, w której aktor miał sporo udziałów. Clooney założył firmę produkującą tequilę w 2013 r. razem ze swoim znajomym. Zrobił to niejako po godzinach, ale pomysł okazał się biznesowym strzałem w dziesiątkę. Na początku poprzedniego lata firmę postanowił przejąć koncern alkoholowy Diageo płacąc 700 mln USD, a resztę zapłaty, czyli 300 mln USD uzależniając od dalszych wyników firmy.
Tym sposobem Dwayne Johnson może biegać po dżungli, Robert Downey Jr. latać w swoim kombinezonie Iron Mana, a Chris Hemsworth walić młotem Thora, ale i tak nie dościgną Clooney’a spijającego śmietankę z roboty po godzinach sprzed kilku lat.
Tyle z wielkiego świata aktorów, choć z nami jest chyba podobnie. Żyjemy w czasach, w których praca od 8 do 16 powoli staje się rzadkością, podobnie jak czerpanie zarobków tylko z jednego źródła i bycie związanym z jednym zajęciem (miejscem pracy) przez całe życie. Podstawowe pojęcia? Kreatywność, mobilność i otwartość.
Bądź jak George Clooney. Szukaj okazji i dorabiaj.