Dalszy przebieg kryzysu zadłużeniowego będzie do końca roku najważniejszym czynnikiem wpływającym na zachowanie rynków finansowych. Zdaniem duńskiego banku, klucz do jego rozwiązania jest w rękach polityków. Ci jednak wciąż nie są gotowi na zdecydowane rozwiązania.
Czekając na zmiany
W kryzysie zadłużeniowym mamy zwykle do czynienia z trzema fazami: w pierwszej rządzący zaprzeczają istnieniu kłopotów, a w drugiej społeczeństwa protestują przeciwko brakowi efektów podejmowanych działań i przedłużającej się dekoniunkturze. Do akceptacji koniecznych reform dochodzi dopiero w trzeciej, przełomowej, fazie — pisze w najnowszej prognozie kwartalnej Sten Jakobsen, główny ekonomista Saxo Banku. Do tej pory kryzys w Europie pozostawał na pierwszym i drugim etapie. To wynik — słabnącego co prawda — przekonania, że przyczyny kryzysu są przejściowe, a nie strukturalne. Przyzwolenie na reformy narodzi się, dopiero kiedy stanie się oczywiste, że do pobudzenia wzrostu nie wystarczą obniżki stóp czy kolejne programy stymulacyjne. Zdaniem Saxo Banku, ten etap dopiero przed nami.
— Na razie politycy odwlekają trudne decyzje, czego najlepszym przykładem był czerwcowy szczyt strefy euro. Można ich zrozumieć, bo taka jest natura człowieka. Jednak to, że zmiany są konieczne, pokazuje porównanie konkurencyjności Europy z USA. To Amerykanie są o niebo lepiej przygotowani, by stawić czoło Chińczykom — zauważa Maciej Jędrzejak, dyrektor w polskim oddziale Saxo Banku.
Słabe euro, słaby złoty
Efekty widać w danych gospodarczych. PKB strefy euro obniży się w tym roku o 0,2 proc., a kryzys na Starym Kontynencie już teraz szkodzi pozostałym głównym gospodarkom. Niezbędny jest więc wspólny plan działania, pod którym podpiszą się i Francja, i Niemcy, i duże kraje z peryferii. Zdaniem Macieja Jędrzejaka, obok oszczędności potrzebne są działania wspierające międzynarodową konkurencyjność gospodarek. Konieczne może się okazać stworzenie unii fiskalnej. Dopiero wtedy możemy liczyć na moment zwrotny w kryzysie. Dlaczego? Szansa na giełdową hossę pojawi się, dopiero kiedy nadejdą kluczowe decyzje polityczne. Do tego czasu okazji lepiej szukać w bezpiecznych aktywach. Tradycyjnie za taką lokatę kapitału uchodzi dolar.
— Do końca roku amerykańska waluta ma szansę umocnić się do 1,15 USD za euro, a w pierwszym półroczu 2013 r. euro może oddać kolejne trzy centy — prognozuje Maciej Jędrzejak.
Na słabości euro może ucierpieć złoty. W trzecim i czwartym kwartale notowania wspólnej waluty mogą nawet osiągnąć pułap 4,60 zł. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło. Na słabym złotym skorzysta gospodarka. Wzrost PKB sięgnie w tym roku 2,7 proc., a w przyszłym przekroczy 3 proc. Pomoże w tym także bliskość Niemiec — gospodarki, która na tle pozostałych krajów strefy euro radzi sobie najlepiej.
Akcje w niełasce
Dopóki kryzys się nie skończy, kapitał powinien nadal przepływać w stronę bezpiecznych inwestycji. Za takie uważa się także obligacje krajów spoza grupy zagrożonej niewypłacalnością. Od dawna rozchwytywane są papiery niemieckie i duńskie. Przy obecnych rentownościach ich nabywcom trudno będzie osiągnąć zyski przekraczające inflację. Papiery rządowe dają jednak możliwość uniknięcia strat. Punkt ciężkości światowych rynków przenosi się więc z akcji na obligacje.
— W ciągu ostatnich 20 lat globalny wskaźnik giełdowy MSCI World rósł średnio o 6,8 proc. rocznie. W tym okresie inflacja sięgała przeciętnie 6,7 proc. Wygląda więc na to, że inwestorzy nie dostali żadnego wynagrodzenia za ryzyko, które podęli, kupując akcje — zauważa Maciej Jędrzejak.
Sygnałem do zakupów będzie przełom w europejskich reformach. Już teraz myśleć o akumulowaniu akcji mogą jedynie inwestorzy o podejściu długoterminowym. Motorem przyszłej hossy mogą się okazać spółki związane z produkcją ropy, gazu i metali nieszlachetnych. Do tego czasu jednak także surowce mogą nie być najlepszą inwestycją. Ich cenami rządzą nieprzewidywalne czynniki, jak ostatnio pogoda (ziarna zbóż) czy geopolityka (ropa naftowa). Odmiana brent może przejściowo stanieć do 70 USD, by ustabilizować się przy 100 USD. W długim terminie o popycie na towary zadecyduje natomiast kondycja gospodarki Chin. Podobnie jak w przypadku pozostałych rynków wschodzących, Państwo Środka wciąż się rozwija, a to wspiera ceny surowców.
— Mimo kryzysu w strefie euro globalny PKB wzrośnie w tym roku o 3 proc. To wynik daleki od recesji — zauważa Maciej Jędrzejak.